Posts Tagged ‘śmierć’

Weneckie podchody 2

24 kwietnia 2013

Zanim tramwaj wodny vaporetto dowiezie mnie na wyspę producentów szkła, dokończę myśl o cmentarzu San Michele, na którym spoczywa Josip Brodski. Pisarz, laureat nagrody Nobla, piewca i adorator Wenecji z racji pochodzenia i wyznania nie mógł być pochowany w żadnym z kościołów, ale o ile pośmiertne nagrody w ogóle się liczą, pochówek na San Michele był dla Brodskiego z pewnością nagrodą zasłużoną. Pomyślałem, że skoro nieobojętne mu było gdzie spoczną jego prochy, pewnie z uznaniem przyjąłby też inicjatywę godną szalonego Fitzcaraldo, aby ze statku pływającego wokół San Michele głośno odtwarzać muzykę. Gdybym miał takie możliwości, chętnie zagrałbym dla pana Brodskiego V symfonię Mahlera oraz adagio Barbera i to po kilka razy. Niewykluczone, że w zaświatach tęskni się za muzyką bardziej niż za płonącymi zniczami i więdnącymi kwiatami. Dlatego repertuar uzupełniłbym o przejmującą melodię z baletu „Spartakus” Chaczaturiana oraz pieśń „In Paradisum” z Requiem Faure’a. W dni świąteczne dorzucałbym część drugą V koncertu fortepianowego Beethovena.
Koncept może wydać się absurdalny, ale wobec tego, co o narodzinach i umieraniu powiedział J.P. Sartre, muzyczne prezenty dla nieboszczyków są całkiem uprawnione. Tym bardziej, że wyrastają ze szlachetnego pnia, a poza tym, co najważniejsze – nikt nie wie co TAM jest.

Na vaporetto muzyki nie było, trzaskały migawki aparatów, huczał silnik. Na przystani marynarz rzuciwszy cumę zawołał „Murano!’ i wysiedlismy. Ruszyłem w głąb wyspy, popołudniowe słońce prażyło bosko. Z lewej strony mijałem rząd domów, których partery zajmowały sklepiki ze szklaną galanterią. Po stronie prawej miałem prawej wąski kanał, na którym chwilowo zamarł ruch łódek. W spokojnej wodzie, jak w szklanej tafli odbijały się domy stojące na drugim brzegu. One też mieściły galerie i sklepiki ze szkłem.

_MG_3798

Z jednego krańca wyspy na drugi jest około półtora kilometra. Kolejny, mocno odciśnięty na mapie świata maleńki znak. Kiedyś, to znaczy przed epoką szkła, Murano było niezależną wspólnotą, miało swój klasztor, w nim wykształconych mnichów zasłużonych dla kartografii, miało swoją Wielką Radę i własną monetę. W XII wieku utraciło odrębność, Wenecja okazała się zbyt silnym sąsiadem. Lecz właśnie dzięki decyzji władz weneckich, które w obawie przez pożarami nakazały producentom szkła przeniesienie się na Murano – wyspa stała się szklano-lustrzanym monopolistą a jej obywatele szybko zyskali uprzywilejowaną pozycję. Zdobyta przed wiekami sława trwa do dziś. Jak przygoda to tylko w Warszawie, jak szkło artystyczne to z Murano.

_MG_3792

Szedłem wzdłuż kanału i oglądałem: to domki, to szkło, to błękitne niebo. Na szkle się nie znam, dlatego niemal wszystko, co sprzedają na Murano wydaje mi się jednako odpychające. A jednocześnie przyciągające wzrok, bo inwencja projektantów zdumiewa, oj, zdumiewa. Przy trzecim lub dziewiątym oknie wystawowym zdałem sobie sprawę, że sprawia mi dziką przyjemność gapienie się na szklane kotki, tygryski, rybki, krówki, myszki, szczurki, jaszczurki, słonie, słoneczka, słoneczniki, pasikoniki, kropkowane biedronki, smoczki, foczki, małpki, wielbłądy, kaczuszki, żółwie, pisklęta i wydmuszki. Projektantów i wytwórców tej galanterii szczerze podziwiam. Chylę czoła przed gejzerami fantazji tryskającymi z ich umysłów płynną lawą zastygającą natychmiast w sople lub sopelki o niezliczonych kształtach, kolorach, fakturach. Proste i wyrafinowane. Tanie i drogie, nawet bardzo drogie.

