Posts Tagged ‘zaniedbanie’

Ostatni bastion przyzwoitości.

25 września 2016

Miała tu być relacja z pobytu w kolejnym pięknym mieście, ale ponieważ wczoraj odbył się marsz KODu, którego echa nadal są w Internecie żywe – muszę kilka słów temu zjawisku poświęcić.
Z oczywistych przyczyn na marszach nie bywam, mam nadzieję, że kiedyś mój grafik cudownie skoreluje się z grafikiem manifestacji, że do wielotysięcznego tłumu dołączę i zrobię sobie fotkę z panem Wujcem lub panią Ostaszewską. Nie mam powodów, by wątpić w dobre intencje założycieli ruchu oraz tych wszystkich, którzy biorą udział w marszach poświęcając swój czas i pieniądze. Od początku istnienia KODu mocno mu kibicuję, dostrzegam jego mankamenty, lecz jako zwolennik demokracji, wolności osobistej i paru jeszcze humanistycznych wartości – wielkiego wyboru nie mam. W powodzi chamstwa, złodziejstwa, złowrogiego nacjonalizmu oraz politycznego, edukacyjnego i ekonomicznego szkodnictwa KOD stał się ostoją rozsądku, troski o państwo i przykładem tolerancji. To bardzo dużo, bo KOD nie zamierza być bojówkarskim ruchem dążącym do konfrontacji z PISem. Lustrzane odbicie sekty kaczyńskiego to ostatnia rzecz, jaka byłaby Polsce potrzebna. KOD jest w polskim życiu społecznym reprezentantem tego, co przyzwoite, rozumne, nacechowane szacunkiem dla ludzi i dla prawa. Nie jest nim w żadnym wypadku instytucja, która winna nim być z racji swego charakteru i wyjątkowego statusu czyli kościół katolicki.

Bo kościół akurat ustawił się po drugiej stronie. Twardo trzyma ze złodziejskim, oszukańczym PISem i wcale się tego sojuszu nie wyrzeka. Dlaczego niby miałby się wyrzekać, skoro (państwowa) kasa płynie doń szerokim strumieniem, niezliczone ulgi i nieformalne układy czynią kler kastą uprzywilejowaną a zapowiedzi reform szkolnych dają biskupom podstawy, by sądzić, że koniunktura jeszcze parę latek potrwa: zindoktrynowane pokolenie młodych polaczków, nawet po zmianie władzy nadal będzie napełniać księżowskie kieszenie datkami a w razie próby oddzielenia Kościoła od Państwa stanowczo i gorliwie będzie „bronić wiary”. Tresura „janczarów” musi trwać.

Zacząłem o KODzie, a zeszło mi na kościół. Czyżbym miał obsesję? Nie, po prostu zestawiłem dwie grupy interesów, które zgodnie z prawami logiki winny się wzajemnie zwalczać i wykluczać, tymczasem u wielu zacnych ludzi deklarujących przywiązanie do demokracji i wartości ogólnoludzkich występuje rodzaj pomroczności, która nie pozwala im dojrzeć oczywistych faktów. Złowieszcza i inspiratorska rola koscioła w destrukcji zycia publicznego jest zbyt często przemilczana i bagatelizowana. Zmęczeni cała sytuacją i zagrożeni bezpośrednimi skutkami „podłej zmiany” ludzie psioczą na kaczyńskiego i jego ekipę, wieszają psy na posłance pawłowicz (ona, tak jak misiewicz albo suski jest na etacie błazna odwracającego uwagę od spraw poważniejszych), a nie zauważają, że bezpośredniej inspiracji i moralnego wsparcia udziela PISowi zwierzchnictwo kościoła katolickiego. Bandzior z Nowogrodzkiej wysyła kasę do Torunia a w zamian za to szamani z Miodowej ogłupiają elektorat. Od czasów premiera Mazowieckiego Episkopat trzęsie polską polityką a im bardziej usłużna władza, tym większe ma szanse trwać przy korycie, bo „dobrze obsłużeni” biskupi uruchomią swoich proboszczów do aktywnego uczestnictwa w kolejnej kampanii wyborczej.

