Posts Tagged ‘sztuka’

Shadow w cieniu

22 lutego 2014

Tymczasową pracownię zrobiłem sobie w garażu. Podłogę i regały przykryłem podwójną warstwą folii, na środku ustawiłem stół, obok wielką lampę i skrzynki na narzędzia. Dopiero wtedy zabrałem się za rozbiórkę kominka z salonu. Samo palenisko było jeszcze w dobrym stanie, ale stuletnie marmurowe okładziny zaczynały się kruszyć i odpadać od ściany. Kolejno poprzenosiłem okopcone elementy do garażu dzieląc je na te, które nadają się do powtórnego użycia oraz na te, które trzeba zastąpić nowymi. We wszystkich czynnościach towarzyszył mi Shadow.

Czarny pies jakkolwiek ufny w stosunku do innych, do mnie przywiązał się szczególnie mocno. Niemały w tym udział miały kawałki wędzonej ryby lub surowego mięsa rzucane wprost do psiego pyska. Kiedy kręciłem się po obejściu państwa Courtney, Shadow chodził za mną jak cień. Gospodarze dziwili się trochę tej zażyłości, ale nie protestowali.

Lubiłem jego towarzystwo, intrygował mnie swoją godnością. Jeżeli rację miał Miłosz domyślając się istnienia “esencji psiości”, to Shadow jako przedstawiciel rasy labrador miał tej esencji bardzo dużo. Był od niej aż czarny.

A ja byłem biały: szorowałem krawędzie marmurowych bloków za pomocą specjalnej korundowej kostki, od czasu do czasu wygładzałem je suchą ściereczką i szorowałem znowu. Czasem używałem szlifierki elektrycznej i wtedy drobny pył wypełniał cały garaż, osiadał na moim ubraniu i twarzy. Tak musiał wyglądać Michał Anioł, kiedy rzeźbił swojego Bachusa, Davida, Pietę, Mojżesza i inne figury z mitologii greckiej, rzymskiej i żydowskiej. Biały jak młynarz.

Shadow przyglądał mi się badawczo. Leżał w progu garażu i cierpliwie czekał na moment, gdy zdejmę lateksowe rękawiczki i go pogłaszczę. Na wszelki wypadek, żeby sobie nie poszedł, zagadałem do niego.

Czy wiesz, że Michał Anioł był geniuszem?

Odpowiedzią było uniesienie głowy i wyprostowanie uszu. Było oczywiste, że pies nigdy wcześniej nie słyszał o geniuszach ani o wytworach kultury. Ani o estetyce.

No co tak patrzysz? Ludzie są istotami nieco bardziej skomplikowanymi, mają inne potrzeby, chcą na przykład mieć w salonie ładny kominek, żeby było na czym ustawiać bibeloty. O bibelotach też nie słyszałeś? No cóż, człowieczeństwo różni się mocno od psiości.

Gdybym zamiast szlifierki nastawił płytę z koncertem fortepianowym Czajkowskiego natychmiast zacząłbyś wyć do rododendronów na skarpie. A mnie, gdy słucham początkowych akordów, za każdym razem ciarki przechodzą po plecach. Czuje się tak, jak ty byś się poczuł na widok miski pełnej pasztetówki.

Po ostatnich słowach Shadow uniósł łeb jeszcze wyżej i zrobił minę, jakby miał przemówić. W ostatnim momencie zrezygnował i nie przestając się we mnie wpatrywać położył kształtną głowę na przednich łapach.

W świecie zwierząt nie ma muzyki, nie ma doznań estetycznych i filozoficznych systemów. Nie ma geniuszy i herosów. Nie ma też kłamców i wyrachowanych zbrodniarzy – tutaj macie przewagę nad nami.

Ale zauważ piesku, gdyby ludzie nie byli ani próżni ani zachłanni, nadal siedzieliby w jaskiniach, jedli półsurowe mięso, grzali brudne stopy przy ognisku i iskali wszy ze skołtunionych głów.

A jednak ruszyli z tych jaskini i szałasów, chyba w tym samym czasie kiedy udomowili psa. Nie pytaj, co ich stamtąd wypędziło. Czy chęć dominacji, próżność czy potrzeba ładu i piękna. Cokolwiek to było, spowodowało rozwój gatunku i postęp cywilizacyjny. Żeby przeżyć i płodzić potomstwo wcale nie musieli rysować tych rogatych bawołów na skalnych ścianach. Nie musieli wplatać piór we włosy, nakłuwać sobie uszu, wieszać korali i rozmazywać roślinnego soku w geometryczne wzory. Wystarczyłoby, żeby udoskonalili radło i naostrzyli narzędzia do ścinania roślin i patroszenia zwierząt. A jednak zaczęli się stroić, budować domy, wynaleźli koło, wyprawiali się nie tylko po mięso ale po bursztyn, jedwab i barwniki. Grali na bębnach i piszczałkach, dłubali rylcem w glinie, malowali na skórze, kamieniu i na pergaminie. Objawili się pierwsi artyści. To wtedy zaczęło się wydobywanie złota i jaspisu, ozdabianie, dekorowanie i upiększanie. Powstanie sztuki to chyba najwspanialsze, co ludzkości mogło się przytrafić.

Nie podchodź tutaj, leż! Wytrzymaj tam jeszcze trochę, zaraz przyjdzie twoja pani zawołać mnie na kawę, wtedy otrzepię się z pyłu i cię pogłaskam, dobrze?

Barbarzyński świat potrzebował sztuki, do końca nie wiadomo dlaczego. Po co Wikingom były ozdoby ze złota formowane w misterne zawijasy? Postęp techniczny wynikał głównie z wymyślania nowych narzędzi do zabijania. Sztuka przez długie wieki służyła indoktrynacji czyli masowemu praniu mózgów. Ale to nic, najważniejsze, że ocalała do naszych czasów. Miło popatrzeć na zabytki, rozdziawić buzię w zachwycie nad kunsztem snycerzy, malarzy i złotników, którzy mając tak prymitywne narzędzia i ograniczoną wiedzę dokonywali prawdziwych cudów, aby tworzyć arcydzieła i zadowolić swojego pana.

Wiedz, że za każdy detal w zamku z mostem zwodzonym, setką komnat i stajniami artystom i budowniczym płacił jakiś bogacz, który najpierw złupił swoich poddanych. Za kościoły z dzwonnicami, dębowe ołtarze i złocone lichtarze płaciła armia bosonogich chłopów oddających klerowi dziesięcinę albo pracująca niewolniczo w klasztorach. Myślę, że twoje pieskie życie jest o sto razy lepsze od życia milionów nieszczęśników wegetujących w cieniu książęcego zamku, opactwa lub strzelistej katedry. Sztuka, a może cała cywilizacja, jest jak nenufar: widzimy tylko piękny kwiat, ale jego korzenie zanurzone są w gnijących szczątkach.

Obracając kamienną płytę na drugą stronę zerkałem na Shadowa. Nadal tkwił na swoim posterunku, trochę znudzony, ożywiał się tylko wtedy, gdy do niego mówiłem.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że bez bogaczy sztuka by nie powstała. Dzięki ich zachciankom, artyści mogli pokazać siłę swojego talentu, zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Szkoda tylko, że tak niewiele z tego wynikło. Na życzenie bogaczy namalowano tysiące a może miliony scen ukazujących dobro, szlachetność i tuzin innych cech z najwyższej etycznej półki. Jakiś bohater ginął w obronie ideałów, ktoś oddawał płaszcz biedakowi, kobiety o anielskich twarzach tuliły dzieci do piersi i tak dalej. Sądzisz, że posiadacze tych malunkówe, kiedy się już napatrzyli, stawali się szlachetniejsi i zdolni do współczucia? A skądże.