Popyt na te dzieła nie jest dla mnie do końca zrozumiały, to znaczy jest zrozumiały w kategoriach marketingowych: fakt że szkło z Murano jest znane wystarcza aby dla wielu osób stało się obiektem pożądania. Nie ze względu na jego użyteczność i walory estetyczne, lecz wyłącznie dlatego, że posiada renomę. Jak torebki Luisa Vuitona noszone przez co drugą kobietę w Dublinie, co czwartą w Londynie i co piątą w Bukareszcie. Większość szkła dmuchanego na Murano jest do życia doskonale nieprzydatna. Wyjątek stanowią lustra oraz żyrandole. Słynne weneckie żyrandole, charakterystycznie powyginane, imitujące formy roślinne lub udające stwory morskie. Żyrandole dobrze znane projektantom wnętrz, budzące pożądanie snobów i koneserów. Nie można im odmówić oryginalności, więc jeśli ktoś lubi mieć pod sufitem kryształową rozgwiazdę lub artystyczną wersję fluorescencyjnej ośmiornicy rozerwanej przez granat, jego sprawa. Niech wykłada pieniądze ciężkie jak żyrandol z trzynastoma porcelanowymi oprawkami. Dla mnie ich estetyka jest pretensjonalna, pozbawiona wdzięku, schlebiająca gustom nuworyszy. Tyle o żyrandolach. Pierwszy i ostatni raz na tym blogu.

_MG_3794

Jako dziesięciolatek byłem wiernym klientem straganów odpustowych przed wiejskim kościółkiem, ale ten etap w swoim życiu uważam za definitywnie zamknięty. Szkło mnie nie bierze, nie rzuca na kolana, nie jest w stanie wywołać estetycznego dreszczu, który zdarza mi się w kontakcie ze starą porcelaną. Jeśli kupiłbym kryształowe lusterko, to chyba po to, aby za ten lekkomyślny czyn naubliżać swojemu odbiciu. Nic więc na Murano nie kupiłem.
Szklanej pułapki uniknąłem.

Byłem ciekaw jak wygląda kościół św. Donata, w którym obok szczątków patrona sprowadzonych z Sycylii, spoczywają kości smoka ubitego przez dzielnego obrońcę wiary. Budynek kościoła, przysadzisty, zdradzający pokrewieństwo ze stylem bizantyjskim widziałem ostatecznie tylko z daleka. Kości też mnie nie przyciągnęły, wierzę na słowo, że są autentyczne. W tym samym stopniu co niezliczone czaszki świętych i paznokcie błogosławionych przechowywane w relikwiarzach całego chrześcijańskiego świata. To nic, że nieraz okazywało się, iż ten sam święty miał dwie lub trzy czaszki, co najmniej dwadzieścia dziewięć palców, o zębach nie wspomnę, bo ich liczba idzie w tysiące. Trzeba w coś wierzyć, bo co to za życie bez wiary. Pusty jak szklana wydmuszka z Murano. Albo jak smocze kości.

_MG_3811

Zamiast do Donata wszedłem do kościoła św. Piotra Męczennika. Nie ze względu na osobę patrona, po prostu było bliżej, a ja już byłem zmęczony.
Chodzę po mrocznym wnętrzu, omijam jak mogę tablice nagrobne w posadzce, zadzieram głowę ku drewnianym sklepieniom, patrzę na ścianę jedną, drugą, nie wierzę: Bellini. To musi być on! Madonna jak malowana! Znalazłem podpis, wszystko się zgadza: Madonnie siedzącej na tronie i trzymającej Dzieciątko św. Marek przedstawia klęczącego dożę Agostina Barbarigo. Doża jest przejęty, anioły przygrywają na instrumentach strunowych, mały Jezus wznosi paluszek, szata Madonny marszczy się w łagodne fałdy, brodaty biskup z pastorałem patrząc na dożę surowym wzrokiem pokrywa swoje zmieszanie tym, że ma najbogatszą szatę spośród zgromadzonych. U stóp niepomnego na apel o dochowanie ubóstwa hierarchy spacerują pawie i kuropatwy, za marmurową balustradą rozciąga się widok na górzystą okolicę. Giovanni Bellini nie zaniedbał żadnego szczegółu – malując ten obraz musiał być w swoich najlepszych latach i najwyższej olimpijskiej formie. Dobrze, że tu zajrzałem. Że nie poszedłem szukać kości sycylijskiego smoka.

