Któregoś dnia, zamiast zapuszczać się w zaułki historycznych dzielnic, postanowiłem obejść weneckie obrzeża – mniej ludne, nie tak malownicze jak ścisłe centrum, i z pewnością mniej rozpoznawalne. Żeby tam dotrzeć, musiałem skorzystać z tramwaju wodnego, bo jeśli w Wenecji mówimy o obrzeżach, muszą to być wyspy. Zanim z Wielkiego Kanału wydostaliśmy się na otwarte wody zatoki, przepłynęliśmy pod nowoczesnym mostem, po którym kursują wagoniki bezzałogowej kolejki łączącej Piazzale Roma (jedyny plac dostępny dla ruchu samochodów) oraz terminal portu Marritima, do którego przybijają promy pasażerskie. Konstrukcja mostu widziana z dołu przypomina kręgosłup dinozaura.
Pierwszym celem podróży była Giudecca – wyspa o podłużnym kształcie widoczna u dołu mapki. Wysiadłem na pierwszym przystanku i ruszyłem wzdłuż nabrzeża.
Giudecca jest wąska, ponad kanałami przecinającymi ją poprzecznie widać kolejna wyspę – Lido. W jednym z korytarzy wiodących na obszerny dziedziniec nieczynnej manufaktury trafiłem na starą gondolę, wyposażoną w budkę chroniąca przed wiatrem, deszczem i wścibskimi spojrzeniami. Takie gondole można zobaczyć na obrazach Canaletta. Być może z podobnej korzystał Henryk Walezy, który bawiąc w Wenecji po ucieczce z Krakowa, pod osłoną nocy wymykał się do domów schadzek.
Giudecca zaskoczyła mnie spokojem, który jak się można domyślać, wynikał z niewielkiej liczby turystów. Na tym skrawku lądu hoteli i zabytków było mniej. Większość zabudowań stanowiły domy mieszkalne, szkoły oraz magazyny i drobne wytwórnie. Stali mieszkańcy w większym stopniu niż ich sąsiedzi po drugiej stronie kanału mogli tu czuć się u siebie. Panowała atmosfera spowolnienia a nawet zapóźnienia, którego nikt nie starał się specjalnie nadrabiać. Miejscowi krzątali się na podwórkach, plotkowali przed sklepami i pozdrawiali się w pasażach. Fale chlupały o kamienny brzeg, policjanci wolnymi krokami odmierzali czas do końca służby.
Po dwudziestu minutach marszu, z jednym tylko przystankiem na kawę, dotarłem na schody kościoła Il Redentore, którego biała fasada góruje nad okoliczną zabudową. Kościół, jak na warunki weneckie, jest całkiem nowy. Powstał w drugiej połowie XVI wieku a autorem projektu jest słynny Andrea Palladio, twórca własnego stylu opierającego się na wzorach greckich i antycznych rzymskich.
Il Redentore, który widywałem wcześniej z przeciwległego brzegu, zbudowany jest z rozmachem, którego nie powstydziliby się patrycjusze rzymscy. Kamienna fasada zwieńczona trójkątnym tympanonem podtrzymywanym przez cztery masywne półkolumny oraz ozdobiona wyrazistym portykiem oraz dwiema symetrycznie umieszczonymi niszami robi imponujące wrażenie. Obecność szerokich zewnętrznych schodów jeszcze to wrażenie potęguje. Wnętrze, w którym dominują masywne kolumny podtrzymujące półkoliście zwieńczony jasny sufit, potężne okna wpuszczają snopy światła rozlewającego się po kamiennej posadzce a niezaprzeczalna harmonia jest wynikiem ścisłego podporządkowania regułom matematycznym – to wnętrze jest bardzo eleganckie i jednocześnie bardzo zimne. To samo można powiedzieć o stojącym nieopodal kościele San Giorgio Maggiore. Oba zaprojektował Palladio.
W obu można dostrzec triumf ludzkiego umysłu i oba są jednako pozbawione ducha. Gdzie im tam do pełnego złoceń, bizantyjskich malunków i odwiecznych tajemnic wnętrza bazyliki? Gdzie im do urokliwego mroku gotyckich i romańskich kościołów z okolic mostu Rialto? Niebo a ziemia. Już wiem dlaczego przed San Marco od rana ustawiają się tasiemcowe kolejki chętnych, a tu odgłos migawki aparatu echem odbija się od ścian. Nie wypadało jednak tak ważnego punktu w panoramie miasta pominąć. Kiedy znowu z podcieni Pałacu Dożów popatrzę na białą fasadę San Giorgio, przypomnę sobie, co widziałem we wnętrzu: nieskazitelna biel ścian, masywne, idealnie uszeregowane kolumny i wysokie sklepienia a pod nim lśniąca posadzka i znudzona bileterka. Może pięć osób snujących się wśród kolumn. Większym zainteresowaniem cieszy się dziedziniec, z którego roztacza się romantyczny, a dzięki licznym obrazom, filmom i reprodukcjom, mocno utrwalony w zbiorowej świadomości widok na Pałac Dożów i dzwonnicę. Wszyscy chyba znają obraz Canaletta przedstawiający odświętnie dekorowane łodzie, barki i gondole sunące po wodach zatoki podczas ceremonii zaślubin z morzem. Wielkie spektakle odbywały się w tym unikalnym miejscu nie tylko w zamierzchłej przeszłości.