Papież Juliusz II, inicjator krwawych wojen, chciwiec i despota, był pospolitym skurwysynem, ale to jego megalomanii ludzkość zawdzięcza malowidła na suficie Kaplicy Sykstyńskiej oraz posąg Mojżesza. Przy rzeźbieniu takiego kolosa musiało się dopiero kurzyć, nie tak jak tu przy kominkowych kostkach. I wiesz co Michał Anioł powiedział po skończeniu dzieła, kiedy już ostatnia rysa na obliczu rogatego proroka została wypolerowana? Powiedział mu: “A teraz przemów!” Ale Mojżesz nie przemówił. Tylko patrzył z głębin swojego tajemniczego jestestwa, tak jak ty teraz. Choć niezupełnie tak samo, bo Mojżesz nie machał ogonem i nie prostował uszu.

A co w tej historii jest najlepszego? Geniusz! Michał Anioł wielokrotnie upokorzony przez Juliusza, zmuszany przez niego do nadludzkiej pracy, zostawił po sobie dzieło tak wielkie, że nawet szkolne dzieci wiedzą, że największym rzeźbiarzem pozostaje Michał Anioł. Tymczasem imię dziadygi w papieskiej koronie pamiętają najwyżej badacze kryminalnej historii kościoła rzymskiego.
Caroline pewnie już nastawiła czajnik, za parę minut przyjdzie zaprosić mnie na herbatę. Teraz podśpiewuje jakąś arię, albo rozmawia z rudzikiem dziobiącym okruszki na parapecie. Lub po raz setny tłumaczy kotu, żeby nie obgryzał sukulentów i paprotek. Uparła się, żeby wygłaszać kotu dydaktyczne pogadanki, chociaż wie, że kot niczego nie pojmie. Dziwna kobieta, prawda piesku?

Przekładam bloki kamienne, jedne oczyszczam szmatką nasączoną impregnatem, inne układam na roboczym stole, przykładam miarkę, rysuję ołówkiem linie, po których poprowadzę ostrze szlifierki.

A teraz odsuń się, bo będzie sie strasznie kurzyć, idź o tam, pod krzaczek. No zobacz, trzymam szlifierkę w rękach, zaraz będzie hałas. No idź…

Hałas też człowiek ucywilizował: ilu ludwisarzy, lutników, bębniarzy i innych majstrów dostało zatrudnienie tylko dlatego, że jakiś kapryśny książę lub biskup chciał by jego uszy pieściły dźwięki porywiste jak wiatr lub łagodne jak syreni śpiew. Nie zapominaj o kompozytorach. Na przykład Beethoven. Trzeci koncert fortepianowy zagrał po raz pierwszy publicznie, nie mając jeszcze wszystkich nut zapisanych na partyturze. Zamiast nich porobił sobie tylko jakieś szkice i tak grał z wyobraźni i zebrał wielkie brawa, których zresztą nie słyszał. O, Beethoven to był geniusz największy. Nie dlatego, że komponował utraciwszy słuch. On pchnął muzykę o sto lat do przodu, pokazał ludzkości, że zdolna jest do tworzenia wielkiej muzyki. Bo ludzkość nie od razu wiedziała, jaka jest zdolna, musiała się o tym rok po roku, wiek po wieku przekonywać.

Rozmawiasz z psem po polsku? – w drzwiach stanęła gospodyni lustrując spoza chmury pyłu postępy mojej pracy.

Uczę go słówek.

Ho, ho! Natasza czasem odzywa się do niego po mołdawsku, a mój wnuk wydaje mu komendy po niemiecku. Jak tak dalej pójdzie, Shadow będzie znał więcej języków niż ja!
Shadow, słusznie przekonany, że o nim mowa, dawał zwykłe oznaki radości merdając ogonem. Patrzył to na nią, to na mnie, sprawdzając czy cieszymy się razem z nim.

Shadow, bądź miłym pieskiem, zaproś naszego majstra na kawę. Właśnie zaparzyliśmy.
Caroline zwróciła się bezpośrednio do mnie: przyjdź od razu, zanim Philip zje wszystkie ciastka.

* * *

Wróciłem z jadalni i korzystając z tego, że mam czyste ręce, przykucnąłem przy czekającym psie i pogłaskałem go po lśniącej sierści. Shadow wydawał się jakiś nieswój. Co ci jest, Szadołku? Coś taki poważny? Może przestraszyła cię sarna wyskakująca z krzaków? Mogłeś na nią szczeknąć. Ty nigdy nie szczekasz. I nic nie mówisz. Jesteś najbardziej przemądrzałym niemową jakiego znam.

Wszedłem do garażu i zabrałem się do pracy. Z krawędzi płyt usuwałem brud i resztki starych spoin dbając, żeby nie zarysować dłutem wypolerowanych płaszczyzn.

O czym ci ostatnio mówiłem? A, o tym, że genialni artyści wytyczają drogę swoim następcom. Podobnie myśliciele, filozofowie i prorocy. Tylko, że oni nie zostawiają po sobie żadnych przedmiotów, tylko idee i systemy filozoficzne. Następni myśliciele dokładają swoje pomysły na to jak zbudowany jest świat i tak rośnie warstwowo ten cały filozoficzny galimatias. Dziedzictwo kulturowe czyli inaczej mówiąc wytwory ludzkiej wyobraźni. W większości ciekawe, nawet fascynujące, ale nie do tego stopnia, żeby traktować je jak fetysz, żeby przed nim padać plackiem. Niestety większość ludzi pojęcia zaczerpnięte z przekazów kulturowych traktuje jak rzecz ostateczną.

Dasz wiarę piesku, że są ludzie, którzy czczą wytwory własnej wyobraźni? No tak! Latami trenują bojaźń i drżenie przed zmyślonymi duchami, bo grupa cwaniaków wmówiła im, że rozmowa z duchami jest najwyższą, kurwa, formą człowieczeństwa. A przecież nie ma jednej miary na człowieczeństwo, ani wzornika wzniosłości. Nie wiem, czy od religijnego opętania nie lepsze jest przemawianie do rudzika na parapecie albo śpiewanie operowych arii sukulentom i paprotkom.

Tak, w ludzkim świecie jest mnóstwo szaleństwa i wzajemnej wrogości. Nie masz nam czego specjalnie zazdrościć. Bądź sobie tym czworonogiem. A wiesz co jest najgorsze? Że cywilizacji nie można zanegować bez popadania w śmieszność. Nie możemy być na powrót dzicy, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Rodzimy się i umieramy w cywilizacji.

Od ciągłego mówienia kamienny pył zaczynał zgrzytać mi w zębach. Chodź Szadołku, przejdziemy się na spacer, popatrzymy na ogród, niech nas wiatr owieje. Wszystko już wyczyszczone i przycięte na wymiar, jutro będziemy dopasowywać i składać w całość. Niech kurz w garażu opadnie, mniej się naniesie do salonu.

Ruszyłem przodem, po drodze nachyliłem się nad ogrodniczym wiaderkiem z deszczówką, umyłem twarz i ręce, pies dreptał za mną, ale bez entuzjazmu. Nadal miałem wrażenie, że coś go trapi. Wiedziałem, że nie była to żadna fizyczna dolegliwość. Sierść mu błyszczała, ogon miał uniesiony na zwykłą wysokość, nos zimny. Był to raczej problem natury psychicznej, a nawet intelektualnej. Ten ostatni domysł wymaga pewnej brawury, ale kto udowodni, że w kształtnej głowie czarnego labradora nie zachodzą głęboko skrywane procesy myślowe?

Przeszedłem przez podwórze, minąłem samochody i wszedłem w gęstwinę, tam gdzie dziki ogród zmieniał sie w regularny las z paprociami, omszałymi konarami, jelenimi ścieżkami, szczątkami rozszarpanych ptaków i głazami wystającymi spod listowia. Zatrzymałem się pod rozłożystym klonem, który o tej porze roku jarzył się pożółkłymi liśćmi jak gigantyczny lampion, rozpiąłem rozporek, żeby sobie ulżyć po dwóch kawach. Spojrzałem na Shadowa, który nawet tu mnie nie odstępował. Stał czarny i lśniący naprzeciw mnie ubielonego marmurowym pyłem. W jego oczach wyczułem zniecierpliwienie, a nawet pewną złość, że oczywistego pytania nie może zadać głośno.

Ach, o to ci chodzi? Pytasz, dlaczego mając do dyspozycji cztery łazienki w domu państwa Courtney przychodzę pod drzewo?