Wracając wybrałem zacienioną stronę kanału. Sklepików i galerii było tam mniej, znalazłem za to lokalną knajpkę. Nie było to miejsce ciche, nie było to miejsce, do którego chadza wykwintne towarzystwo. Czegoś takiego było mi trzeba, przy kontuarze zamówiłem zapiekankę z cukinią oraz kieliszek wina sangiovese i zasiadłem do stolika. Nikt nie patrzył na mnie krzywo, nikt nie zadał głupiego pytania skąd jestem, czułem się jak u siebie. Nie przeszkadzało mi, że kilku stałych bywalców przy sąsiednim stoliku głośno rozprawia podczas gry w karty, a ktoś inny tłucze w automat do gry. Uzupełniałem notatki, aby nie zapomnieć, że w bocznej kaplicy San Zaccharia oglądałem urodziwy ołtarz autorstwa Vivariniego. W tejże kaplicy usunięto kawałek posadzki (niemal współczesnej, bo zaledwie pięćsetletniej) żeby ukazać kilka płytek znacznie starszych znajdujących się jakieś 40 cm poniżej obecnego poziomu. Ich wzór wskazuje na pokrewieństwo z Bizancjum. Historia odkłada się warstwami jak słoje drzew.

Nie jest zbyt ważne, skąd przybywamy. Ważniejsze, kim jesteśmy? Gdzie jeśli nie w Wenecji- mieście zbudowanym wbrew zdrowemu rozumowi – szukać odpowiedzi na to pytanie. Gdzie, jak nie tu zaglądać pod posadzki w poszukiwaniu korzeni? Wenecja jest odwrotnością pryzmatu: nie rozprasza lecz skupia światło nieskończonych ludzkich możliwości i namiętności.

Wino okazało się winem domowym i dość bogatym w alkohol. Z obu powodów na drugi kieliszek się nie zdecydowałem. Podchody weneckie wymagają jasności umysłu. Zadaniem zaś uczestnika jest omijanie wszystkiego co prowadzi do zgnuśnienia i spowolnienia. Trzeba się wystrzegać upojnej mocy cukierkowego kiczu, za to trzymać się znaków wiodących do czegoś bardziej esencjonalnego. Znaków wodnych i lądowych. Liczących lat tysiąc albo kilka minut.

Związek wody ze szkłem, tak oczywisty, że zauważalny nawet w języku na Murano objawia się ze zwielokrotnioną siłą. Formy uzyskane ze szkła łatwo mogą być uznane za rzeźby w lodzie. Szczytem perwersji są przezroczyste figury stworzeń żyjących w wodzie: żab, ryb i ośmiornic.

Przyjemna była popołudniowa atmosfera Murano. Z mijanych warsztatów dobiegał dźwięk pracujących maszyn, huczących wentylatorów i być może szlifierek do szkła. W kurzu i hałasie powstają dzieła sztuki i odpustowe świecidełka.
_MG_3801

Na czym polega sukces Murano? Inwencja twórcza i wysoka jakość produktów to chyba za mało. Ważniejsze wydaje się stworzenie zapotrzebowania na szkło.
Nabycie szkła z Murano stało się namiastką realizacji „własnych’ marzeń. Trwało to wieki, ale się udało: miliony turystów przyjeżdżających corocznie do Wenecji jest przekonanych, że bez kupienia szklanego misia, konika, ślimaczka, rybki lub pipki nie mogą wrócić do domu. Powiem tak: kiedy już czekałem na powrotny tramwaj i pod latarnią morską całkiem spokojnie piłem trzecią kawę, doszedłem do wniosku, że życie bym zmarnował, gdybym na własne oczy nie zobaczył mieszkańców tej wysepki. Arcymistrzów marketingu. Bez ruszania się z domu sprzedają całemu światu rzeczy, z których duża część jest zupełnie nieprzydatna do życia. Co innego kawa. Artykuł pierwszej potrzeby.

Lądowanie siłą woli czyli 10 kwietnia

14 lipca 2010

autor: Estimado

Ech, wybory już bliskie,
a poparcie zbyt niskie,
i wciąż kurczą i kurczą się słupki.
Jeszcze jedno-dwa veta,
ale bliska już meta.
Każdy wie, żeśmy z bratem dwa trupki.

Od Brukseli poparcie
już przesrane na starcie,
a i Moskwa nie mnie też zaprasza.
Już nie wrzuci do urny
głosu na mnie lud durny,
a już zwłaszcza – wykształciuch w kamaszach!

Coś więc trzeba mi działać,
żeby znów nie dać ciała,
jak mój brat po zjedzeniu przystawek!
Jak tam leci Tusk, świnia,
to i ja do Katynia
też polecę po głosy i sławę!

