Z nowym rokiem nastał w mediach czas na polityczne prognozy i przepowiednie, którym towarzyszy zadufanie i puszczanie oka do odbiorców. Za wygłaszanymi stuprocentowymi tezami czai się jednak niepewność, którą specjaliści od mącenia ludziom w głowach ujmują zgrabnym zdaniem „niewątpliwie zapowiada się ciekawa rozgrywka polityczna”. Może dla nich wygodnie jest, że się tylko zapowiada. Gdyby byli w stanie samodzielnie analizować dane, potrafiliby zauważyć, że to nowe co się wyłania jest tylko odbiciem starego. Jednak wtedy nie mieliby o czym pisać. Chyba że o przewidywalności, ale o tym można raz i tylko na początku roku. Będę pierwszy.
Założę się o złoty warkocz Juli Tymoszenko, że nowym prezydentem Ukrainy zostanie Wiktor Janukowycz. W Rosji paru biznesmenów trafi do więzienia za niepłacenie haraczu Putinowi, a on sam jak dobry car powstrzyma przed likwidacją parę kolejnych nierentownych fabryk. Nadal będzie grał niezłomnego szeryfa i z wielkorosyjskiej oblężonej twierdzy groził palcem Ameryce.
Niemcy nękane recesją niechętnie będą spoglądać na emigrantów zarobkowych, za to wykażą sporą aktywność na arenie miedzynarodowej (szczególnie na dnie Bałtyku przy gazociągu Nordstream oraz na budowie stadionu we Wrocławiu). W Holandii i Belgii rok minie bez większych turbulencji politycznych, kontynuacja procesu liberalizacji prawa przyniesie ożywienie gospodarcze, a większe niż u sąsiadów swobody obyczajowe ściagną mniejszości seksualne i kapitał z innych restrykcyjnych części świata.
Czym w 2010 zaskoczą Włosi wie najlepiej pan Jacek Pałasiński, śmiało jednak można przewidzieć co najmniej jeden skandal obyczajowy w rządzie, cichą wojnę o wpływy w Watykanie, przegraną Juventusu w Lidze Mistrzów i wybuch Etny.
W Wielkiej Brytanii szykuje się pewna katastrofa wyborcza. Przeciwnicy integracji europejskiej i panoszeniu się emigrantów oddadzą władzę konserwatystom. David Cameron zostanie premierem, co oczywiście nie powstrzyma kolorowych przed dalszą kolonizacją ojczyzny Szekspira, ale na wystąpienie z Unii się nie odważą. Panowie Buzek i Baroso (B&B) do tego nie dopuszczą.
Irlandia dryfująca od roku w kierunku zbankrutowanej Islandii w połowie roku zawróci z Morza Północnego i bezpiecznie osiądzie na gospodarczej mieliźnie zadowalając się wypasem prawdziwych owiec a nie hodowlą wirtualnego tygrysa.
Czesi przez cały rok upalać się będą sukcesem legislacyjnym dopuszczającym stosowanie zakazanych dotychczas używek. Wpłynie to znacząco na ich dochody z turystyki i prawdopodobnie na zawsze uczyni pisarzy czeskich mistrzami humoru. Wystarczy przypomnieć jaką wyobraźnią dysponował pan Haszek lub pan Hrabal po samym tylko piwie. Rozweselające zioło bez wątpienia przyniesie Czechom literackiego Nobla. Jeśli nie w tym roku, to w 2012, kiedy w Polsce bedzie już po turnieju piłkarskim i po łzach, za to sądy gospodarcze bedą miały pełne ręce roboty przy ustalaniu winnych nadużyć finansowych.
Na Białorusi zmian nie przewiduję. Kierownik Sowchozu pełniący dożywotnio urząd prezydenta utrzyma twardy kurs wzmacniania armii, milicji i pionu propagandy. Gospodarce to nie pomoże, nawet żubry bedą przechodzić na polską stronę w poszukiwaniu lepszej trawy i Cimoszewicza.
I tak przez Puszczę Białowieską doszliśmy do wiodącego w prognozach tematu, czyli do wyborów prezydenckich. To również sprawa przewidywalna, a jak wiadomo, przewidywalność podcina blogerom skrzydła. Wystarczy spojrzeć: od dwóch lat niezmiennie to samo: czarne jest pazerne, to w pasiastych krawatach jest marnej reputacji lecz może być przydatne, w telewizji raz brunatne raz czerwone, niebieska kropka wędruje korytarzami Mariotta i nikt nam nie wmówi, że przy jednorękim bandycie stało ZOMO, bo miliony Polaków wiedzą, że trud powstańczy nie poszedł na marne, tylko pod siedzibę rządu, żeby protestować z Guzikiewiczem.
Ale do rzeczy: wiadomo, że urząd prezydenta obejmie ktoś z partii zaczynającej się na „P” i to jest tak pewne, jak zupełny brak konfidentów SB wśród obecnych biskupów KRK. Chyba, żeby coś z „przypadkowym Narodem” poszło nie tak, jakaś zaćma lub pomroczność – wtedy zwycięży kandydat partii na „S”. Nie myślcie, że to ta słynna „S” z Gdańska, raczej ta nowa-stara „S” z ul. Chmielnej lub inny „S” z ul. Rozbrat w Warszawie. Bo już nie ta „S” z Darłowa. Co to to nie! Hodowcom bizonów Polacy powiedzieli zdecydowane NIE, a Łyżwiński powtórzył to samo w sądzie pod przysięgą.
Zresztą – bądźmy już poważni – jaki mamy wybór? Skoro walka wyborcza rozegra się między dwoma najsilniejszymi kandydatami, to wystarczy wskazać, kto jest najsilniejszy i już. Narazie trwa stawianie zasłony dymnej, więc chwilowo nie wiemy, kim są ci najsilniejsi. I czy nasz wystawiony kandydat będzie dość silny, aby pokonać tamtego – wstawionego. Jakbyśmy wiedzieli, byłoby łatwiej i przewidywalniej, a tak nasz wzrok przyciaga kotara, za którą coś się rusza, kotłuje, przewraca i podnosi. Dzięki temu możemy sobie pogadać o tym, czego nie widać, bo to co widać jest banalne.
Czasem zza kotary wyskakuje wyliniały królik, żebyśmy w rytm góralskich dzwonków gonili go, go, go… Takim wypuszczonym królikiem jest kandydatura obecnego marszałka Sejmu. I co? Jeśli zamiast Tuska (który pozostanie premierem-kanclerzem) wystartuje Komorowski albo Jan K. Bielecki, a z drugiej strony w pełnym rynsztunku i z giermkiem Migalskim wystąpi Jarosław, chcący zluzować obłożnego brata, to wtedy… „zapowiada się ciekawa rozgrywka” i raduj się narodzie miły. No, chyba żeby ten trzeci z „S” (który?) okazał się silniejszy od dotychczas silnego. Ale jeszcze jest w odwodzie Borusewicz, szeroki w barach, w sam raz na zasłonę dymną, ale już nie tak zwinny w roli króliczka.
Dyspozycyjni publicyści łykają wszystko: dwoją się i troją w interpretacjach wyników sondaży i opisywaniu złapanego króliczka. Janke, Sakiewicz i Lichocka oraz pozostali herosi intelektualni z S24 tak naginają fakty do swoich pobożnych życzeń, aż im trzeszczy w stawach. Niby świstaki na polanie Chochołowskiej stają słupka i wypatrują cienia szansy na reelekcję Kaczyńskiego. Trzeba przyznać, znakomicie udają, że ten cień widzą. Plotą głodne kawałki o mobilizacji prawicowego elektoratu z wyrachowania. Próbuja sił w myśleniu magicznym. Spekulacje mają zaczarować przyszłych wyborców, wykreować sztuczną śnieżną kulę, która do dnia wyborów będzie się powiększać, przyśpieszać i przyśpieszać aż na mecie z kurzawy powstanie ten sam co poprzednio bałwan.
Aż mi głupio tak wprost na początku pełnego nadziei roku powiedzieć, że to nie tak i że ta ich magiczna kula rozsypie się daleko przed metą. Kaczyński Pałac Namiestnikowski opuści. Jest to dla wielu oczywiste i przewidywalne (dlatego więcej nie będę o tym pisał) Dla innych bezradnie wypatrujących przełomu aż do jesieni będzie się zapowiadać „bardzo ciekawa rozgrywka”.