Puste kościoły, pełne place

Kiedy powiedziałem mojej znajomej Caroline, że jadę do Rzymu i w dodatku solo, zapytała bez namysłu:
– I co będziesz tam robił?
– Będę zwiedzał muzea i stare kościoły – odpowiedziałem.
– O, mam nadzieję, że ja już żadnego kościoła nie będę musiała oglądać. Dla mnie one wszystkie są takie same.
Co miałem na to odpowiedzieć? Wzruszyłem ramionami i zmieniłem temat rozmów. Nie miałem do Caroline pretensji, 95% moich znajomych nie interesuje się ani zwiedzaniem muzeów, nie słucha muzyki klasycznej, nie czyta książek o historii sztuki. Ha! Mam takich znajomych, którzy nie czytają niczego poza instrukcjami obsługi nowych gadżetów. Nie ma powodu, żeby z osobistych pasji robić jakieś halo. Komentarze Caroline, z którą znamy się od wielu lat, są poniekąd uprawnione. Całkowicie podzielam jej krytycyzm wobec instytucji kościelnej, ale nie ma mowy, żebym o włos zmienił swoje plany podróżne. Najświetniejsze przykłady europejskiej sztuki i architektury powstałej przed 1600 r. należą do sztuki sakralnej. Nie mogę jej ignorować, dlatego, że nie podoba mi się stojąca za tym ideologia, że nie akceptuję systemu społecznego opartego o wyzysk, terror i manipulację. Innego systemu nie było. Trzeba brać, co dają. Caravaggio był awanturnikiem, w bójce zabił człowieka. Czy z tego powodu jego sztuka ma być pomijana lub potępiana? Albo oglądamy to do naszych czasów przetrwało i co szerokiej publice jest udostępnione, albo się obrażamy i idziemy do parku słuchać drozdów. Koneser sztuki nie może sobie pozwolić na komfort moralnej wyższości.

Caroline opowiada nonsensy, bo nie wszystkie kościoły są takie same, a tysięczne różnice wynikające ze stylu, czasu i okoliczności powstania oraz legendy dotyczące patrona decydują o ich niepowtarzalności i unikalności. Niebagatelne znaczenie ma hojność fundatora. Bogate nie zawsze znaczy piękne, ale nie bądźmy drobiazgowi. Większość kościołów w Rzymie stanowi przykład niespotykanego gdzie indziej przepychu i dekoracyjnego rozpasania. Ale, jak już poprzednio wspomniałem, nawet tam można znaleźć stare świątynie zawdzięczające swój urok dobrze dobranym proporcjom, kolorystyce i zapierającemu dech w piersiach malarstwu. Przykładem jest niezwykle harmonijne wnętrze niewielkiej bazyliki św. Praksedy. Świątynia ta stoi  w bocznej uliczce niedaleko słynnej z innych powodów bazyliki Santa Maria Maggiore. Do Praksedy zajrzałem o wczesnej porze, kiedy nie było jeszcze nikogo. Puste i ciche wnętrze kościelne to w Rzymie widok dość niezwykły.

Przez tę ciszę miałem wrażenie, jakbym znalazł się w teatrze tuż przed rozpoczęciem przedstawienia. Albo tuż po, kiedy aktorzy i widzowie się rozeszli ale ktoś zapomniał zwinąć dekoracje. Ale to nie była scenografia, malowidła umieszczone wysoko ponad ołtarzem pełne są teologicznej symboliki i odniesień do historii. Najważniejsza i najcenniejsza jest pochodząca z IX wieku mozaika w apsydzie przedstawiająca Jezusa w towarzystwie świętych. Widoczny po lewej stronie biskup trzyma model kościoła – to przyszły papież Paschalis, który był fundatorem bazyliki. Gdy mozaika powstawała, Paschalis jeszcze żył, dlatego jego aureola ma kształt kwadratowy a ponad głową na gałęzi palmowej siedzi feniks, ptak symbolizujący odrodzenie z popiołów. Długo podziwiałem harmonijne wnętrze, delikatnie stąpałem po wielobarwnej posadzce, nie mogłem pozostać obojętnym na urodę kasetonowego sufitu z błękitnymi wypełnieniami.