Już dziesiątym więc kwietniem
tę złą passę się przetnie,
gdy na grobach się prawdę wygarnie.
Niech posrają się Ruskie,
a i Bronek wraz z Tuskiem
też od razu poczują się marnie.

Niech wie naród, któż oto
głównym jest patriotą,
a nie takim, jak Donald – za dychę.
Niech wie stary i młody,
że to główne obchody,
a te ichnie – przyćmimy przepychem.

Orszak ma być wspaniały:
wszystkie sztabsgenerały,
Sejmu pół i Senatu trzy ćwierci,
kombatanci i wdowy,
ordynariat polowy
ze mną wraz niech pokłonią się śmierci.

Ranek, odlot już wkrótce,
ale jeszcze po wódce
na pohybel Platformie czas golnąć!
Że co, że już po czasie?
To nadrobi się w trasie.
Po Tbilisi wie pilot, co wolno.

Perspektywa urocza,
tylko lekki niedoczas,
i prognoza pogody nie bardzo.
Choć widoczność nietęga,
pilot nie jest ciemięga,
i wie dobrze, że tchórzem tu gardzą.

Nagle wchodzi ktoś siny,
wieść przynosi z kabiny:
Nad przeklętym Smoleńskiem jest P.I.Z.D.A.!
A tłum czeka już w lesie
i się plotka rozniesie,
że tam ciała w Katyniu znów PiS dał…

Co? Że mgła nad lotniskiem
i że chmury zbyt niskie,
że lądować tam nie da się wcale?
Niech więc przejmie ktoś stery,
a jak nie, do cholery,
to ja cię, generale, wywalę!

Jak mi staniesz okoniem,
to ci kota pogonię,
żeś to ty tak pilotów wyszkolił!
We mnie masz, choć po wódce,
Naczelnego Dowódcę,
więc lądować tam masz. Siłą woli.

Rzecz się kończy ponuro.
W dole legł, kto był górą,
a mógł przecież się cieszyć wnukami.
Nad człowiekiem się żalę.
Nad politykiem – wcale.
Co do ocen – najchętniej bym zamilkł.

Pytał brata – nie pytał,
rzecz do dziś nieodkryta,
i nie tak aż ciekawa w istocie.
Jaka jest prawda naga?
Jeśli ktoś się nie wzdraga,
to niech sobie poszuka jej w błocie.

Nawet to, że wraz z sobą
wziął tych wszystkich, co obok,
niczym Cheops czy inny faraon,
da się jakoś tłumaczyć.
Da się jakoś wybaczyć.
Tylko tym, co przeżyli, wciąż mało…

Kłamcy i ścierwojady
za nic są im zasady,
za nic krzyż, za nic zmarłych tych bliscy.
Kraj ich też nie obchodzi.
Byle dzielić i szkodzić.
Obłudnicy obmierzli i śliscy.

Dla jasności wszak, czyli
by się nikt nie pomylił,
powiem wprost, że to czarno-brunatni
dziś nurzają kraj w gównie,
lecz już weszli na równię.
Bal ostatni, a potem – do szatni.

Estimado

Perfidna symulacja

10 lipca 2010

W trzy miesiące po tym jak antyrosyjska fobia, przemożna skłonność do partiotycznej celebry oraz lekceważenie elementarnych zasad bezpieczeństwa zaprowadziły Lecha Kaczyńskiego w smoleńskie bagno, w Warszawie miał miejsce protest zorganizowany przez zwolenników jego prezydentury. Uczestnicy protestu odegrali na placu Piłsudskiego jakąś pantomimę udając lot samolotem pod Hotel Victoria, po czym opowiedzieli dziennikarzom, jaki jest ich problem. Oczywiście na tyle, na ile sami go rozpoznają, bo widać na pierwszy rzut oka, że nadal żyją w głębokim szoku i nie wszystko do nich dociera. Nie są w stanie zaakceptować kilku wniosków wskazujących jakie okoliczności doprowadziły do tej absurdelnej katastrofy, więc na wszelki wypadek nikomu nie wierzą. Współczuję, bo chyba trudno jest z czymś takim żyć.