Błysk w oczkach i machnięcie ogonem wystarczyły za potwierdzenie domysłów.

Tobie pierwszemu to powiem: sikając tutaj czuję się całkowicie wolny, a zawsze chciałem być wolny. Ten ciepły strumień wzmacnia mój związek z przyrodą, może nawet z utraconą zwierzęcością. Sikanie z dala od porcelanowych muszli to nie żaden kaprys, to obrona konieczna. Przed czym? Przed wynaturzeniem, czyli zapomnieniem, skąd się wziąłem. Trawa, las i moczolubne krzaczki to moje środowisko, dopóki je mam pod stopami i mogę sikać z dala od ludzkich oczu – wiem, że życie ma sens. Dzięki tej banalnej czynności – mówiłem zapinając guzik spodni – utrzymuję równowagę między kulturą a naturą. Nie chcę się wyrzec dzikości, bo ona we mnie tkwi. Gdybym się wyrzekł i uznał wyższość kultury, pewnie bym cię nawet nie głaskał za uszami, nie rzucał ci patyka do aportowania i nie przywoził łososia w szeleszczących torebkach. Wiem, zabrzmi to okrutnie, ale prawdopodobnie uznałbym, że twoje marne psie życie toczy się w cieniu naszej wspaniałej cywilizacji. O, niech mnie złocisty klon chroni przed takim mniemaniem. Chodź Shadow.

Stary pałac letnią nocą

29 grudnia 2013

Po ekskluzywnych wycieczkach do budowli sakralnych, kilka słów należy się obiektowi cywilnemu. Takiemu, który stoi na najważniejszym, odwiedzanym przez miliony turystów placu w mieście. Palazzo Vecchio ze swoją charakterystyczną wieżą jest znakiem rozpoznawczym Florencji, znajduje się w najchętniej odwiedzanym miejscu, w otoczeniu dzieł sztuki najwyższej klasy, o dwa kroki od Galerii Uffizi.
Musiało być już dobrze po 10 wieczorem, kiedy przekroczyłem próg pałacu. Najpierw znalazłem się w ogromnej, bogato zdobionej sieni z łukowymi sklepieniami podtrzymywanymi przez masywne kolumny i z fontanną pośrodku, potem zakupiwszy bilet zapuściłem się w ciąg komnat umieszczonych na piętrach.
Pałac jest ikoną włoskiej architektury renesansowej, choć jego geneza sięga czasów znacznie wcześniejszych. Zbudowano go na początku XIV wieku nadając mu kształt romańskiej fortecy. Przez wieki służył jako siedziba władz republiki a potem księstwa Toskanii. U początków nosił nazwę Palazzo della Signoria, ponieważ urzędowali w nim wybierani na kolejne kadencje przedstawiciele bogatych rodów florenckich czyli signorii. W połowie wieku XVI, gdy rozrastająca się administracja Księstwa Toskanii przeniosła się do innych budynków nazwano go Starym Pałacem.

stół ogrodowy 486

W tym samym czasie książę Cosimo I zlecił przeprowadzenie gruntownego remontu pałacowych wnętrz. Zatem obecny ich wygląd zawdzięczamy Vasariemu, który przebudowę projektował i wykonał większość malowideł ściennych. Podobno pod jednym z nich znajdującym siew Wielkiej Sali (Sala Grande) zachował sie fresk wykonany wcześniej przez Leonarda da Vinci. Nic pewnego o nim nie wiadomo, trwają żmudne badania…
Zwiedzający mają szansę obejrzeć apartamenty księcia Cosimo I oraz sale noszące imię papieża Leona X. Wśród malunków nie zabrakło oczywiście portretów przodków: Lorenzo il Magnifico czyli Wawrzyniec Wspaniały raz jedzie na koniu, raz gawędzi z artystami, innym razem pochyla się nad papierami. W ozdobnym kartuszu umieszczono wizerunek założyciela rodu – Giovanniego di Bici. Motywy dekoracji ściennych nawiązują do sztuki antycznej. Wśród roślinnych pnączy, delikatnych jak pędy winorośli, pojawiają się groteskowe maski oraz sceny rodzajowe. Pałac nie był nigdy budowlą sakralną dlatego zamiast madonn, proroków i świętych występują tu roztańczone bachantki, kupidyny i odziane w kolorowe szaty Fauny. Pnącza roślinne jakkolwiek gęste i podkręcone finezyjnie niby sarmackie wąsy bynajmniej nie pną się dziko i bezładnie. Ich kształt i rozmieszczenie rygorystycznie podporządkowane jest kompozycji opartej na symetrii.

DSC02701

Wśród kolorowych i radosnych dekoracji nie mogło zabraknąć akcentu politycznego: tu i ówdzie widzimy motyw sześciu kul należących do herbu Medicich, co nie powinno dziwić zważywszy, kto finansował prace dekoracyjne.

DSC02721

Przez pewien czas w pałacu mieszkał wielki książę Toskanii Cosimo I wraz z małżonką Eleonorą z Toledo. Ich rodzinne apartamenty urządzone są ze smakiem, pośród komnat sypialnych znalazło się miejsce na małą kaplicę dla Eleonory. Możemy podziwiać jej meble i domowe sprzęty. Jednak dla księżnej, która była córką wicekróla Neapolu, wnętrza Palazzo Vecchio musiały wydać się zbyt skromne. Dlatego po kilku latach książęca rodzina przeniosła się na drugą stronę rzeki Arno do pałacu Pittich. Słynny korytarz Vasariego biegnący nad Ponte Vecchio i łączący oba pałace jest konsekwencją tej przeprowadzki. Wspominałem o tym w jednym z dawniejszych wpisów.

Eleonora była córką księcia Alby – wicekróla Neapolu (pozostającego pod dominacją hiszpańską) i w 1539 roku została żoną Cosimo I, zapewniając tym samym wejście rodziny Medicich do arystokracji europejskiej. To ona z pieniędzy wniesionych w posagu odkupiła od Pittich ogromny pałac, zarządziła jego modernizację oraz urządzenie ogrodów. (…) Podczas nieobecności Cosimo I we Florencji pełniła obowiązki regentki.

Mimo, że najcenniejsze przedmioty rodziny Medicich przeniesiono do nowej siedziby, w Starym Pałacu nadal jest co podziwiać. W głównej sieni i na pierwszym piętrze dominują rozkrzyczane, manierystyczne dekoracje ścienne, podłogę pokrywają terakotowe mozaiki, (na niektórych widnieją książęce inicjały). Na wyższych piętrach przybywa oryginalnych mebli i malowideł słynnych florenckich artystów. W salach reprezentacyjnych zdobienia sufitów nabierają barwy złotej, stają się ciężkie i nobliwe. W sali zwanej liliową, tej w której stoi rzeźba Donatella dekorację ścienną stanowią złote florenckie lilijki umieszczone na ciemnoniebieskim tle tkaniny.DSC02735

Pora robi się późna, księżyc zawieszony gdzieś nad San Miniato widoczny jest z pałacowej werandy, dalszy szlak prowadzi galeryjką monumentalnej Sala Grande do pomieszczenia z mapami i globusem. Tam wielki książę Medici zgromadził bezcenne zbiory map geograficznych z XVI wieku. Kolekcja daje pojęcie nie tyle o technikach malarskich, ile o stanie wiedzy ówczesnych kartografów. Mapy przedstawiają wszystkie znane kontynenty ale większość z nich obejmuje kraje europejskie.

Większość z nazw państw pokazanych na mapach z trudem przypomina nazwy obecne, czego przykładem jest niewielka wyspa Hibernia zwana obecnie Irlandią. Na terenie Polski moją uwagę zwróciła obecność miasteczka Goltberg (obecna Złotoryja), przy jednoczesnej nieobecności kilku ważnych obecnie miast (ich nazw z tego powodu nie zapamiętałem) Zupełnym zaskoczeniem była natomiast Bochotnica – znana mi wioska w okolicach Kazimierza Dolnego. Kto ją umieścił na mapie i dlaczego jednocześnie pominął sam Kazimierz?
Autorem wszystkich map był niejaki Ignazio Danti korzystający jeszcze z opracowań wykonanych wg systemu ptolemejskiego. Zapewne także zgodnie z teorią geocentryczną wykonano zwalisty globus stojący na środku pomieszczenia – niestety kontury poszczególnych lądów są na nim już zatarte, trudno ocenić, jak bardzo mylono się przed Kopernikiem.