Więcej błękitu, ale w nieco ciemniejszej tonacji można oglądać w kościele Santa Maria Sopra Minerva. Tam żadnych śladów bizantyjskich nie znajdziecie, kościół jest gotycki, o wyraźnie zaznaczonych żebrowaniach na sklepieniu. Te żebrowania misternie dekorowane na złoto otaczają ciemnoniebieskie połacie udające rozgwieżdżone niebo. Dwa rzędy masywnych kolumn oddzielają nawę główną od naw bocznych. W pobliżu ołtarza stoi marmurowa figura Jezusa wyrzeźbiona przez Michała Anioła, a w jasno oświetlonej, noszącej znamiona luksusu kaplicy bocznej znajduje się nagrobek dwóch papieży z rodu Medicich: Leona X i Klemensa VII. Jakkolwiek wszystkich papieży epoki średniowiecza, renesansu, baroku, klasycyzmu i epok późniejszych uznaję za nieprzeciętnych łotrów – do Leona mam wyjątkową sympatię. Być może wynika ona ze współczucia: Giovanni Medici (o którym pisałem TAM) był krótkowzrocznym grubasem, nękanym przez bolesne choroby i czyhających na jego życie kardynałów. Miał Leon wielkie upodobanie do zbytku, sztuki i wystawnego stylu życia. Do historii przeszedł jako najbardziej rozrzutny z papieży. O takich jak on bohater filmu „Killer” powiedział pamiętne zdanie: „mają rozmach skurwysyny…”

Niedaleko Minervy znajduje się barokowy kościół św. Ignacego ze sklepieniem pokrytym efektownym malarstwem iluzjonistycznym. Trudno uwierzyć, ale fundatorzy tego kościoła przeliczyli się z możliwościami finansowymi (w Rzymie!) i z tego powodu zrezygnowali z budowy kosztownej kopuły. Jednak dzięki udanym zabiegom malarskim widz stojący we wnętrzu wcale nie musi tego zauważyć.

Rzym nie jest miastem magicznym, jak to się egzaltowanie pisze o równie sławnych miejscach. Zwiedzanie wymaga żelaznej kondycji, odporności na hałas ulicy i gwar tłumów. Zresztą, gdybym szukał magii, pojechałbym do Hogwartu, w którym Harry Potter uczył się sztuki czarodziejskiej. Ja chciałem zobaczyć Rzym, dotknąć jego historii, otrzeć się o jego splendor i potęgę – cały czas świadom, że to co widzę, to jedynie naskórek prawdziwego miasta. Im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej czułem się jak ten pierwszoklasista ze śląskiej anegdoty:
Po pierwszym dniu w szkole, dziadek zapytał wnuczka:
– No i jak tam, Karlik, podobało ci się w szkole?
– Podobało Starzyku, ale musza tam jutro wrócić, bo żech sie jeszcze wszystkiego nie nauczył.

Kiedy ostatniego dnia pobytu pomaszerowałem na Zatybrze, żeby obejrzeć zbiory malarstwa w zachwalanej przez znajomych willi Farnesina i kiedy okazało się, że się spóźniłem, bo dla zwiedzających otwarta jest tylko do 14.00 a potem we wnętrzach i ogrodzie urządzane są rauty dla zamożnych gości – wtedy postanowiłem, że do Rzymu jeszcze wrócę.