Frustracja posmoleńska każe im domagać się od władz państwa:
Do Polski powinny powrócić szczątki samolotu, czarne skrzynki, rodziny zmarłych powinny być otoczone przez władze specjalną opieką, a śledztwem powinna zająć się międzynarodowa komisja. Członkowie ruchu mówią bowiem, że nie wierzą ani naszym śledczym, ani rosyjskim. Ich zdaniem, ponieważ otrzymujemy od strony rosyjskiej tylko kopie dokumentów istnieje możliwość manipulacji. l LINK

O bolączkach Ruchu 10 kwietnia – organizatorów akcji – wie prokurator generalny Andrzej Seremet. Ale on „nie widzi podstaw prawnych, dla których Polska – jak się wyraził – „miałaby zrzec się elementów suwerenności” i wystąpić o międzynarodową komisję ws. katastrofy. – To wyraz jakiejś nieufności do organów polskich i przekonania, że organy międzynarodowe zrobią to lepiej– mówił prok. Seremet

Prokurator nie musi tego wiedzieć, ale problem uczestników happeningu polega na tym, że chorobliwy brak zaufania to jest objaw paranoi i to raczej trzeba leczyć w poradni zdrowia psychicznego a nie rysując kontury samolotu na betonowej płycie. Symboliczna symulacja lotu do Smoleńska nie jest lekarstwem! Niechże im samym albo ich opiekunom, ktoś z autorytetem, (może Łukasz Warzecha z S24 ?) wytłumaczy, że nawet, gdyby powstało sześć Niezależnych Międzykontynentalnych Komisji d/s badania smoleńskiej mgły oraz drugie Sześć Komisji d/s zawartości czarnych skrzynek i przyczyn spóźnienia wylotu z Wa-wy, to dopóki wyniki badań nie pokryją się w 100% z teoriami wyznawanymi przez uczestników Ruchu 10 kwietnia – tak długo nieufność i negowanie wszystkich niesprzyjajacych faktów będzie tkwić w ich mózgownicach jak cierń w dupie. Po kolejnych 3 miesiącach i kolejnych 3 latach wciąż będą szukać winnych nie tam gdzie trzeba, wciąż domagać się dalszych badań Niezależnych od tych wcześniejszych, które nie okazały się wystarczająco Niezależne od tamtych zupełnie Zależnych. A najlepiej żeby Niezależne Dochodzenie przeprowadzili w trójkę Macierewicz, Mariusz Kamiński i Jan Pospieszalski.

Badania rzeczywiście są potrzebne, ale nie należy mnożyć komisji. Wystarczy kilku dobrych psychoterapeutów, aby pomogli happenerom pozbyć się traumy i w drodze treningu nauczyć akceptować także tę parszywą możliwość, że arogancja i lekceważenie warunków pogodowych oraz ustawianie się w pozycji nadczłowieka, który „ląduje tam gdzie chce” mogą być absolutnie wystarczającą przyczyną rozkwaszenia samolotu z 96 osobami na pokładzie.

Jest jeszcze druga opcja: ci ludzie nie są prawdziwymi paranoikami, tylko w imię interesów partyjnych swoich mocodawców udają chorobę, żeby wprowadzać społeczne zamieszanie i mnożąc pytania rozmywać niewygodne wnioski płynące z dotychczasowych ustaleń prokuratorów. Można to łatwo sprawdzić, pytając czy ufają prokuratorom krajowym badającym jakąkolwiek inną sprawę. W przypadku, gdy odpowiedź brzmi NIE, można sugerować leczenie. Ale coś mi się wydaje, że chodzi o perfidną symulację choroby.
PS. O tym samym wydarzeniu pisze na blogu poseł Aleksaner Sopliński z PSL. Polecam.


autor fotomontażu Jan Małachowski.
źródło: http://www.balsamlomzynski.blox.pl

ZSMP Kaczyńskiego

16 Maj 2010

Jarosław Kaczyński nie próbuje osobiście wygrać swojej kampanii prezydenckiej. Chce by za niego zrobił to ZSMP. Od czego ten skrót?

ZNICZ – przyjęty w Polsce tradycyjny sposób oddawania szacunku zmarłym, do tej pory był neutralny politycznie. Kwietniowe palenie zniczy pod pałacem prezydenckim wynikłe z odruchu żalu i współczucia, szybko straciło sens osobistego przeżywania smutku, a stało się demonstracją sympatii politycznych. Tak przynajmniej wykorzystały to media i stojący za nimi politycy. Akcentowanie masowości udziału w celebracjach oraz fotografowanie ilości płonących i uprzątanych zniczy miało dla nich wartość propagandową. Nie tylko Warszawiacy, ale telewidzowie w Zaściankowie Dolnym i Biskupicach Podleśnych mogli zrozumieć prosty przekaz: dużo zniczy oznacza wielki szacunek, a wielki szacunek należny jest wielkiemu czlowiekowi. Od wielkiego człowieka do narodowego bohatera tylko jeden krok. W rozmiękczone niby gorąca stearyna umysły ludzkie łatwo wlać taki (wy)ciąg logiczny. A czyje zdjęcie najczęściej pokazywano wśród zniczy i kwiatów? Wiadomo.
Znicze jako oręż w wyborczej kampanii Kaczyńskiego pojawiły się po raz pierwszy, czujni spin-znachorzy szybko zauważyli, że na tradycji i autentycznych uczuciach można ubić propagandowy interes.
W poprzednich latach partia PIS zamiast Zniczy stosowała Zastraszanie.