W 1989 roku na specjalnej platformie umieszczonej w centralnym punkcie basenu, dokładnie między San Giorgio a biblioteką Sansovino odbył się koncert grupy Pink Floyd. Wokół pływającej estrady na niezliczonej ilości jachtów, łódek i platform oraz na wysuniętych cypelkach lądu zgromadziło się około 250 tys. widzów. Musiało to być imponujące widowisko, Pink Floyd lubił szokować widownię efektami dźwiękowymi i świetlnymi, więc trudno sobie wyobrazić, by w obecnych warunkach zdecydowano się na coś podobnego. Choćby ze względów bezpieczeństwa. Przyznam, że wcale nad tym nie ubolewam. Wenecja, żeby przetrwać, potrzebuje spokoju a nie laserowych świateł i decybeli.
Jest na Youtube film mówiący o historii Wenecji i współczesnych jej problemach. Na początku oglądamy domniemane miejsca, w których „perła Adriatyku” miała dopiero powstać: porośnięte sitowiem wyspy, muliste rozlewiska, mokradła i ciągnące się po horyzont błota. Rysunkowe animacje pokazują, jak odbywało się wbijanie drewnianych pali w grząskie dno, jak na tych palach budowano pierwsze drewniane domy. W miarę zdobywania doświadczeń, decydowano się powiększać budowle a zamiast ścian drewnianych wznosić murowane. To także był eksperyment. Gdy się powiódł, a marmur z Istrii stosowany jako podwalina okazał się wodoodporny, kościoły i pałace zaczęły powstawać w Wenecji jak grzyby po deszczu.
Najstarszym kościołem weneckim jest maleńki San Giacomo di Rialto położony u podnóża schodów słynnego mostu. Jego początki datuje się ostrożnie na V wiek. Ale pierwszy wielkogabarytowy kościół wsparty w całości na dębowych palach powstał w VII wieku na konkurującej z Wenecją wyspie Torcello. Próba wypadła pomyślnie, dębowe pale zanurzone w wodzie uzyskują po latach strukturę i twardość skały, jednak grząskie dno poddawane wstrząsom i wibracjom nigdy nie pozwoliło się obłaskawić. Dlatego kościół na Torcello (obecnie katedra), podobnie jak setki innych starych budowli, wielokrotnie przebudowywano i naprawiano. Wiele budynków trzeba było rozebrać, sporo wież zawaliło się, a inne wyraźnie odchylają się od pionu. Mimo obecnej wiedzy i technicznych możliwości problem nadal istnieje. Jak pokazuje wspomniany film, nie tylko problem grząskiego dna zagraża Wenecji. Obecnie są to na przykład wibracje powodowane przez coraz większe silniki jednostek pływających. No i podnoszący się stale poziom morza.
Prześwietna Serenissima przeszła już przez wszystko: wysiłek pierwszych osadników walczących o przetrwanie, mozolne budowanie osad, obserwacje przyrody, przechodzenie od rybołówstwa i myślistwa do wytwórczości i handlu, kult religijny, tworzenie się struktur społeczeństwa hierarchicznego, prowadzenie wojen, powstawanie miast, banków, portów i manufaktur, zawieranie i łamanie traktatów pokojowych, podbój i kolonizacja sąsiednich krain, pomnażanie bogactwa, wykorzystywanie mitów religijnych do umacniania władzy, plagi i karnawały, rozwój nauki i sztuki, dalsze bogacenie się, bunty niższych warstw społecznych, deprawacja wyższych, konieczność nadążania za szybkim rozwojem technologicznym, mniej lub bardziej świadome stawanie się częścią globalnej wioski i wreszcie stawianie czoła zagrożeniom wynikającym m.in. ze zmian klimatycznych wywołanych działalnością ludzi.
Losy Wenecji są wiernym odbiciem losów naszej cywilizacji, choć zagrożenia dotyczące jej egzystencji są jakby bardziej widoczne. Tak mały punkt na mapie łatwiej wziąć pod lupę. Nie sposób sobie wyobrazić, że tego miasta mogłoby nie być, lecz z drugiej strony trudno lekceważyć wiszące nad nią zagrożenia. Ponad sto lat temu pewien filozof powiedział „my, cywilizacje wiemy już teraz, że jesteśmy śmiertelne”. Gdyby Wenecja miała zginąć – jak bez niej poradzi sobie reszta świata? Czy nie będzie to spóźniony sygnał ostrzegawczy?
Mam nadzieję, że nie są to pytania, na które obecne pokolenie będzie musiało odpowiadać.