Palazzo Vecchio to nie tylko dekoracje i ciekawostki, w żadnym razie nie można go sprowadzić do roli obiektu z pocztówki. Co prawda dobór eksponatów muzealnych kieruje uwagę zwiedzających bardziej w sferę estetyki niż polityki, nie można zapominać, że pałac, jako siedziba władz florenckich był świadkiem wielkich wydarzeń politycznych. Tu zapadały decyzje dotyczące kwitnącej gospodarki średniowiecznej Florencji, tu w roku 1433 przeciwnicy Medicich uwięzili Kosmę Starego (Cosimo de Medici) zarzucając mu działania na szkodę Florencji i doprowadzając do wygnania Kosmy z miasta. Z nim do Wenecji odjechał jego kapitał (część kosztowności powierzył na przechowanie mnichom z San Miniato) i wielu pomniejszych bankierów, co z kolei zmusiło florencką Signorię do wycofania oskarżeń. Po roku Kosma i jego pieniądze wrócili do Florencji.

Kolejne wydarzenie miało miejsce w niedzielę wielkanocną roku 1478, kiedy po zabójstwie Giuliano Mediciego dokonanego w katedrze, krwawo zdławiono spisek Pazzich zawiązany przez wrogów Medicich z papieżem Sykstusem IV na czele. Część spiskowców została pojmana właśnie w Palazzo Vecchio i tam natychmiast dokonano ich egzekucji wieszając w pałacowych oknach kardynała Salviatiego oraz Francesco Pazziego. Pisałem o tym tam: LINK
I na koniec jeszcze jeden fakt z bogatej historii florenckiego ratusza: podczas chwiejnych rządów Republiki (trwających w okresie wygnania Medicich na przełomie XV i XVI wieku) w pałacowych salach urzędował zdolny prawnik, dyplomata i humanista Nicolo Machiavelli.
Jego nazwisko niech będzie zapowiedzią kolejnego tekstu.

Wszystkim Czytelnikom życzę Szczęśliwego Nowego Roku, spełnienia marzeń i wielu inspirujących przeżyć.

PS.O papieżu Leonie X pisałem tam:
https://laudate44.wordpress.com/2011/08/17/safandula-i-terminator-leon-x/

Niespodzianka z florenckiego złota

10 listopada 2013

Zazwyczaj zabierając się do opisywania wrażeń z podróży mam ochotę pozostawać wierny chronologii. Relacje sytuacji wcześniejszych z późniejszymi są ważne w opowieści, nadają jej pewien porządek i nawet lubię jak historia opowiedziana jest „po bożemu”. Niech sobie krytycy mówią, że to forma archaiczna – czytelnik powinien wiedzieć, co bierze się z czego, dlaczego autor pewnymi zjawiskami się zachwyca a o innych słówkiem nie wspomina, a jeśli wspomina to zawsze z zastrzeżeniem, że o nich właściwie wspominać nie powinien.
Przyznałem się kiedyś, że przed każdym wyjazdem staram się poczytać o historii i znaczeniu miejsc, które chcę obejrzeć. To pomaga – tak jak w odbiorze muzyki klasycznej (nikt nie mówi, że jest to odbiór łatwy) pomaga wcześniejsze jej słuchanie. Po jakichś 100 – 200 godzinach słuchania mazurków Chopina, symfonii Mahlera, uwertur Verdiego, divertimenta Mozarta, bolero Ravela i, powiedzmy, koncertów Bacha jest się jako tako przygotowanym do czerpania przyjemności z utworów poważniejszych.

Ale bywają sytuacje, że całe to uporządkowanie trzeba odrzucić w diabły a zamiast na wiedzy oprzeć się na intuicji, bo na drodze pojawiło się coś nieprzewidzianego, ale na tyle intrygującego, że nijak nie da się tego pominąć.
Tak było trzeciego dnia pobytu we Florencji, kiedy wracając z Piazza Michelangelo, (to ten plac, z którego rozciąga się widok na starą, najsłynniejszą część miasta z katedrą, wieżami i mostami) oraz położonego wyżej romańskiego kościoła San Miniato al Monte (na jego tyłach jest cmentarz – równie ciekawy jak sam kościół) nie skorzystałem z miejskiego autobusu nr 12, który mnie tam zawiózł, tylko stromą ścieżką zacząłem schodzić ku rzece. Początkowo po kamiennych schodkach, później łagodnie opadającymi i niemal wyludnionymi ulicami. To nie były peryferia – domy stały okazałe, wśród domów pałace, jak to we Florencji. Tylko turystów nie było, choć środek dnia, dzwony San Miniato pół godziny wcześniej oznajmiły południe. Uliczka San Niccolo zakręcała łagodnym łukiem dając okazję do zrobienia zdjęć. Zapatrzony w odległe fasady i dachy niemal przegapiłem kamieniczkę z efektowną pajęczą dekoracją na elewacji. Gdy już i ten detal uwieczniłem aparatem, dostrzegłem, że kamienica mieści pracownię złotniczą – otwartą dla zwiedzających i kupujących.

DSC02813

Sztuka złotnicza ma we Florencji długą tradycję, w mieście tak bogatym szlachetne metale były w użyciu niemal od „zarania dziejów”. Złoty floren, który zaczęto bić w roku 1252 przez kilka wieków był najpowszechniejszą walutą w Europie. Dotarł także na ziemie polskie, florenckie monety znalazły się wśród skarbów odkopanych w Środzie Śląskiej. Polecam hasło skarb średzki w wikipedii.

Złoto wykorzystywano szeroko w dekoracjach, widać je we wielu kościelnych i pałacowych wnętrzach, z sufitu wielkiej sali Palazzo Vecchio złoto niemal kapie. Dekorowano nim nagrobki, obrazy i przedmioty sakralne a najsłynniejszy most florencki Ponte Vecchio nazywany jest Mostem Złotników z racji sklepików jubilerskich umieszczonym na całej jego długości.

Bywałem na tym moście, przyznam, że widok rzędu okien wystawowych z tą samą zawartością szybko mnie nudził. Gorączka złota nigdy mnie nie opanowała. Jednak pracownia na Via San Niccolo 115 to było całkiem coś innego, zupełnie inna para kaloszy. Sklep a jakby nie sklep. Pracownia otwarta dla publiczności, a jednocześnie stwarzająca pozór prywatności. Nie złoto było jej esencją. Po wejściu z ulicy najpierw usłyszałem muzykę, to był Bach – dynamiczny, drapieżny, wybrzmiewający z dużych głośników zawieszonych na ścianach. Obecność muzyki nie była przypadkowa, o czym przekonałem się po chwili rozglądając się po wnętrzu dość gęsto zastawionym przedmiotami, których w normalnym sklepie jubilerskim raczej się nie spotyka.

DSC02822

Od części wystawowej pracownie złotniczą oddzielała ścianka działowa. Na niej zawieszono instrumenty muzyczne, na półkach ustawiono słoje, menzurki i retorty, najdalszy kącik sklepu zawalony był książkami. Zapamiętałem jeden tytuł „Alchemia della Forma”. Obok świeczniki, stare ryciny w ramkach, tablica z wycinkami gazetowymi, ze zdjęciami wyrobów złotniczych i portretami artysty. W podpisach powtarzało się nazwisko Allessandro Dari, często poprzedzone słówkiem Maestro. A więc to on, mistrz złotnictwa, ten który siedzi za przepierzeniem, nad jasno oświetlonym blatem. W głebi za nim widać wenecką maskę, włosy lekko opadają mu na ramiona, twarz jak wyrzeźbiona w kamieniu, wzrok skupiony na trzymanym w ręku drobiazgu, który dotyka rylcem lub muska malutkim płomykiem. Alchemik.