SZEPTANKI – skuteczny sposób propogandowy polegający na tym, że powtarzane oszczerstwa i insynuacje nie mają konkretnego autora, z którym możnaby polemizować lub pozwać do sądu. Stugębna dawniej plotka, obecnie za sprawą internetu i SMSów przybrała wymiar zmasowanej nagonki. Z tym walczyć jeszcze trudniej. Wielopiętrowe kłamstwa produkowane przez goracych zwolenników pisowskiej wizji państwa i powtarzane w Sieci tysiąckrotnie na przykład na portalu S24) nie podlegają żadnej weryfikacji. Bzdura wyrasta na insynuacji, kłamstwo na przekręconych faktach lub ignorancji. Użyteczne propagandowo szeptanki podchwytuja pracownicy mediów, którzy powołują się na Internet jako na źródło informacji, choć zdają sobie sprawę, że wykwitów wyobraźni ludzi walacych w klawiaturę nie powinno nazywać się informacją. Szczególne zasługi w szerzeniu wrednych plotek ma uszminkowana socjolożka Staniszkis.
W poprzednich kampaniach padały zdania „Spieprzaj dziadu” a koalicjantem w rządzie PISu była Samoobrona.

MANIPULACJE – nieodłączny element polityki, ostatnio kojarzony z działalnością niektórych prywatnych mediów oraz telewizji państwowej, która w niedługim czasie osiągnie ten sam poziom deformowania rzeczywistości co rydzykowa „TV Trwam”. Gwarantami są jej prezesi i kierownicy redakcji realizujący twardą linię partii Kaczyńskiego. Mówię manipulacja – myślę Pospieszalski. Jego film „Solidarni 2010” w którym aktorzy udawali żałobników i wypowiadali podsuniete im kwestie o wydźwięku jawnie politycznym pozostanie na długo wzorcowym przykładem prostackiej roboty propagandowej. Pospieszalski dupuścił się mistyfikacji i zuchwałego prania mózgów, TVP to wyemitowała, a jemu zapłaciła. Politycy, którzy namaścili prezesa TVP pochwalającego takie praktyki nie mogą udawać, że nie bierą udziału w Megamanipulacji służącej Kaczyńskiemu.
Wg Wikipedii, manipulacja to celowo inspirowana interakcja społeczna mająca na celu oszukanie osoby lub grupy ludzi, aby skłonić je do działania sprzecznego z ich dobrem, interesem. Zazwyczaj osoba lub grupa ludzi poddana manipulacji nie jest świadoma środków, przy użyciu których wywierany jest wpływ. Autor manipulacji dąży zwykle do osiągnięcia korzyści osobistych, ekonomicznych lub politycznych kosztem poddawanych niej osób.
Manipulację określono też kiedyś obrazowo jako „włamanie do umysłu ofiary i podrzucenie tam własnych pomysłów lub opinii w taki sposób, aby ofiara pomyślała, że sama jest ich autorem.” Istotnym narzędziem manipulacji opinią publiczną są środki masowego przekazu i nie jawna cenzura wiadomości, np. tylko poprzez wybór informacji prezentowanych w dziennikach telewizyjnych.

W poprzednich kampaniach Kaczyńskiego najczęściej używaną frazą na „M” było „My z bratem”.