Dwa wnioski: kiedy się chce zmieniać Polskę, nie można iść na marsz KODu w czasie wolnym między sumą a nieszporami. Albo się służy demokracji albo wrogom demokracji. Albo się pragnie wolności obywatelskich, przejrzystości w życiu publicznym i wyrównywania zapóźnień cywilizacyjnych albo się ma duszę niewolnika dumnego ze swojego zaścianka. Nie ma co udawać, że KK kocha demokrację albo, że biskupom zależy na relacjach Polski z Europą, na prawach kobiet i wzroście krajowego PKB.  I niech nikt nie mówi, że kościół to nie biskupi, tylko ogół wiernych. Teoretycznie tak, fajnie to nawet brzmi „my  tworzymy wspólnotę wiernych”, ale odpowiedzcie sobie od razu, ile wy w tej wspólnocie macie do powiedzenia? Praktyka pokazała, że Episkopat nie słucha nikogo prócz siebie. Jest głuchy na apele Franciszka, na opinie katolickich publicystów, na zatroskane głosy zasłużonych intelektualistów też katolickich. Zwykły parafianin jest dla kleru pospolitą owcą, która milcząco ma dać się policzyć na mszy (statystyki dają biskupom oręż w rozmowach z rządem i Parlamentem) a wcześniej wnieść stosowne opłaty i posłać dziecko do komunii.

Wiedzcie więc przyjaciele z KODu, że źródłem obecnego zła w tym samym stopniu jest PIS co polski kościół katolicki.
Prof. Środa nie pierwsza to zauważyła:

Myślę, że czas na jakąś rewolucję. Głosowanie w sejmie nad ustawami aborcyjnymi i skierowanie do komisji tej barbarzyńskiej (Stop aborcji), to kolejny, tym razem milowy, krok na drodze ku piekłu kobiet. (…)

Trzeba uderzyć w fundamenty tego fanatyzmu, głupoty, zaściankowości i nienawiści do kobiet, czyli w Kościół i jego cynicznych hierarchów żądnych władzy. Przestańcie chodzić do Kościoła, Bóg jest wszędzie! Wiara może być piękna a w Kościele jest tylko PiS i inkwizytorzy kobiet. Jak mówiła Arendt, największą przyczyną zła jest bezmyślność, posłuszeństwo, rutyna.

Obudźcie się ci, którzy wspieracie ten nieludzki kościół, a potem dziwicie się, że nie macie praw, że jesteście otoczeni przez złych, okrutnych ludzi, którzy bardziej przejmują się zapłodnioną komórką niż waszym życiem.

Wtóruje jej dziennikarka i feministka Paulina Młynarska:
„Tak długo, jak kościoły będą pełne, tak długo będziemy w czarnej dupie.”

I ma rację: jeśli chce się przywrócić demokrację oraz wyłonić władze, które rzeczywiście zadbają o rozwój kraju we wszystkich sferach, nie wystarczy co cztery lata wrzucić kartkę do urny. Przy powszechnej głupawce niedokształconych obywateli podżeganych przez połączone siły narodowo-katolickie głosik na lewicę lub partię centrową to za mało, żeby zapełnić sejm ludźmi kompetentnymi i odpowiedzialnymi. W tym względzie potrzebna jest poważna zmiana. Żeby przywrócić znaczenie słowu demokracja, obywatele muszą nabyć trochę wiedzy i zacząć odróżniać to co mądre, od tego co głupie; co służące ogółowi a co wyłącznie wąskiej, ubranej w patriotyczne i religijne pióra grupie idącej po trupach po władzę. Wielkim, najważniejszym zadaniem KODu jest edukacja obywatelska. To jedyna szansa na całkowite odrzucenie groźby dyktatury.

Ostatnie wybory dowiodły wielkich zaniedbań na tym polu: banda zmanipulowanych durniów wybrała bandę złodziei, żeby ci w ich imieniu rozpruli państwową kasę. Dla niepoznaki okrasili ten proceder bogoojczyźnianymi hasłami i parszywą propagandą. Obecnie trwa dzielenie łupów i odbywa się to wg bolszewickiego klucza: wam damy po 500 zł a dla siebie zatrzymamy odbite od poprzedników posady w spółkach skarbu państwa, zaprzyjaźnione szkole medialnej damy sute dotacje, wesprzemy projekt Św. Op. Bożej oraz wymyślimy tysiąc księżycowych projektów, których beneficjentami będą ludzie „lepszego sortu”.
Dzięki KODowi i wszystkim ludziom zaangażowanym w jego akcje ta tragiczna sytuacja może się zmienić. Pod warunkiem wszakże… patrz wyżej.

Do Zbyńka lecz nie tylko

16 marca 2011

Zbyńku, z uwagą przeczytałem u Romskey’a, jak gorzko i ironicznie odnosisz się do dość chaotycznej krytyki obecnego rządu.

„Nie jest dobrze panie premierze. Na tych sukcesach trudno odbudować utracone zaufanie.
Czas pakować manatki, my elyta chcemy zmian, mamy dość spokoju, my chcemy igrzysk nie chleba.
Już zapomnieliśmy jak piszczeliśmy jako wykształciuchy, lekarze w kamaszach, oligarchowie.
Cas na zmiany panie premierze, może nasz przyszły przywódca, kochany pan prezes zamknie pana w tiurmie za zbrodnie na narodzie i za zbrodnię smoleńską”

A później całkiem serio dodajesz:

Wiem też coś na temat możliwości rządzenia w trudnych warunkach. Nie zachowuję się jak rozkapryszona panna, która by chciała ale jej się nikt nie podoba. Tak zwane elyty chciały reform, ale reformując tych co najmniej mają, gdy zaś reformy dotykają ich interesów, o to już nie idziesz tą drogą premierze.
Nie jestem bezkrytyczny i rozumiem czego Tusk nie zdołał załatwić, ale zaufania u mnie nie stracił.
Mnie nie porywają takie hasła:
„Polityka rządu to akt degradacji statusu Polski.”
„Polityka zagraniczna rządu to wielka porażka.” (…)
„Jak my dojdziemy do władzy, to zmienimy OFE i dopiero będziecie mieli porządne emerytury.”

Popieram Zbyńku Twój trzeźwy ogląd i powściagliwość w ocenie nienajweselszej sytuacji. Z lewa i prawa rząd dostaje baty lecz co najbardziej zdumiewa to nonszalancja krytyków, którym się wydaje, że w ten sposób mogą coś konstruktywnego osiągnąć albo, że wymiana ekipy u steru władzy koniecznie wyjdzie na lepsze. Otóż nie ma takiej gwarancji, co więcej jest niemal 100% pewne, że ewentualna zmiana wyjdzie na lepsze Rydzykowi i pisowskim sekciarzom, ale nie ogółowi. Można zrozumieć zniecierpliwienie stagnacją (klasa polityczna wkurza swoim żenującym brakiem poziomu), ale krytycy najwyraźniej zapominają, że nie zniknęło zagrożenie 4 rp i wciąż jest tylko jedna alternatywa: albo daleki od ideału rząd Tuska kontynuuje zaczęte dzieło albo władzę przejmuje wygłodniałe stado hien smoleńskich i zaczyna się nowa jazda bez trzymanki w kierunku Białorusi. Trzeciej drogi nie ma.

Krytykowanie jest fajne, dziennikarzom i blogerom napędza czytelnictwo a waląc w rząd jak w bęben wcale nie trzeba się przejmować wszystkimi globalnymi i lokalnymi okolicznościami składającymi się na sytuację w Polsce. Jak się chce psa uderzyć to kij się znajdzie i nieważne, że pies dobrze zagrody pilnuje. Dostaje baty za to, że gruszki nie obrodziły a kapustę mszyce zjadły. Owszem jest sporo niedociągnięć (pokażcie kraj, gdzie ich nie ma!) – ale ton polityce polskiej nadaje antysystemowy PIS i to PIS skutecznie odciąga ministrów od konstruktywnego rządzenia. Ile pieniędzy i urzędniczej energii pochłonęła katastrofa smoleńska i powódź! Wcześniej pałacowy kurdupel psuł każdy szczyt europejski, wetował co się da i nawet wszedł w cichy sojusz z SLD, żeby tylko zaszkodzić rządowi. Wtedy jakoś Meller z Kukizem nie protestowali!

Ze zdumieniem obserwuje destrukcyjną działalność Balcerowicza. Widać go przeceniałem, bo w sprawie OFE absolutnie się z nim nie zgadzam.
Socjologicznym kuriozum jest, że ci sami, którzy domagają się reform, choć sami nie maja na nie pomysłu – pyskuja najpierwsi, gdy jakieś reformy rząd usiłuje wprowadzić. Czy widział ktoś reformy, podczas których nikt by nie ucierpiał? Balcerowicz zapomniał, ile krzywdy doznali ludzie z PGRów rozwiązanych z dnia na dzień? Nimi nikt się nie przejął, bo to prostaczkowie. Traktorzyści i oborowi nawet nie umieli się skrzyknąć do palenia opon, natomiast garstka beneficjentów OFE zasługuje na specjalną troskę a dla profesora interes funduszy OFE jest ważniejszy niż sypiący się budżet państwa w warunkach globalnego kryzysu.

Upór ekonomicznych polemistów przyrównać można do postawy średniowiecznych doktrynerów religijnych, którzy woleli doprowadzić do schizmy w Kościele niż przyznać rację adwersarzom w tak „ważnych” sprawach jak kolor sznurka, którym przepasywał się św. Franciszek. Cóż, taki widocznie jest trend w narodzie, historia zna przypadki, gdzie mimo względnej prosperity spoełeczeństwa nie wybierały ścieżki zrównoważonego rozwoju, tylko ulegały populistycznym hasłom „rewolucjonistów”, którzy potrafili przekonać większość, że istnieje droga na skróty. Dopiero gdy się rewolucja przetoczyła swoim krwawym walcem, gdy już zjadłą własne dzieci, następowało opamiętanie i powrót do odbudowy zgliszcz. A przecież lepiej byłoby budować od pierwszego piętra a nie zaczynać od fundamentów. Mogę to zdanie powtarzać codziennie, ale kto mnie posłucha?

Ludziom nagle (choć nie wierzę w przypadki, bo nad urabianiem nastrojów społecznych dniem i nocą pracują pisowcy) ubzdurało się, że przez 21 lat można wyprowadzić kraj z gospodarczej zapaści, prześcignąć Amerykę, przez ostatnie 3 lata obecny rząd miał sprawić, żeby wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku a co godzina odzywał się patriotyczny kurant z melodią „We Are Champions!” To są chore oczekiwania, lecz kto jak nie Kaczyńscy obudzili w Polakach lęki, kompleksy i fobie? Kto wsączył w ich mózgi niezdrową ambicję pn. „albo jesteśmy Mistrzami i umiemy stojąc na głowie łączyć ogień z wodą, albo nic nam nie wychodzi, inne narody nas wykorzystują i niszczą naszą religię, lecz to już wina Tuska”?

Nie wiem, drogi Zbyńku, dlaczego tak się dzieje i tak jak Ty z przerażeniem patrzę na ten pęd ku przepaści. Może ludzkość ma wpisane w geny ( określenie wytarte, ale nie znajduję lepszego), żeby co jakiś czas zniweczyć swój dorobek? Podobną zagadką jest istnienie armii darmozjadów, którzy żyją z tego, że obiecują ludziom jakiś inny świat, jakieś lepsze życie po życiu – zaczynają od natretnego wmawiania, że życie które mamy jest obciążone niedoskonałością i tylko oni mają patent na jego naprawę i uszlachetnienie. I zobacz, jak te bajki się przyjmują, ile ludzi dobrowolnie oddało za nie życie! Nie zrozumiemy tego, niestety.

Fakt, że od tysiącleci ludzie w swej masie ulegają podszeptom szarlatanów jest tak samo zastanawiający jak obecny trend do krytyki rządu za to, że nie posiadł własności cudotwórczych. Może u podstaw obecnego niezadowolenia leży wpajane przez religie przekonanie o możliwych cudach? Stawiam dużo pytań, bo tak jak Ty nie wierzę w gładkie uzasadnienie krytyki pt. „ten rząd się nie sprawdził”. To jest coś głębszego – co mógłby pomóc wyjaśnić psycholog społeczny, historyk i antropolog. Sami temu nie zaradzimy. Wypada nam zaakceptować galopujące zaślepienie Polaków pod przewodnictwem Kukiza i Mellera – których jedynym szczeniackim dążeniem jest uwalenie Platformy i dokopanie Tuskowi. Z fanatykami i frustratami nie da się dyskutować – wszelka dyskusja dodaje im energii i przyciąga kolejnych frustratów. Czym jak czym, ale frustracją łatwo się zarazić, co widać na blogach, które dotychczas uznawałem za umiarkowane. Pani Kopacz na to szczepionki nie znajdzie, więc raczej będziemy bezsilnie patrzeć jak zakażenie postępuje i osiąga swoją kulminację podczas jesiennych wyborów. Większość narodu po raz kolejny da się namówić na eksperyment pt. „wybierzmy kogoś innego (zamiast PO) i popatrzmy czy sobie poradzi ze spełnieniem naszych oczekiwań skrojonych na najwyższą ignorancką miarę”

Zbyńku, kijem Wisły nie zatrzymamy, jesienią wygra PIS, premierem zostanie jakaś kukła, (np. Bielan, bo PJN wejdzie do koalicji) i zacznie się znowu „wzmożenie moralne”, polowanie na czarownice i szukanie sojuszników w Gruzji. A my umówimy się na kufelek piwa w Głogowie i zadumamy się nad zagadkami tego niezrozumiałego świata. Zdrowia życzę i dystansu do spraw, których nie możemy zmienić.

PS. Czytam, że cukier w Polsce drogi. Sprawdziłem dziś ceny w Dublinie: 1 kg kosztuje 0,85 euro (po przeliczeniu 3, 40zł) Czy komuś zależy na sianiu paniki, czy Polacy odpłynęli już tak daleko, że nie mogą sprowadzić tańszego cukru?

PS 2. Wspomniałem nazwisko Kukiza. Oto czym jest ONR, do którego ten zapijaczony muzyk ostatnio się zapisał:
Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) – narodowo-radykalne, nacjonalistyczne i antysemickie ugrupowanie polityczne, założone w 1934 przez młodych działaczy Obozu Wielkiej Polski, rozwiązane po 3 miesiącach działalności przez sanacyjne władze państwowe. by wikipedia

A tak mu kiedyś śpiewał Kazik na Żywo:
„Czy ty wiesz, że pozory często mylą? Tak wiem, tak wiem! Ludzie przed byle gównem czoła chylą!”