DSC02832

Pośrodku sali podświetlone gabloty z gotowymi wyrobami. Są wśród nich pierścionki, brosze, kamee i naszyjniki. Biżuteria lecz zupełnie niepodobna do tego, co oferują stragany na Ponte Vecchio. Nazywać je wyrobami jubilerskimi to za mało, to raczej wykonane z pietyzmem miniaturowe rzeźby, pełne dodatkowych znaczeń dzieła sztuki. W nich artysta przemyca swoje wizje tworząc osobne kolekcje i opatrując je tajemniczymi tytułami: Cień duszy, Czas i przestrzeń, Alchemia w renesansie, Metamorfozy, Motyle, Kolekcja gotycka czy Czas księżycowy.

Obok gablot przedmioty, których przeznaczenia trudno się domyślić – długo patrzyłem na pudło zbudowane ze szkła, drewna, wysadzane szlachetnymi kamieniami i zawierające mechanizm zegarowy jednak bez śladu wskazówek i cyferblatu.

DSC02826

Kolejne szafki zawierały coś bardziej zrozumiałego, co nie znaczy, że banalnego. Zamek cały ze złota – to brzmi bajkowo…

DSC02818

DSC02819

Z przyjemnością przychodziło mi patrzeć na miniaturowe gotyckie zamki, a w zawiłych splotach i zwojach rozpoznawać motyle skrzydła, malutkie wiolonczele lub formy roślinne uformowane ze szlachetnych kruszców i umieszczone sprytnie na wysokich białych tubach przypominających świece. Pomysłowa instalacja pozwalająca popatrzeć z bliska na cudeńka ze złota, platyny, miedzi, szafirów i rubinów.
Łatwo rozróżnić poszczególne muzyczne, przyrodnicze czy architektoniczne serie – wyraz kolejnych fascynacji artysty. Można się zastanawiać, czy tytuły kolekcji i taka a nie inna organizacja sklepowego wnętrza to zabieg marketingowy czy wynik przekonania, że do stworzenia dzieła sztuki potrzeba czegoś więcej niż znajomości rzemiosła. Chętnie skłaniam się ku drugiej opcji. Niezwykła pracownia oraz aura tajemniczości otaczająca artystę budzą sympatię i zaciekawienie. To dobrze. Kuszące jest założenie, że przedmioty wychodzące spod ręki ekscentrycznego złotnika nie są tylko drogimi świecidełkami, że pełny blask osiągają dopiero w połączeniu z wiedzą artysty o alchemii, czasie, architekturze i muzyce. A sam Alessandro Dari jest człowiekiem Renesansu.

DSC02815

DSC02824

DSC02825

DSC02837

logo artysty umieszczone na stopie stojaka podtrzymującego jedną z tajemniczych gablot

Sztuka na zgliszczach

10 marca 2013

Kończąc poprzedni wpis nie wiedziałem, że jego motto narzuci temat do dzisiejszych rozważań o architekturze, sztuce oraz o okolicznościach ich powstawania. Chodziło o angielskiego dziewiętnastowiecznego bankiera, który zgodził się ponieść koszty ratowania przed ruiną średniowiecznej świątyni, ale – przejąwszy kontrolę nad zarządem, podjął szereg nietrafnych decyzji a w rezultacie okazał się estetycznym szkodnikiem. Przez lordowską megalomanię oraz brak szacunku dla zabytkowej materii obiekt został oszpecony. Na szczęście w architekturze jest inaczej niż w sztuce kulinarnej i jedno paskudne okno wstawione na rozkaz profana nie zniweczyło starań poprzednich budowniczych. Unikalną katedrę nadal można podziwiać, nieszczęsne okno traktować jak wypadek przy pracy, a całą historię jako dowód na istnienie naturalnych praw, gdzie w jasnym polu znaku Jing znajduje się ciemna kropka Jang. I na odwrót. Nie ma róży bez kolców lecz pecunia non olet, przywary bankiera da sie znieść, byle świątynia ocalała.

Wspomniałem niedawno o wielkim zbiorowym wysiłku niezbędnym przy powstawaniu katedr gotyckich. Wysiłku nie tylko budowniczych i dostawców materiałów ale całej rzeszy bezimiennych wyrobników, którzy dobrowolnie lub nie oddawali owoce swojej pracy na zbożny cel. Cena powstania katedr oraz wszelkich architektonicznych i artystycznych wspaniałości kolejnych epok była wyższa niż przypuszczamy. Jak to zwykle bywa, gdy idea przesłania poczucie rzeczywistości te wielkie inwestycje prowadziły do zachwiania gospodarczej równowago całych regionów. Ktoś nie wytrzymywał podatków i bankrutował, ktoś łamał przyrzeczenia, ktoś zaczął z głodu rabować, komuś innemu puszczono domostwo z dymem, a wielu musiało szukać chleba za siedmioma górami.

_MG_3221.

Przez tysiące lat trwał system feudalny, w którym żadna ze stron nie pojmowała na czym mogą polegać prawa człowieka. Wola możnowładcy automatycznie stawała się obowiązującym prawem i tej zasady nikt nie poważył się kwestionować. Pan na włościach realizował nie tylko swoje własne zachcianki, ale wyznaczał życiowe cele swoim poddanym. Tysiące, jesli nie miliony ludzi musiały żyć w biedzie i zacofaniu, aby królowie, książęta i kardynałowie mogli zaspokajać swoje wybujałe ambicje. Analizy prowadzone z obecnej perspektywy nieodmiennie prowadzą do wniosku, że ambicje nawet te ocierające się o obłęd i patologię w większości przypadków prowadziły do rozwoju sztuki, nauki, odkryć geograficznych i piśmiennictwa. Dzięki ambicji pojawiło się na świecie wiele praktycznych wynalazków i tak dalej. Faktem jest, że tak jak inne wymienione dziedziny, wielka sztuka powstała dzięki wielkiemu cierpieniu.

Wystarczy przypomnieć w jaki sposób Hiszpanie zdobywali na kontynecie amerykańskim złoto przywożone do Europy. Jeśli nie stawało się ono bezpośrednim surowcem do wytwarzania dzieł sztuki, służyło jako środek płatniczy. Pięły się więc w górę zamki, pałace i kościoły; urządzano przepyszne ogrody, dekorowano pałacowe sale i stawiano ołtarze, przy których odziani w drogie szaty kapłani modlili się za powodzenie łupieżczych wypraw i nawracanie pogan. Wielcy mecenasi sztuki, krzewiciele idei humanizmu korzystali z owoców pracy poddanych chłopów i robotników w manufakturach. Nawet Medici miał kirgiską nałożnicę przywieziona z targu niewolników w Wenecji.

Bardzo wymowne są okoliczności powstania Petersburga, nie bez podstaw zwanego architektoniczną perłą północnej Europy. Na rozkaz cara Piotra I, w ciagu zaledwie kilkunastu lat zbudowano miasto, któremu niewiele miast Zachodu mogło dorównać. Splendor Petersburga też miał swoja cenę. Przyjmuje się, że mokradła Piotrogrodu pochłonęły kilkadziesiąt tysiecy ofiar. W tej liczbie są robotnicy z całej Rosji zwożeni do pracy przymusowej oraz szwedzcy jeńcy wojenni zapędzeni do umacniania grząskiego gruntu i wznoszenia budynków nad Newą.

Czy znajomość tych faktów ma nas dzisiaj powstrzymywać przed podziwianiem dzieł dawnej sztuki? Czy w imię całkowitego potępienia praktyk feudalnych i zadośćuczynienia ofiarom wyzysku mamy wyrzec się związków z materialnymi pozostałościami tamtych czasów? Z pewnością nie. Gdyby ktoś w imię arcyszlachetnych ideałów nie chciał obciążać sobie sumienia a wzroku kalać widokiem obrazów lub pałaców powstałych za pieniądze z wyzysku – musiałby się mocno nagimnastykować. Przypuszczam nawet, że gdyby w swoim slalomie-gigancie był konsekwentny i pominął całą architekturę i sztukę powstałą przed Rewolucją Francuską, nie zostałoby mu nic do oglądania. Musiałby tez zrezygnować z czytania, bo druk też wynaleziono w atmosferze terroru i poddaństwa. Oraz koło.

Znam jednego pana, miłośnika muzyki klasycznej i znawcę win, który zupełnie serio zdeklarował się, że nigdy nie pojedzie do Watykanu, bo nie chce przyczyniać sie do podtrzymywania sławy i prosperity instytucji opartej na… no, sami wiecie na czym. Watykańskie eminencje są niewinne tylko we własnej opinii, a i to nie zawsze. Rzeczony znajomy nie zamierza ich wspierać za żadna cenę. Woli podróżować po innych krajach, we Włoszech był ostatnio na wybrzeżu Amalfi. Bardzo to szlachetne z jego strony ale i niekonsekwentne. Wyzysk i przemoc były w pewnych czasach chlebem powszednim, traktat Machiawelego, który dziś służy jako synonim zła ukrytego w ludzkiej naturze, w czasach powstania stanowił skrócone kompendium wiedzy praktycznej. Rodzaj rodzaj poradnika pt. „Jak nie wstając z łóżka zarobić w weekend 100 tysiecy”, gdzie pokazane są metody osiągania celów.

Siena (30)

Cywilizacja i prawa człowieka, tak jak je teraz chcemy rozumieć, szły do Europy powoli i czesto stawały w rozkroku, bo jeśli już czegoś nie wypadało czynić w Europie pachnącej perfumą i ideami oświeceniowymi, na innych kontynentach wciąż uchodziło. W Afryce, Azji i Ameryce Południowej interesy prowadzili bogaci Europejczycy, nierzadko koneserzy sztuki, wielbiciele Bacha, zwolennicy ideałów JJ Rousseau, czytelnicy Voltaire’a. Na antypodach, w głuszy do której nie docierały hasła o wolności równości i braterstwie niewzruszenie trwał kolonializm. Bogate rody europejskie czerpały z niego korzyści. Na przykład król Leopold II, któremu Bruksela zawdzięcza swój blask a Belgia lata prosperity w XIX wieku prowadził bezwzględną, opartą na terrorze i niewolnictwie eksploatację na terenie Afryki. Obszar dzisiejszej Republiki Kongo stanowił wówczas prywatne kondominium króla a armia uzbrojonych najemników zmuszała czarnych podludzi do pracy przy pozyskiwaniu kości słoniowej i kauczuku. Liczba ofiar przemocy trudna jest do oszacowania – podobno kilka milionów istnień. Król zakończył panowanie w 1909 roku, zaś Kongo odzyskało niepodległość dopiero w roku 1960. Bruksela zachwyca swoją urodą i smakiem czekolady.

DSC02181

Londyńską Galerię Narodową, do której zbliżają mnie kolejne zdania i akapity, założył w 1826 roku bogaty bankier John Angerstein. Do stolicy Zjednoczonego Królestwa przybył z Rosji i szybko stał się szanowanym londyńskim przedsiębiorcą. Powody ku temu były tylko dwa, ale oba ważne. Angerstein był synem angielskiego kupca i którejś z rosyjskich caryc. Nie ma pewności, czy przyszły filantrop opuścił łono carycy Anny czy Katarzyny Wielkiej czy też carycy Elżbiety. Zanim John Angerstein stał się wpływowym członkiem brytyjskich kręgów politycznych ożenił się z córką duńskiego ambasadora i bankiera. Po jej śmierci ożenił się ponownie z wdową po dyrektorze kompanii handlowej prowadzącej zamorskie interesy. Stał się jeszcze bardziej bogaty i bardziej szanowany, wybierano go do zarządów różnych kół i organizacji. Przekazana na użytek publiczny kolekcja 38 obrazów pośród których były płótna Rubensa, Rembrandta, Velázqueza, Tycjana, Rafaela, Correggia oraz wczesne rysunki Williama Turnera stała się fundamentem bogatych zbiorów sztuki Galerii Narodowej w Londynie.
Dlaczego opowiadam o panu Angersteinie w kontekście ceny jaką zniewolone masy ludzkie musiały płacić za powstawanie dzieł cieszących nasze zmysły? Z prostego powodu – w latach 30-tych XIX wieku na Karaibach istniały plantacje zatrudniające czarnych niewolników a właścicielem jednej z nich był John Angerstein.

Nie popieram niewolnictwa, ale nie myślcie, że nie wejdę do National Gallery. Zbliżam się do niej konsekwentnie. Mógłbym co prawda w odruchu solidarności z poszkodowanymi pokoleniami zatrzymać się na Trafalgar Square, przysiąść pod kolumną Nelsona i z daleka obserwować przybytek zła. A jeśli wówczas dowiedziałbym się, że siedze na krzywdzie ludzkiej bo kogoś, na przykład podwykonawcę układajacego kamienne bloki bardzo skrzywdzono przy budowie monumentu albo, że sam admirał Nelson zachował się niegodnie, bo uwiódł żonę brytyjskiego konsula w Neapolu, to co wtedy? Mam odskoczyć od kolumny jak oparzony? I na jaką odległość? Jedynym doktrynalnie słusznym wyjściem byłoby opuścić Londyn immediately? Może to opcja dla nadwrażliwców, nie potrafiacych zaakceptować faktu, że chodząc po tej ziemi stąpamy po zgliszczach.
Dlatego zaraz wejdę po schodkach do NG, odszukam interesujące mnie sale wystawowe a z tego co zobaczę, zdam relację na piśmie. Ciekawość sztuki oraz chęć dzielenia się obserwacjami bierze górę nad obrzydzeniem do mało chwalebnych wyczynów naszych przodków. Śmiem twierdzić, że sama sztuka, w tym architektura, jest mimo wszystko niewinna.

100_0063

Biblioteka Piccolominich

30 grudnia 2011

W sieneńskiej bibliotece Piccolominich nie wypożycza się książek, zresztą księgozbiór jest niewielki, zaledwie kilkadziesiąt manuskryptów niezbyt atrakcyjnych dla przeciętnego turysty. Swoją sławę biblioteka zawdzięcza freskom, których uroda zapiera dech w piersiach. Nie bez znaczenia jest jej usytuowanie w obrębie katedry oraz fakt kim byli fundatorzy. Piccolomini pochodzili z Sieny, obaj zostali papieżami oddali wielkie zasługi dla rodzinnego miasta.

Kardynał, który potrafił osiągnąć szczyt kościelnej kariery był dla miasta źródłem dumy i oczywistą szansą na kolejne profity. Władza papieska dawała wówczas nieograniczone możliwości: papież podejmował decyzje polityczne i ekonomiczne prowadzące do rozwoju bądź upadku poszczególnych regionów. Mieszkańcy bogatych miast nie szczędzili wysiłków by to „ich człowiek” objął najważniejszy urząd w cywilizowanym świecie. Licząc na przyszłe nadania, stanowiska i inwestycje hojnie wspierali starania kardynałów o tron papieski. Podstawą były odpowiednie fundusze na „kampanię wyborczą” – tylko bogate miasta mogły sobie na nie pozwolić. Te same miasta zbierały później plon swojej zapobiegliwości. Do nich należała Siena. Korzyści widać do dziś, pałac Picolominich jest najokazalszą budowlą renesansową Sieny, a biblitekę odwiedzają miliony turystów.

Enea Silvio Piccolomini, wykształcony w Sienie wykładowca, autor traktatu o wychowaniu chłopców, w młodości był biskupim sekretarzem, potem pnąc się po szczeblach kariery kościelnej podróżował po Europie jako dyplomata. Jako kardynał uczestniczył w soborach i negocjacjach z władcami europejskimi i odnosił sukcesy. Jako Pius II, zasiadał na rzymskim tronie przez sześć lat. Przez ten czas podejmował działania na rzecz Sieny. I tak w roku 1461 kanonizował Katarzynę Sieneńską, co było wielkim sukcesem miasta, do którego od tej pory ciągnęli pielgrzymi chcący ogrzać się w blasku świętej oraz zobaczyć relikwie w postaci jej czaszki z wybitym przednim zębem, palca wskazującego i skórzanego bicza, którym zadawała sobie pokutę. Te relikwie nadal można oglądać w bazylice św. Dominika – jak się okazuje w KAŻDYCH czasach jest to niezbędny atrybut marketingu religijnego.

Pius był koneserem sztuki, kolekcjonował manuskrypty i obrazy. Pociągała go też architektura, w sąsiedztwie Piazza di Campo zbudował rodowy pałac Piccolominich, będący dziś siedzibą archiwum miejskiego. Została po nim też Loggia Papieska, troche niefortunnie usytuowana w ciasnej uliczce, ale też przyciagająca turystów. Wiedząc, że czas pontyfikatu jest jedyną szansą na realizację marzeń Pius II wynajął sieneńskiego architekta Rosselino i w rodzinnym miasteczku Corsignano (przemianowanym później na Pienzę od imienia Pius), kazał wybudować katedrę, pałac biskupi, reprezentacyjną siedzibę władz miejskich oraz prywatny pałac Piccolominich. Zachęcał też swoich kardynałów, aby w sąsiedztwie budowali swoje letnie siedziby. Jednym z posłusznych woli papieża okazał się nie kto inny jak kardynał Rodrigo Borgia, który prawdopodobnie spędzał w Pienzie wakacje z hiszpańską kochanką.

Pienza uchodzi dziś za przykład „idealnego miasta” renesansowego, budowanego wg przymyślanych założeń urbanistycznych, z których później korzystały inne miasta nie tylko w Italii. Nowatorskie było też założenie pałacowego ogrodu oraz wybudowanie loggi, z którego Pius II mógł podziwiać ogród i nieodległe góry. Średniowiecze nie znało takich fanaberii.

Do zasług Piusa II sieneńczycy mogą zaliczyć… nominacje kardynalską dla siostrzeńca Francesco Piccolominiego, który w przyszłości przyniesie zaszczyt miastu zostając papieżem Piusem III. Co prawda na krótko, bo otruje go bezwględny następca Juliusz II, ale zanim to się stanie, kardynał Piccolomini zdąży do głównej nawy sieneńskiej katedry dobudować osobne pomieszczenie, w którym na cześć zasłużonego wuja urządzi bibliotekę. Słynną na cały świat: prawdopodobnie wiedzą o niej nawet indianie z Ameryki Południowej, a bez wątpienia każdy jej detal znają koneserzy w Japonii.

Cykl dziesięciu fresków przedstawiających sceny z życia Piusa II namalował Pinturicchio, możliwe że korzystał z projektów Rafaela. Tak powstała niewielka galeria sztuki przypominająca wnętrze barwnej szkatułki z miniaturami. Dzięki udanej perspektywie na obrazy Pinturicchia patrzy sie jak na sceny rozgrywające się tuż za oknami, niewielkie pomieszczenie nabiera przestrzeni. Widz odnosi wrażenie jakby przebywał w przeszklonym pawilonie, wokół którego rozgrywają się doniosłe uroczystości.

_MG_4853

Bajkowo wymalowany jest sufit, za to powagi wnętrzu nadają wyłożone na pulpitach iluminowane manuskrypty po wuju. Pośrodku, na podwyższeniu wdzięczą się kamienne Trzy Gracje – arcydzieło greckiego antyku, inspiracja dla Botticellego, który przedstawił je w „Wiośnie”,a także dla Pontormo, Rafaela oraz Rubensa, który namalował Gracje „po swojemu” tzn. tu i ówdzie dodał im tkanki tłuszczowej. Jak to Rubens.

Widok ogólny sklepienia:

I detal:

Fascynacje Filippo Lippiego

20 listopada 2011

W jednym z poprzednich wpisów zamieściłem reprodukcję fresku Masaccia z Kaplicy Brancaccich we florenckim kościele Santa Maria Carmina. Wg przekazów, malowidła były tak oryginalne i tak nowatorskie, że do kaplicy ustawiały się kolejki malarzy i czeladników pragnących podpatrzyć ukończone dzieło odważnego mistrza. Jednym z gorliwych adeptów malarstwa był młodziutki zakonnik Filippo Lippi.

Florentyńczyk Filippo Lippi został osierocony, gdy miał kilka lat. Opiekowała się nim uboga ciotka, ale gdy chłopiec skończył 14 lat, oddała go do klasztoru karmelitów, gdzie mógł liczyć na wikt i opierunek. Nikt nie pytał go o powołanie, w tamtych czasach nie przejmowano się takimi drobiazgami – klasztory pełniły funkcję koszar i przechowalni. Istnienie „ogólnie szanowanych instytucji opresji” było dotkliwe zwłaszcza dla kobiet z dobrych domów, które mając więcej żeńskiego rodzeństwa nie miały szans na posag na tyle znaczący by wyjść za mąż bez uszczerbku na reputacji rodziny. Mezalianse były nie do pomyślenia, zatem odosobnienie w klasztorze było powszechnym, choć dalekim od ideału, rozwiązaniem.

Vasari scharakteryzował Lippiego z tamtych czasów jako chłopca zręcznego i pomysłowego lecz zupełnie niepodatnego na nauki teologiczne. Podobno Filippo nigdy nie przeczytał żadnej książki, a słowo pisane traktował z obrzydzeniem. Pociągało go rysowanie, czemu oddawał się od najwcześniejszych lat, więc kiedy w jego klasztorze Santa Maria della Carmine powstało jedno z najznakomitszych malowideł tamtych czasów, uzdolniony zakonnik był pośród tych, którzy z zachwytem wpatrywali się w olśniewające, nowatorskie dzieło Masaccia.

Masaccio był pionierem w odkrywaniu znaczenia perspektywy, ruchu postaci i światłocienia. Ośmielił się ukazywać emocje, dbał o trójwymiarowość postaci, pokazał, że przyroda oraz budowle, naczynia, ozdoby i ubiór mogą stanowić wdzięczny temat malarskich poszukiwań.

Tym tropem poszedł Filippo Lippi, wielki adorator stylu Masaccia. Pierwsze freski wykonane za zgodą przeora w klasztorze zdradzają bezkrytyczną fascynację osiągnięciami poprzednika. Później Lippi rozwinie swój własny styl, który również znajdzie naśladowców.
Wymienię ich od razu: Botticelli zapożyczył od Filippa zmysłowość i erotyzm, Michała Anioła zafascynował ruch i dynamika a Leonarda da Vinci – pejzaże wyłaniające się zza pleców głównych postaci.
Wystarczy przypomnieć sobie słynną „Mona Lisę” i roztaczający się za nią pejzaż albo „Madonnę wśród skał” aby znaleźć podobieństwa z obrazami Filippo Lippiego, który z naśladowcy stał się prekursorem.

Moda na pejzaż traktowany nie tylko jako banalne tło, lecz z dbałością o precyzję i szczegół – przyszła z Niderlandów. Istnieją domysły, że Filippo zetknął się ze sztuką malarzy flamandzkich podczas pobytu w Padwie. Pod ich wpływem wzbogacił swój styl, odchodząc całkowicie od chwilami nieporadnego i schematycznego malarstwa Masaccia. Zmiany widać choćby na obrazie „Adoracja Dzieciątka w lesie”.

adoracja w lesie

Obraz ten namalowany w połowie XV zajmował centralne miejsce w pałacowej prywatnej kaplicy Cosimo Mediciego. Stylistycznie odległy od ówczesnych standardów, nasycony jest mistycyzmem i tajemniczością. Scena adoracji nagiego Dzieciątka, gdzie oprócz Madonny pokazany jest tez młodziutki Jan Chrzciciel i św. Bernard rozgrywa się w gęstym lesie, pełnym cieni, dzikich roślin, poskręcanych gałęzi. Bardziej to przypomina scenografię filmu o Harrym Potterze niż stajenkę w Betlejem.

Podczas II Wojny Światowej „Adoracja..” – będąca od ponad stu lat własnością państwa niemieckiego – była ukrywana w bunkrze przeciwlotniczym. Tuż przed kapitulacją Berlina, wraz z innymi cennymi dziełami sztuki została przewieziona do nieczynnej kopalni potasu w miejscowości Merkers. Po zakończeniu wojny obrazami „zaopiekowali się” Amerykanie, którzy wiele z nich zabrali za ocean. Po kilku latach „Adoracja…” Lippiego wróciła do Berlina – można ją oglądać w Państwowej Galerii Malarstwa.


„Koronacja Marii Dziewicy” – obraz z Galerii Uffizi

W wieku dwudziestu kilku lat Filippo Lippi opuścił zgromadzenie klasztorne i stał się samodzielnym artystą. Nie porzucił stanu duchownego, bo to było niemożliwe bez narażania się na represje i ostracyzm. Piastował nawet jakieś funkcje kościelne w kolejnych parafiach, ale nie miał inklinacji do ascezy i celibatu. Artystyczna wrażliwość szła u niego w parze z umiłowaniem ziemskich, radosnych aspektów życia. Dlatego, mimo rosnącej sławy i stałych zamówień, także od najbogatszego florenckiego bankiera Cosimo Mediciego – Lippi klepał biedę trwoniąc zarobione floreny w oberżach i zamtuzach. Kronikarz Vasari zauważa, że żądze cielesne Filippa był tak silne, że bez ich zaspokojenia nie był w stanie skupić na pracy twórczej. Podobno raz gdy Medici kazał zamknąć go w pałacu, aby wywiązał się ze zobowiązań i wreszcie namalował obiecany obraz – Lippi nocą opuścił się z okna po prześcieradłach i poszedł „w miasto”. Na szczęście patron miał dużo wyrozumiałości dla artystów, choć nie było to uczucie zupełnie bezinteresowne: obrazy Lippiego i innych zdolnych malarzy posyłał w prezencie swoim możnym znajomym, np. papieżowi – zaskarbiając sobie ich przychylność.

ff
„Madonna z dzieciątkiem” – Muzeum w Waszyngtonie

Tymczasem cieszący się coraz większym uznaniem Lippi nie ustawał w poszukiwaniach artystycznych, wzorem Giotta i Masaccia nadawał postaciom dynamiki i emocji, dbał o kompozycję i perspektywę. Był odważny w przełamywaniu konwenansów. Nie sięgał po niebiański sztafaż, sceny religijne sprowadzał na ziemię, czasem w sposób dość zaskakujący. Madonnę rzadko umieszczał na tronie, przedstawiał ją w pozach pozbawionych majestatu, w otoczeniu sprzętów domowych, bez aureoli, z czytelną intencją pokazania macierzyństwa jako liczącej się wartości. Niesforne gesty Dzieciątka próbującego objąć rodzicielkę za szyję stanowiły przełom w pokazywaniu tej szczególnej postaci uosabiającej dotąd raczej cechy boskie niż ludzkie.

Oprócz malarstwa Lippi miał drugą życiową pasję: kobiety. Nie mógł się bez nich obejść, znajdując w ich ramionach radość i inspirację. Na płótna i freski przelewał swoje uwielbienie dla ich urody, fascynację erotyzmem i delikatnością. Artyści jego czasów malowali kobiety dostojne, rozmodlone – Lippi udowadniał, że kobiety są przede wszystkim piękne. Nikt przed nim nie umiał tak subtelnie i tak zuchwale wydobyć esencji kobiecości. Na jego obrazach nie ma majestatycznych zimnych „niewiast” – są czułe matki i emanujące erotyzmem kochanki. Lippi nadawał kobietom zmysłowość, którą później rozwinie jeszcze jego pilny uczeń i naśladowca – Sandro Botticelli.

Przykładem jest znajdujący się w katedrze w Prato fresk Lippiego „Uczta Heroda”, gdzie pośród gości siedzących za stołem tańczy Salome. Jej biała sukienka przyciąga wzrok, zdumiewa delikatnością i zwiewnością, pod falbankami można domyślać się zgrabnego ciała. Równie zmysłowe postaci odnajdziemy na powstałych później obrazach Botticellego. Wystarczy wspomnieć o słynnej „Wiośnie” lub „Judycie niosącej głowę Holofernesa.”
Przy całym uznaniu dla Botticellego nie można zapominać, kto pierwszy malując błyszczące dziewczęce oczy, kształtne usta i figlarne noski, kto trudząc się w odmalowaniu muślinowych woalek, perełek we włosach i sukienek z tysiącami fałdek i plisek dał wyraz swojej szczerej fascynacji kobiecym pięknem. Kto znalazł sposób by pokazywać, że zmysłowość nie jest czymś lubieżnym, że ma subtelny wymiar.

salome

Erotomania nieomal zgubiła Lippiego, który nie bacząc na swój wiek, sławę i stan duchowny uwiódł młodą mniszkę, a może dał sie jej uwieść.
W roku 1456 Filippo pojawił się w Prato, małym miasteczku niedaleko Florencji, aby namalować freski w katedrze. Istnieją tam do dziś, ukazują sceny z życia Jana Chrzciciela oraz tamtejszego patrona św. Stefana i są uznawane za najważniejsze i najdojrzalsze dzieła w dorobku Lippiego.
W Prato pozostawał przez trzy lata pełniąc jednocześnie funkcję kapelana i spowiednika w tamtejszym klasztorze żeńskim. Przysłowie o wilku, który wszedł do owczarni znalazło tu swoje najpełniejsze zastosowanie. W tłumie mniszek bystre oko chutliwego artysty wypatrzyło piękną dwudziestoletnią Lukrecję Buti, która jak złoto pasowała do jego wyobrażeń o kolejnej świętej lub samej Madonnie.
Za zgodą przeoryszy Lukrecja została modelką 50 letniego wówczas Filippo, a wkrótce stała się jego kochanką. Lecz to nie koniec. Filippo porwał ją z klasztoru i mimo usiłowań mniszek oraz jej rozgniewanego ojca, nigdy nie pozwolił by tam wróciła. ( Podobno w jej ślady poszły inne młode zakonnice, które kolejno uciekały z mężczyznami a sędziwa przeorysza umarła ze zgryzoty). Pamiętajmy, kto wcześniej był pracodawcą Lippiego, kto dbał o rozwój jego talentu. Cosimo Medici, wyrozumiały dla słabości Filippa (sam miał nieślubne dziecko z kirgiską niewolnicą) szybko uciszył skandal i nie pozwolił by połączonych romansem mnichowi i mniszce spadł włos z głowy. Żaden podrzędny kupiec, czyli ojciec Lukrecji, ani żadna przeorysza nie mogli się sprzeciwić potężnemu władcy Florencji. Lukrecja pozostała w domostwie Filippa i pozowała mu do kolejnych obrazów. Jej buzię można poznać na „Zwiastowaniu” znajdującym się we florenckim kościele San Lorenzo i na wspomnianym fresku jako Salome. Lecz najwspanialszy i najsłynniejszy portret Lukrecji to ten, gdzie pozuje jako „Madonna z Dzieciątkiem i dwoma aniołami”

Burzliwa miłość nie przetrwała długo, po narodzinach dwójki dzieci Filippo opuścił Lukrecję i wyjechał do Spoleto tworzyć kolejne freski, a być może uwodzić kolejne kobiety. Niedługo potem zmarł w wieku 63 lat, a kiedy Cosimo Medici pojechał zabrać jego zwłoki, urzędnicy ze Spoleto uprosili go, aby im je łaskawie zostawił. Argumentem było to, że Florencja ma i tak mnóstwo grobów sławnych ludzi, więc jeden mniej jej nie zaszkodzi. Tymczasem dla Spoleto będzie honorem, gdy szczątki wielkiego malarza spoczną w miejscowej katedrze, albowiem jak dotąd nie ma tu grobu nikogo znamienitego.
Dobrotliwy „ojciec chrzestny” Cosimo zgodził się: Filippo Lippi spoczął w Spoleto. Jego syn Filippino, dzięki sławie ojca, własnemu talentowi i mecenatowi Medicich wyrósł na uznanego malarza.

koronacja/fragment
Fragment pokazanej wyżej „Koronacji…”