PHOTOSHOP – graficzny program komputerowy stosowany m.in. do retuszowania defektów fotografii i filmów, używany powszechnie do upiększania sfotografowanych modelek. Photoshop potrafi wykreować nową, pożądaną przez użytkownika rzeczywistość, która niewiele ma wspólnego z oryginałem. Dzieki tym możliwościom znaczenie słowa photoshop rozszerzyło się: umownie nazywa się tak wszelkie wyrafinowane zabiegi nie tylko poprawiające estetykę, ale zmieniające emocjonalne nastawienie widza do oglądanego obiektu. Photoshop w takim rozumieniu to synonim narzędzia do łatwej manipulacji, a podstawowowym celem jego użycia jest oszukanie widza.
Photoshop w wydaniu pisowskim to „prawda inaczej”: wystawienie na pierwszy plan kampanii paprotki zamiast prezesa, wmontowanie w obraz pianina i partytury oraz przyciemnione wnętrze, w którym posadzono Kaczyńskiego czytajacego zdumiewająco łagodną i koncyliacyjną odezwę do braci Rosjan – to efekty zastosowania Photoshopu. Ten jeden przykład daje pojęcie, na czym polega pisowskie Przegięcie.
W poprzednich ich kampaniach też drażniło Przegięcie, tyle że w inną stronę.

Inspirowane antyrosyjską wścieklizną lądowanie we mgle

26 kwietnia 2010

Powiem krótko: nie mam do powiedzenia nic więcej ponad to, co piszą inni. Wstępne domysły, które snułem na blogu zaraz po katastrofie oraz sugestie, kto kogo powinien przeprosić za niespotykany blamaż i narodowy kłopot znajdują teraz potwierdzenie w artykułach gazetowych i na blogach. Uspokojony zatem, że jest więcej takich, którzy nie dali sobie żałobnych mydlin wcisnąć w oczy, zerkąłem na blog Balsamu Łomżyńskiego. Jego wyobraźnia oraz nieskrywane upodobanie do makabry działa na mnie oczyszczająco, a to dlatego, że jeśli o ewidentnym wariactwie politycznym i społecznym, które dotknęło Polskę można pisać jeszcze bardziej po wariacku – znaczy, że nie wszystko stracone. Komentarze pod ostatnim (zakonspirowanym ) wpisem mojego ulubionego blogera są chyba odbiciem obecnych nastrojów i domysłów wiekszej części społeczeństwa. Dlatego zamiest własnego wpisu przytaczam niektóre komentarze – nicki autorów usunąłem dla łatwiejszej lektury.

* J.Kaczyński ogłosi swoją kandydaturę w czasie gdy trwa jeszcze histeria po tragedii smoleńskiej, ulegając, podobnie jak wielebna J.Staniszkis, złudzeniu, że inspirowane antyrosyjską wścieklizną lądowanie we mgle uświęca, na trwałe, prezydenta i jego najbliższą rodzinę, a także, zamienia niegdysiejszy wandalizm polityczny Jareczka w działalność mesjanistyczną.

*To będzie Jarek, odmieniony i gniewny, wkroczy jak bicz Boży każący odstępców i ludzi małej wiary, czy też małego strachu; sprawi, że zwątpimy w oczywistość zwycięstwa Komorowskiego. Niesłusznie go lekceważymy, bo wyda się nam w ciągu następnych dwóch miesięcy wiele razy, że 4rp. może wrócić w każdej chwili, dwa razy gniewniejsza, trzy razy głupsza, cztery razy bardziej okrutna i pięć razy bardziej ziobrzystowska.
Zadrżą serca nasze i frekwencja będzie rzędu 70%.
Uważam, że zmartwychwstania Wassermana i Kurtyki wykluczyć nie można. Tam już coś się pod płytą rusza. Byłem, widziałem; drżyjcie liberałowie i posypujcie głowy popiołem…

*To będzie dla nich cios ostateczny, gdy się tak potwornie przeliczą i wygłupią.

*Balsam, często podzielam Twoje opinie jako intelektualnie bliskie, tym razem jednak nie sądzę, żeby sprawa była taka prosta. Naród ogłupiał w tej patriotycznej histerii, spolaryzowały się postawy. PiS może sporo dla siebie wyszarpać, chyba,że Prezes czymś bardzo spektakularnym się zbłaźni, co przecież nie jest niemożliwe i czego szczerze mu życzę.

*A jakimż to, na boga miłego, cudem miałby się nie zbłaźnić?

*Przyznam, że duch pomysłowości w narodzie nie ginie. Szczególnie godzien uwagi jest koncept złożenia szczątków prezydenckiego samolotu na Wawelu. Urechotałem się serdecznie. Można pójść krok dalej i zastanowić się już teraz nad pośmiertnymi losami kota Prezesa.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,7798715,Szczatki_prezydenckiego_samolotu_w_Muzeum_Historii.html

*Jeśli chodzi o kota, to akurat jestem skłonny uszanować.

*Z powagą, panowie!
Jeżeli Jarosław wystartuje, a narodowi przydarzy się wypadek, Alik będzie robił za Pierwszą Damę. A to już prosta droga na Wawel…

*No i wtedy Balsam napisze tekst,jak to z powodu postępującego braku miejsca i ciasnoty w Krypcie Srebrnych Dzwonów kardynał Dziwisz był zmuszony wyekspediować sarkofag Marszałka na parking przed Wawelem w okolice czerwonych kontenerów MPO Sp. z o.o. w Krakowie i niebieskich budek TOI TOI Systemy Sanitarne. Zdarza się – jak mawiał nieodżałowanej pamięci Kurt Vonnegut.

*Kurt Vonnegut (baczność!) i kot jako kochanka Jarosława Kaczyńskiego – komentarze zaczynają przewyższać bloga

*Dodam jeszcze jeden:
Dlaczego ja? – zapytał Jarosław Kaczyński martwo wpatrzony w podniesiony tym razem nad nim miecz Anioła Śmierci. A dlaczego kto inny ? – odparł znudzony Anioł Śmierci, chodź już.

*Oj, chyba nie lubimy JK. Ja też go czegoś k… nie lubie. Ale się do tego przyznaję bez bicia.
A propos, czy jest jeszcze taka fabryka czekolady co sie Wawel nazywa ?

W dalszej części dyskusja z tematów błazeńsko-kocich oraz anielsko-wawelskich zeszła na politykę oraz szukanie w historii przyczyn obciążenia Polaków religijnym oczadzeniem i wynikającą z niego niechęcią do postępu z jednoczesnym umiłowaniem grajdołka i zaścianka.

* …obowiązująca na tych prastarych ziemiach piastowskich religia,ściślej,wyznanie rzymskokatolickie z jego zasadami moralno-etycznymi, podejściem do etosu pracy, własności, uczciwości, solidności, działań prospołecznych. Myślę,że wszystkie te wartości w połączeniu z położeniem geopolitycznym i wynikającymi z niego skutkami historycznymi dają tą przedziwną mieszankę patriotyzmu, dewocji, pokładania swojego losu w rękach Bożych a nie własnych, oraz fatalizmu, skłonności do mistycyzowania oraz wynoszenia swoich bolesnych mąk na narodowe ołtarze…

* …wszędzie w świecie są patrioci-szantażyści (w Stanach byli długo u władzy), wszędzie zdarzają się skrajnoprawicowe paroksyzmy, ale u nas nawet liberałowie są niezwykle ojczyźniani i kościółkowi, co jest paradoksem na skalę światową. Jesteśmy przesunięci w prawo tak bardzo i od tak już dawna, że poglądy typowego brytyjskiego konserwatysty zmieściłyby się w spektrum przekonań występujących w SLD.

*Nasze położenie i historia nie jest dobrym wyjaśnieniem, bo Czechy, Estonia czy Słowenia to już normalne kraje. Co zatem tłumaczy polską kurwicę?
Na tak głebokie pytanie nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi, co wyjaśnia, dlaczego nie przyłaczyłem się do dyskusji. Ostatni zaczerpnięty z bloga Balsamu cytat poniekąd wyraża mój osobisty stan:
*Sam już wpadam w paranoję.

Nie, to nie był ostatni cytat: jest jeszcze jeden dotyczący przewidywanego ogłoszenia, kto będzie kandydatem PIS na urząd prezydenta RP:
*Jutro wielki dzień, albowiem PiS wydobędzie z komody sznurek, na którym się ostatecznie powiesi.

I tak trzymać, panowie. Tak trzymać!

Zmarli nauczyciele

20 kwietnia 2010

Na zdjęciu moja babka i mój dziadek. Nie zginęli w katastrofie samolotowej. Nigdy samolotem nie latali. Nie wiem, czy jeszcze ktoś opiekuje się ich grobami, czy ktoś usuwa chwasty, pali świeczki, przynosi kwiaty. Nigdy po nich nie płakałem. Poznałem ich gdy już nie żyli. Wcale nie są przez to mniej ważni. Dali mi życie a potem patrząc na mnie z fotografii uczyli oswajać się ze śmiercią. Obecność moich nieobecnych dziadków sprawia, że nie zaskakuje mnie żadna śmierć. Nie umiem udawać przed sobą, że śmierć nie należy do życia. Dzieki nim, umiem spodziewać się śmierci, nawet tej pozornie niemożliwej, również swojej. Ona mnie nie zaskakuje, nie powoduje rozpaczy. Przecież zawsze była. Nawet wtedy, gdy mnie nie było.