Lądowanie siłą woli czyli 10 kwietnia

14 lipca 2010

autor: Estimado

Ech, wybory już bliskie,
a poparcie zbyt niskie,
i wciąż kurczą i kurczą się słupki.
Jeszcze jedno-dwa veta,
ale bliska już meta.
Każdy wie, żeśmy z bratem dwa trupki.

Od Brukseli poparcie
już przesrane na starcie,
a i Moskwa nie mnie też zaprasza.
Już nie wrzuci do urny
głosu na mnie lud durny,
a już zwłaszcza – wykształciuch w kamaszach!

Coś więc trzeba mi działać,
żeby znów nie dać ciała,
jak mój brat po zjedzeniu przystawek!
Jak tam leci Tusk, świnia,
to i ja do Katynia
też polecę po głosy i sławę!

Już dziesiątym więc kwietniem
tę złą passę się przetnie,
gdy na grobach się prawdę wygarnie.
Niech posrają się Ruskie,
a i Bronek wraz z Tuskiem
też od razu poczują się marnie.

Niech wie naród, któż oto
głównym jest patriotą,
a nie takim, jak Donald – za dychę.
Niech wie stary i młody,
że to główne obchody,
a te ichnie – przyćmimy przepychem.

Orszak ma być wspaniały:
wszystkie sztabsgenerały,
Sejmu pół i Senatu trzy ćwierci,
kombatanci i wdowy,
ordynariat polowy
ze mną wraz niech pokłonią się śmierci.

Ranek, odlot już wkrótce,
ale jeszcze po wódce
na pohybel Platformie czas golnąć!
Że co, że już po czasie?
To nadrobi się w trasie.
Po Tbilisi wie pilot, co wolno.

Perspektywa urocza,
tylko lekki niedoczas,
i prognoza pogody nie bardzo.
Choć widoczność nietęga,
pilot nie jest ciemięga,
i wie dobrze, że tchórzem tu gardzą.

Nagle wchodzi ktoś siny,
wieść przynosi z kabiny:
Nad przeklętym Smoleńskiem jest P.I.Z.D.A.!
A tłum czeka już w lesie
i się plotka rozniesie,
że tam ciała w Katyniu znów PiS dał…

Co? Że mgła nad lotniskiem
i że chmury zbyt niskie,
że lądować tam nie da się wcale?
Niech więc przejmie ktoś stery,
a jak nie, do cholery,
to ja cię, generale, wywalę!

Jak mi staniesz okoniem,
to ci kota pogonię,
żeś to ty tak pilotów wyszkolił!
We mnie masz, choć po wódce,
Naczelnego Dowódcę,
więc lądować tam masz. Siłą woli.

Rzecz się kończy ponuro.
W dole legł, kto był górą,
a mógł przecież się cieszyć wnukami.
Nad człowiekiem się żalę.
Nad politykiem – wcale.
Co do ocen – najchętniej bym zamilkł.

Pytał brata – nie pytał,
rzecz do dziś nieodkryta,
i nie tak aż ciekawa w istocie.
Jaka jest prawda naga?
Jeśli ktoś się nie wzdraga,
to niech sobie poszuka jej w błocie.

Nawet to, że wraz z sobą
wziął tych wszystkich, co obok,
niczym Cheops czy inny faraon,
da się jakoś tłumaczyć.
Da się jakoś wybaczyć.
Tylko tym, co przeżyli, wciąż mało…

Kłamcy i ścierwojady
za nic są im zasady,
za nic krzyż, za nic zmarłych tych bliscy.
Kraj ich też nie obchodzi.
Byle dzielić i szkodzić.
Obłudnicy obmierzli i śliscy.

Dla jasności wszak, czyli
by się nikt nie pomylił,
powiem wprost, że to czarno-brunatni
dziś nurzają kraj w gównie,
lecz już weszli na równię.
Bal ostatni, a potem – do szatni.

Estimado

Szabla w morzu galarety

2 lipca 2010

– Ziomek, nie imprezuj jutro za długo, bo w niedzielę wsiadamy w Volverina i jedziemy do konsulatu głosować.
– Przecież już głosowaliśmy…
– Ale raz nie wystarczyło, trzeba powtórzyć.
– Mam inne plany na niedzielę, te jakieś wybory wolałbym odpuścić. Wakacje są…
– Te jakieś wybory są bardzo ważne, tak ważne jak w ’89, w roku twojego urodzenia. Chodzi o to, czy prezydent będzie robił obciach w świecie i Polska pozostanie mentalnym zaściankiem, czy jednak przeważą siły ciut nowocześniejsze.
– Ale co mnie Polska obchodzi? Równie dobrze możesz wymagać, żebym się troszczył o Albanię albo Turkmenistan.
– No, synu, nie przesadzaj, na Albanię nie mamy wpływu, a jak Jaro z ciemnym ludem zacznie budować socjalistyczną IV RP pod patronatem Gierka i Rydzyka, to wkrótce nie będzie do czego wracać.
– Ale ja nie chcę wracać, prawie jedną trzecią życia spędziłem w Irlandii. Nie po to studiuję tutaj, żeby jechać pracować na jakieś polskie zadupie. Nawet meldunku już w Polsce nie mam.
– Hm… ja też nie mam, ale meldunek nie jest najważniejszy. Rozumujesz dość wąskimi kategoriami. Jeśli duży europejski kraj zmienia się w bagno i ludzie zaczynają masowo wyjeżdżać, to zgadnij gdzie najpierw przyjadą: do UK i Irlandii. Wielu już tu było, ostatnio wrócili do Polski, bo tu recesja. No i jest trochę spokojniej. Ale jakby, nie daj bóg, Kaczor dorwał sie do prezydentury i powołal swoich bulterierów do kancelarii, to w try miga zrobią taką rozpierduchę, że pies z kulawą nogą nie zechce tam inwestować. Gospodarka nie wytrzyma kolejnych lat bez reform. I jak trzaśnie ten kruchy polski porządek, to w Dublinie pojawi się nowa fala emigracji. I znowu w autobusie będziesz się wstydził odezwać po polsku…
– Przywykłem do buractwa, poza tym mam na uszach słuchawki, prawie nie słyszę jak kurwują.
– Okay, ale jakby w Polsce zaczęła się prosperita, zwłaszcza po EURO 2012, to różne kolorowe, azjatyckie nacje zaczną tam jeździć w poszukiwaniu pracy. Potencjalnie to wielki rynek usług, tylko żeby na usługi było zapotrzebowanie, musi być silna gospodarka, a żeby był kilkuprocentowy wzrost gospodarczy potrzebne jest sprawne zarządzanie. I nie ma alternatywy, trzeba wybrać takiego prezydenta, który będzie wspierał rząd i pozwoli mu działać, a nie będzie sypał piasku w szprychy. Niech lepiej strzelbę czyści, czereśnie zrywa, albo w ogóle nic nie robi – byleby nie przeszkadzał!
– Nie musisz tak detalicznie tłumaczyć, przecież kumam od początku, tylko o tych ciapatych nie pomyślałem. Jaka jest szansa, że tam pojadą w dużych ilościach i namieszają trochę w moherowych łbach?
– No… nieduża, ale większa niż w przypadku wygranej Kaczora wspieranego przez Episkopat, Półboga z Torunia, lepperowców, korwinowców i sieroty po PRLu.
– Tyle to i ja wiem, tylko zastanawiam się, czy mój jeden głos przeważy tę pisowską chujnię?
– Każda szabla się liczy, synu!
– Tak, szabla w morzu galarety. Możemy sie karnąć do tego konsulatu, tylko nie za wcześnie. Daj mi pokimać.
OK, ty będziesz kimał, a ja będę liczył nasze szable: adin, dwa, tri… 🙂

Mały Rycerz i wielka kompromitacja

2 Maj 2010

Zauważył ktoś, że moje oddalenie geograficzne sprzyja lepszemu widzeniu spraw polskich. Czy lepszemu, nie mam pewności, każdy jest w stanie tyle zobaczyć na ile mu wystarcza wiedzy, wyobraźni i innych osobistych przymiotów. Niemniej dystans jest w wielu przypadkach pomocny, nawet zbawienny, bo mimo dość dużej dawki sceptycyzmu, nie wiem jakbym reagował na żałobny amok ostatnich tygodni, gdybym nadal mieszkał w Polsce. Ktoś ze znajomych starał się porównywać skłonność Polaków do poddawania się zbiorowej żałobie do tej samej skłonności u innych nacji:
„Ciekawe, czy Niemcy albo Duńczycy tak by reagowali?
– Przede wszystkim ani Niemcy ani Duńczycy do takiej katastrofy by nie dopuścili”

Polacy, zwłaszcza ci zakompleksieni z kręgów prawicowych, nie ukrywali dumy z tego, że cały świat interesuje się katastrofą z udziałem prezydenckiego „Number One”. Owszem, cały świat się zainteresował, lecz wynikało to prawdopodobnie tyle ze współczucia, ile ze skrajnego niedowierzania, bo w normalnych krajach takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. Nie i koniec! Wystarczy przejrzeć dostępną w Sieci listę podobnych wypadków: zdarzyło sie ich kilkanaście i zawsze w tle była wojna, zamach lub Trzeci Świat. Nic dziwnego że w belgijskiej prasie ukazał się satyryczny rysunek „Orzeł wylądował” przedstawiający polskiego orła, który roztrzaskał się o własną flagę. A jeden z moich tutejszych rozmówców po zapoznaniu się z informacjami o katastrofie mruknął tylko „Idiots”. Kto wie, gdyby nie wybuchł islandzki wulkan, ilu z zapowiadanych przywódców państw przyleciałoby na pogrzeb do kraju, który nie potrafił zapewnić bezpieczeństwa własnemu prezydentowi i jego świcie ?

Wiem, że trudno o dystans, skoro katastrofa dotknęła nie tylko najbliższe ofiarom osoby, nie tylko ludzi zaangażowanych politycznie, ale Polskę jako państwo. Niewiele i niechętnie się o tym mówi, bo temat wstydliwy, ale katastrofa samolotu z prezydentem państwa to blamaż. Blamaż na całej linii, bo na dokładkę tym samym samolotem podróżował Zwierzchnik Sił Zbrojnych oraz, uwaga! Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Trudno o bardziej kompromitująca wymowę faktów. Co to za szef, który nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo swojego pracodawcy czyli prezydenta? Co to za generał, który widząc na pokładzie pięciu innych dowódców WP zapomnia o regulaminie i zdrowym rozsądku pozwalając by wieziono go na przedwyborczą celebrację w charakterze kwiatka do patriotycznego kożucha, w który miał się przystroić główny inicjator pechowej pielgrzymki katyńskiej? Przyznacie, nie wygląda to zbyt poważnie, nasuwa przypuszczenia o słabościach charakterów wysokich oficerów i urzedników, dla których dąsy i fochy pamiętliwego prezydenta znaczyły wiecej niż regulaminowe procedury. Pachnie to jakąś operetką, gdzie zastraszeni dworzanie wzajemnie dodają sobie otuchy, choć widzą, że król jest nieprzewidywalny. Czy myślicie, że światowi przywódcy znający normy bezpieczeństwa we własnych krajach nie widzą potwornej lekkomyślności organizatorów lotu w smoleńskie bagno?

Trwa badanie przyczyn katastrofy: szukanie ewentualnego defektu Tupolewa, błędu pilota lub kontrolera lotów w Smoleńsku. Sprawdzane są dokumentacje i procedury. Kiedy w tym kontekście pada słowo procedury, przypomniam sobie śląską anegdotę o więźniu w więzieniu:

„Siedzi winziń we winziniu. Okna som zakrratowane, drzwi som zarryglowane. Wszisko je richtig! Ale winziń uciek. No i kombinuj se terozki, jak un to zrobił?
– Ściany byli zgnite.”

Teraz, gdy już wolno mówić głosem o ton mocniejszym niż szept, szuka się winnych, żeby ich osądzili wyborcy. Kancelaria prezydenta (a imiennie znany z „obiektywnosci inaczej” Waszczykowski) próbuje zmyć z siebie odpowiedzialność a zgniłe jajo zaniedbań i błędów podrzucić instutucjom rządowym. Jak wszyscy pamiętają (z wyjątkiem elektoratu PISu cierpiacego na amnezję wywołaną wyziewami z wawelskiej krypty) kancelaria premiera była nieraz krytykowana i prowokowana przez urzędników prezydenta. Każdy przejaw trzymania się regulaminu ze strony kancelarii premiera lub dowódców BORu traktowano w pałacu prezydenckim jako zamach na niezależność i jako okazję do publicznych oskarżeń. Żeby więc nie powodować zadrażnień, pozwalano „przezydenckim” samodzielnie decydować. Jak to się skończyło – wiadomo.
Pierwotny harmonogram lotu Tupolewa sporządzony w 36 pułku lotnictwa został w kancelarii prezydenta zmieniony. LINK Decyzją dyrektora gabinetu szefa Kancelarii Prezydenta RP Katarzyny Doraczyńskiej lot przesunięto z godz. 6.30 na godz 7.00, po czym kolejne pół godziny zabrało czekanie załogi i pasażerów na spóźnioną prezydencką parę. Chciałoby się wstchnąć, że ta jedna godzina była decydująca dla 96 ofiar smoleńskiej katastrofy. Ale nic z tego westchnienia nie wynika. Lekceważenie zdrowego rozsądku, bezwład urzędniczy i brak odwagi cywilnej świadomych zagrożenia pasażerów przyniósł kompromitujące i bolesne żniwo.
Była tylko jedna osoba, która mogła bieg wydarzeń zmienić, ale ta osoba akurat tego nie zrobiła. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności poprzedzające decyzję o wizycie w Katyniu, oraz rozpoczynającą się akcentem katyńskim kampanię prezydencką Lech Kaczyński znajdował się pod potworną presją. Nie zostawił sobie zapasowego wyjścia, więc w swoim przekonaniu, musiał lecieć, choć nie musiał wylądować. Miał do stracenia bardzo wiele i pewnie tej straty bardzo się obawiał. Może wiec zamiast przeżywać gorycz spodziewanej porażki, wolał skończyć jak Mały Rycerz z „Trylogii” ?

Bezmiar niesprawiedliwości

16 lutego 2010

„- Przed wojną stary Piesiewicz był sędzią w Sądzie Okręgowym w Siedlcach. Opowiadał mi, jak pewnego razu sądził w skomplikowanej sprawie o zabójstwo. Trzeci dzień procesu, piątek. Przemawia oskarżyciel. Mija jedna godzina, druga i kolejna, a końca wystąpienia nie widać. Sędzia Piesiewicz wierci się niespokojnie i co chwila spogląda na zegarek. Dochodzi trzecia. Pod gmachem czeka już pewnie dorożka. Ma go zawieźć na stację kolejową, a dalej pociągiem do Warszawy, na premierę teatralną. Prokurator wreszcie kończy, ale teraz kolej na stronę przeciwną. „Udzielam głosu obrońcy”- ogłasza z rezygnacją w głosie sędzia Piesiewicz.
„Wobec wyników przewodu sądowego proszę o uniewinnienie” – mówi tylko obrońca.
„Ha, mołodiec!” – wykrzykuje sędzia Piesiewicz. Sąd udaje się na naradę i ledwie po chwili ogłasza werdykt: „Niewinny!”. Sędzia pędem zbiega do dorożki, woźnica pogania konie i wieczór w teatrze zostaje uratowany.
– tę anegdotę opowiedział mecenas Tadeusz de Virion. (źródło)

Zabawne? Zależy jak na to spojrzeć. Akurat premiera teatralna była ważniejsza niż sprawiedliwość. Oskarżonemu się „upiekło”, nie wiemy czy był zabójcą, czy ktoś go wrobił. To przed wojną było…
Ale są przypadki z nieodległej przeszłości, znacznie boleśniejsze, opowiadane przez kogoś kto znalazł się po drugiej stronie barierki w sali sądowej. Mieszkałem jeszcze w Lublinie, gdy mój przyjaciel wplątany w jakieś niejasne sprawy został aresztowany. Pan sędzia Michalkiewicz skazał go na trzy miesiące. Był piątek po południu, sędzia śpieszył się na polowanie, na kulig, na ślub córki czy Ch.g.w. Złożył zamaszysty podpis pod wnioskiem, nie miał czasu sprawdzać, czy zarzuty prokuratorskie trzymają się kupy. A nie trzymały się, bo po kolejnych miesiącach przedłużania aresztu i bezproduktywnych rozprawach sądowych (to idzie automatycznie: skoro jakiś sędzia kazał „gostka” aresztować, widać ma coś na sumieniu. Zarozumiałym mecenasom trudno przełknąć fakt, że na samym początku nastąpiła pomyłka) – przyjaciel wyszedł z aresztu.

Nie było żadnego wyroku: ani zasądzenia kary, ani uniewinnienia. Pismo, które po 12 miesiącach aresztu przyjaciel dostał na odchodne zawierało zdanie: „stwierdza się, że nie było podstaw prawnych do zatrzymania i osadzenia w areszcie”. Sam naczelnik aresztu przyznał, że czegoś takiego jeszcze nie widział. Gdyby był wyrok uniewinniający, możnaby sędziego Michalkiewicza pozwać, a przede wszystkim skierować sprawę o odszkodowanie do Trybunału w Strasburgu. A tak to lipa, sędziowie schowali głowy w piasek, prokuratorzy, jak to oni, umyli ręce. Nigdy więcej od niego nic nie chcieli, nawet zeznań w chrakterze świadka. Przyjaciel długo nie mógł się pozbierać, właściwie na dobre już się nie pozbierał. Zaczął od zapijania goryczy, kleił nadszarpnięte relacje z najbliższymi, angażował się ponad siły w stresującej pracy, dużo palił. Wreszcie dopadł go rak, następnie była chemioterapia. Trwa rekonwalescencja na głodowej rencie.
Fajnie tak, panie mecenasie, siedzieć w fotelu i przy koniaku opowiadać historyjki o czekającej dorożce, albo o udanym polowaniu sędziego Michalkiewicza z Lublina.