Po co mi wiedza o Rzymie? Nie wystarczy pić cappuccino na pełnym turystów Campo di Fiori, oglądać fasady pałaców, pstrykać fotki na schodach, na placach, na ruinach? Otóż nie. Historia Rzymu, tak jak historia Jerozolimy, jest kluczem do poznania historii Europy. Wskutek tego, że ostatni cesarz oddał władzę papieżom, Rzym przez blisko dwa tysiąclecia był miejscem, gdzie zapadały najważniejsze decyzje dotyczące niemal całego świata. Wiele z nich miało bezpośredni wpływ na historyczne wydarzenia w Polsce. Począwszy od wojen husyckich, wojny trzydziestoletniej, przez konflikt z Zakonem Krzyżackim, śmierć Władysława Warneńczyka, udaną, o dziwo, kampanię militarną Sobieskiego pod Wiedniem, wypędzenie Arian, kolejne rozbiory i powstanie kościuszkowskie – zawsze zachęta lub głos potępienia płynęły z rzymskiej siedziby papieży. O obecnym uzależnieniu polskiego państwa od dogmatycznych i chciwych hierarchów, litościwie nie wspomnę.

Powyższe zdjęcie pochodzi z bazyliki św. Jana na Lateranie. W sumie, mniej lub bardziej pobieżnie, obejrzałem 14 rzymskich kościołów. Niemało, ale w tym najważniejszym nie byłem. Nie miałem takiego planu. Zapuściłem się w niedzielne przedpołudnie w pobliże Watykanu, mijając liczne przybytki sakrobiznesu podszedłem pod samą kolumnadę i wiedziony ciekawością wmieszałem się w tłum Azjatów, czarnoskórych zakonnic i pielgrzymów południowoamerykańskich. Razem z tym tłumem udało mi się przebrnąć przez bramki bezpieczeństwa ustawione między kolumnami Berniniego i – ciagle nie dowierzając, że dotarłem aż tak daleko – stanąłem na placu św. Piotra. Akurat w oknie pałacu pojawił się papież Franciszek pozdrawiany przez zgromadzonych i przemawiał przez piętnaście minut. Zrobiłem kilka zdjęć, nawet nagrałem krótki filmik z tego wydarzenia.

Caroline, której później o tym opowiadałem, nie próbowała ukryć oburzenia:
– Naprawdę tam poszedłeś? Do Watykanu?
Na niewiele zdały się tłumaczenia, że byłem tylko na placu, że nie wszedłem ani do Bazyliki św. Piotra, ani do kaplicy Sykstyńskiej ani do muzeum watykańskiego. Nie wspiąłem się też – choć pokusa była silna – na szczyt kopuły, żeby popatrzeć na panoramę miasta. Nie dołożyłem zatem ani jednego euro do wypełnionego po brzegi skarbca watykańskiego.
Caroline nie dawała za wygraną:
– Ja tam byłam prawie trzydzieści lat temu, w tej bazylice. Weszłam jako katoliczka, wyszłam jako ateistka. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tej ogromnej przepaści między stanem posiadania Kościoła instytucjonalnego a biedą, którą cierpią jego wierni.
Miała rację Caroline, więc żeby nie wyjść na zupełnego głupka szybko zmieniłem temat rozmowy, na Watykan wzruszyłem ramionami, ale jakby sam do siebie. Bo co miałem zrobić, kiedy już było po fakcie? Ciekawość zaprowadziła mnie tam, gdzie z wielu powodów iść nie powinienem. Co się stało, to się nie odstanie. Moja noga więcej w Watykanie nie stanie.

Tagi:

Komentarze 2 to “Puste kościoły, pełne place”

  1. Tetryk56 Says:

    Dziwi mnie to zastrzeżenie. Po prawdzie każdy zwiedzany przez ciebie kościół jest takim samym symbolem podporządkowania „owieczek”, jak kościoły Watykanu… Dlaczego rezygnować z oglądania akurat tego zabytku? Jako zabytek ma podobne walory jak wiele innych w Rzymie…
    Gdyby na wszystkich działało to tak, jak na Caroline, sam zająłbym się organizowaniem wycieczek wiernych do Watykanu 😉

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s


%d blogerów lubi to: