Weneckie podchody 2

Zanim tramwaj wodny vaporetto dowiezie mnie na wyspę producentów szkła, dokończę myśl o cmentarzu San Michele, na którym spoczywa Josip Brodski. Pisarz, laureat nagrody Nobla, piewca i adorator Wenecji z racji pochodzenia i wyznania nie mógł być pochowany w żadnym z kościołów, ale o ile pośmiertne nagrody w ogóle się liczą, pochówek na San Michele był dla Brodskiego z pewnością nagrodą zasłużoną. Pomyślałem, że skoro nieobojętne mu było gdzie spoczną jego prochy, pewnie z uznaniem przyjąłby też inicjatywę godną szalonego Fitzcaraldo, aby ze statku pływającego wokół San Michele głośno odtwarzać muzykę. Gdybym miał takie możliwości, chętnie zagrałbym dla pana Brodskiego V symfonię Mahlera oraz adagio Barbera i to po kilka razy. Niewykluczone, że w zaświatach tęskni się za muzyką bardziej niż za płonącymi zniczami i więdnącymi kwiatami. Dlatego repertuar uzupełniłbym o przejmującą melodię z baletu „Spartakus” Chaczaturiana oraz pieśń „In Paradisum” z Requiem Faure’a. W dni świąteczne dorzucałbym część drugą V koncertu fortepianowego Beethovena.
Koncept może wydać się absurdalny, ale wobec tego, co o narodzinach i umieraniu powiedział J.P. Sartre, muzyczne prezenty dla nieboszczyków są całkiem uprawnione. Tym bardziej, że wyrastają ze szlachetnego pnia, a poza tym, co najważniejsze – nikt nie wie co TAM jest.

Na vaporetto muzyki nie było, trzaskały migawki aparatów, huczał silnik. Na przystani marynarz rzuciwszy cumę zawołał „Murano!’ i wysiedlismy. Ruszyłem w głąb wyspy, popołudniowe słońce prażyło bosko. Z lewej strony mijałem rząd domów, których partery zajmowały sklepiki ze szklaną galanterią. Po stronie prawej miałem prawej wąski kanał, na którym chwilowo zamarł ruch łódek. W spokojnej wodzie, jak w szklanej tafli odbijały się domy stojące na drugim brzegu. One też mieściły galerie i sklepiki ze szkłem.

_MG_3798

Z jednego krańca wyspy na drugi jest około półtora kilometra. Kolejny, mocno odciśnięty na mapie świata maleńki znak. Kiedyś, to znaczy przed epoką szkła, Murano było niezależną wspólnotą, miało swój klasztor, w nim wykształconych mnichów zasłużonych dla kartografii, miało swoją Wielką Radę i własną monetę. W XII wieku utraciło odrębność, Wenecja okazała się zbyt silnym sąsiadem. Lecz właśnie dzięki decyzji władz weneckich, które w obawie przez pożarami nakazały producentom szkła przeniesienie się na Murano – wyspa stała się szklano-lustrzanym monopolistą a jej obywatele szybko zyskali uprzywilejowaną pozycję. Zdobyta przed wiekami sława trwa do dziś. Jak przygoda to tylko w Warszawie, jak szkło artystyczne to z Murano.

_MG_3792

Szedłem wzdłuż kanału i oglądałem: to domki, to szkło, to błękitne niebo. Na szkle się nie znam, dlatego niemal wszystko, co sprzedają na Murano wydaje mi się jednako odpychające. A jednocześnie przyciągające wzrok, bo inwencja projektantów zdumiewa, oj, zdumiewa. Przy trzecim lub dziewiątym oknie wystawowym zdałem sobie sprawę, że sprawia mi dziką przyjemność gapienie się na szklane kotki, tygryski, rybki, krówki, myszki, szczurki, jaszczurki, słonie, słoneczka, słoneczniki, pasikoniki, kropkowane biedronki, smoczki, foczki, małpki, wielbłądy, kaczuszki, żółwie, pisklęta i wydmuszki. Projektantów i wytwórców tej galanterii szczerze podziwiam. Chylę czoła przed gejzerami fantazji tryskającymi z ich umysłów płynną lawą zastygającą natychmiast w sople lub sopelki o niezliczonych kształtach, kolorach, fakturach. Proste i wyrafinowane. Tanie i drogie, nawet bardzo drogie.

Popyt na te dzieła nie jest dla mnie do końca zrozumiały, to znaczy jest zrozumiały w kategoriach marketingowych: fakt że szkło z Murano jest znane wystarcza aby dla wielu osób stało się obiektem pożądania. Nie ze względu na jego użyteczność i walory estetyczne, lecz wyłącznie dlatego, że posiada renomę. Jak torebki Luisa Vuitona noszone przez co drugą kobietę w Dublinie, co czwartą w Londynie i co piątą w Bukareszcie. Większość szkła dmuchanego na Murano jest do życia doskonale nieprzydatna. Wyjątek stanowią lustra oraz żyrandole. Słynne weneckie żyrandole, charakterystycznie powyginane, imitujące formy roślinne lub udające stwory morskie. Żyrandole dobrze znane projektantom wnętrz, budzące pożądanie snobów i koneserów. Nie można im odmówić oryginalności, więc jeśli ktoś lubi mieć pod sufitem kryształową rozgwiazdę lub artystyczną wersję fluorescencyjnej ośmiornicy rozerwanej przez granat, jego sprawa. Niech wykłada pieniądze ciężkie jak żyrandol z trzynastoma porcelanowymi oprawkami. Dla mnie ich estetyka jest pretensjonalna, pozbawiona wdzięku, schlebiająca gustom nuworyszy. Tyle o żyrandolach. Pierwszy i ostatni raz na tym blogu.

_MG_3794

Jako dziesięciolatek byłem wiernym klientem straganów odpustowych przed wiejskim kościółkiem, ale ten etap w swoim życiu uważam za definitywnie zamknięty. Szkło mnie nie bierze, nie rzuca na kolana, nie jest w stanie wywołać estetycznego dreszczu, który zdarza mi się w kontakcie ze starą porcelaną. Jeśli kupiłbym kryształowe lusterko, to chyba po to, aby za ten lekkomyślny czyn naubliżać swojemu odbiciu. Nic więc na Murano nie kupiłem.
Szklanej pułapki uniknąłem.

Byłem ciekaw jak wygląda kościół św. Donata, w którym obok szczątków patrona sprowadzonych z Sycylii, spoczywają kości smoka ubitego przez dzielnego obrońcę wiary. Budynek kościoła, przysadzisty, zdradzający pokrewieństwo ze stylem bizantyjskim widziałem ostatecznie tylko z daleka. Kości też mnie nie przyciągnęły, wierzę na słowo, że są autentyczne. W tym samym stopniu co niezliczone czaszki świętych i paznokcie błogosławionych przechowywane w relikwiarzach całego chrześcijańskiego świata. To nic, że nieraz okazywało się, iż ten sam święty miał dwie lub trzy czaszki, co najmniej dwadzieścia dziewięć palców, o zębach nie wspomnę, bo ich liczba idzie w tysiące. Trzeba w coś wierzyć, bo co to za życie bez wiary. Pusty jak szklana wydmuszka z Murano. Albo jak smocze kości.

_MG_3811

Zamiast do Donata wszedłem do kościoła św. Piotra Męczennika. Nie ze względu na osobę patrona, po prostu było bliżej, a ja już byłem zmęczony.
Chodzę po mrocznym wnętrzu, omijam jak mogę tablice nagrobne w posadzce, zadzieram głowę ku drewnianym sklepieniom, patrzę na ścianę jedną, drugą, nie wierzę: Bellini. To musi być on! Madonna jak malowana! Znalazłem podpis, wszystko się zgadza: Madonnie siedzącej na tronie i trzymającej Dzieciątko św. Marek przedstawia klęczącego dożę Agostina Barbarigo. Doża jest przejęty, anioły przygrywają na instrumentach strunowych, mały Jezus wznosi paluszek, szata Madonny marszczy się w łagodne fałdy, brodaty biskup z pastorałem patrząc na dożę surowym wzrokiem pokrywa swoje zmieszanie tym, że ma najbogatszą szatę spośród zgromadzonych. U stóp niepomnego na apel o dochowanie ubóstwa hierarchy spacerują pawie i kuropatwy, za marmurową balustradą rozciąga się widok na górzystą okolicę. Giovanni Bellini nie zaniedbał żadnego szczegółu – malując ten obraz musiał być w swoich najlepszych latach i najwyższej olimpijskiej formie. Dobrze, że tu zajrzałem. Że nie poszedłem szukać kości sycylijskiego smoka.

Wracając wybrałem zacienioną stronę kanału. Sklepików i galerii było tam mniej, znalazłem za to lokalną knajpkę. Nie było to miejsce ciche, nie było to miejsce, do którego chadza wykwintne towarzystwo. Czegoś takiego było mi trzeba, przy kontuarze zamówiłem zapiekankę z cukinią oraz kieliszek wina sangiovese i zasiadłem do stolika. Nikt nie patrzył na mnie krzywo, nikt nie zadał głupiego pytania skąd jestem, czułem się jak u siebie. Nie przeszkadzało mi, że kilku stałych bywalców przy sąsiednim stoliku głośno rozprawia podczas gry w karty, a ktoś inny tłucze w automat do gry. Uzupełniałem notatki, aby nie zapomnieć, że w bocznej kaplicy San Zaccharia oglądałem urodziwy ołtarz autorstwa Vivariniego. W tejże kaplicy usunięto kawałek posadzki (niemal współczesnej, bo zaledwie pięćsetletniej) żeby ukazać kilka płytek znacznie starszych znajdujących się jakieś 40 cm poniżej obecnego poziomu. Ich wzór wskazuje na pokrewieństwo z Bizancjum. Historia odkłada się warstwami jak słoje drzew.

Nie jest zbyt ważne, skąd przybywamy. Ważniejsze, kim jesteśmy? Gdzie jeśli nie w Wenecji- mieście zbudowanym wbrew zdrowemu rozumowi – szukać odpowiedzi na to pytanie. Gdzie, jak nie tu zaglądać pod posadzki w poszukiwaniu korzeni? Wenecja jest odwrotnością pryzmatu: nie rozprasza lecz skupia światło nieskończonych ludzkich możliwości i namiętności.

Wino okazało się winem domowym i dość bogatym w alkohol. Z obu powodów na drugi kieliszek się nie zdecydowałem. Podchody weneckie wymagają jasności umysłu. Zadaniem zaś uczestnika jest omijanie wszystkiego co prowadzi do zgnuśnienia i spowolnienia. Trzeba się wystrzegać upojnej mocy cukierkowego kiczu, za to trzymać się znaków wiodących do czegoś bardziej esencjonalnego. Znaków wodnych i lądowych. Liczących lat tysiąc albo kilka minut.

Związek wody ze szkłem, tak oczywisty, że zauważalny nawet w języku na Murano objawia się ze zwielokrotnioną siłą. Formy uzyskane ze szkła łatwo mogą być uznane za rzeźby w lodzie. Szczytem perwersji są przezroczyste figury stworzeń żyjących w wodzie: żab, ryb i ośmiornic.

Przyjemna była popołudniowa atmosfera Murano. Z mijanych warsztatów dobiegał dźwięk pracujących maszyn, huczących wentylatorów i być może szlifierek do szkła. W kurzu i hałasie powstają dzieła sztuki i odpustowe świecidełka.
_MG_3801

Na czym polega sukces Murano? Inwencja twórcza i wysoka jakość produktów to chyba za mało. Ważniejsze wydaje się stworzenie zapotrzebowania na szkło.
Nabycie szkła z Murano stało się namiastką realizacji „własnych’ marzeń. Trwało to wieki, ale się udało: miliony turystów przyjeżdżających corocznie do Wenecji jest przekonanych, że bez kupienia szklanego misia, konika, ślimaczka, rybki lub pipki nie mogą wrócić do domu. Powiem tak: kiedy już czekałem na powrotny tramwaj i pod latarnią morską całkiem spokojnie piłem trzecią kawę, doszedłem do wniosku, że życie bym zmarnował, gdybym na własne oczy nie zobaczył mieszkańców tej wysepki. Arcymistrzów marketingu. Bez ruszania się z domu sprzedają całemu światu rzeczy, z których duża część jest zupełnie nieprzydatna do życia. Co innego kawa. Artykuł pierwszej potrzeby.

Tagi: , , , , , ,

Komentarzy 14 to “Weneckie podchody 2”

  1. Tetryk56 Says:

    Na sam koniec podałeś bardzo ważne spostrzeżenie z dziedziny ekonomii: mniej jest ważne wytworzenie produktu; o sukcesie handlowym decyduje wytworzenie popytu!
    Dotyczy to w równym stopniu torebek z Paryża, szkła z Murano jak i wszystkomogących telefonów 🙂
    Twoje eseje są coraz bardziej interdyscyplinarne. Brawo!

    • laudate44 Says:

      No, trochę mnie poniosło i zahaczyłem o tematy, których raczej nie przewidywałem zasiadając do pisania. To efekt podróży, które są wietrzeniem umysłu i łapaniem pomysłów z powietrza. Oraz z wody i kamienia.
      Aż się boję zaczynać nowego wpisu! 🙂

      • Tetryk56 Says:

        To właśnie to, czego nie przewidujemy na początku dodaje smaku każdemu rozpoczętemu działaniu. Ostrożni nazywają to ryzykiem, entuzjaści – przygodą 😉

  2. laudate44 Says:

    Przy okazji odkryłem związek wyspy Murano z warszawskim Muranowem. Nie wiem, na ile fakt jest znany, ale nazwa warszawskiej dzielnicy wzięła sie z tego, że w 17 wieku królewskim architektem był Szymon Józef Bellotti, pochodzący z Murano.
    🙂
    wiki: In the 17th century the Murano-born Simone Giuseppe Belotti became Royal Architect to the King of Poland and took part in designing some of Warsaw’s most important landmarks. The palace he built for himself was called for his native island, „Muranów”. This palace eventually gave its name to the entire surrounding district.

  3. wiedźma Says:

    Dobry wieczór ! Z największą przyjemnością poczytałam Twoje kąśliwe uwagi o Murano…. byłam, a jakże, nie kupiłam niczego, nawet mozaikowych zawieszek, które się nadawały na wisiorek 🙂
    Technikę majstrowie z Murano mają rzeczywiście opanowaną: słuchałam kiedyś opowieści pana z huty szkła jak sie uzyskuje wielobarwne i wielokształtne wydmuszki. Nie wiem czy nadal na Murano robi się to wszystko , dmuchając w płynne szkło. Pewnie już się jakoś zautomatyzowali ?
    Znam taki dworek, w którym zawieszono wenecki, bardzo kosztowny żyrandol…. taka „Dynastia” i już 🙂

    • wiedźma Says:

      A jeśli o marketingu mowa, to natychmiast przypomniało mi się wino Beaujolais…. 🙂 Ostatnio zachwyciło mnie gruzińskie wino, jakże inne od znanych nam europejskich 🙂

      • laudate44 Says:

        Hm… miło posłuchać o gruzińskim winie! 🙂 Czy to było Mukuzani ? Piliśmy takowe z Tetrykiem j jego Małżonką niemal rok temu w Krakowie 🙂
        Czytałem ostatnio Nowe Kroniki Wina – Marka Bieńczyka. On z rezerwą traktuje wszystko co nie pochodzi z Francji/Hiszpanii/Włoch… ale o gruzińskim wypowiadał się pozytywnie. Podał jej jako przykład wina nie przemysłowego, źródłowego. Polecam te książkę BTW.
        PS. W kolejnym wpisie pojawi się Beuajolis – ale wyłącznie jako metafora 🙂
        Pozdrawiam

    • laudate44 Says:

      Były jakieś kąśliwe uwagi? 🙂 Ja Murano kocham szczerze, razem z „kościami” smoka i wydmuszkami!

      • wiedźma Says:

        Murano kochasz niewatpliwie…. odpustu chyba nie ?:)

      • wiedźma Says:

        Zobaczymy co z tymi Nowymi Kronikami… teraz czekam na tom Snydera, o którym tak pięknie pisałeś… Znowu będę musiała obdarzyć pobliska bibiotekę paroma tomami, z którymi bez większego żalu mogę się rozstać, bo miejsce na książki mi się kończy…. 😦

      • laudate44 Says:

        Odpust już mam. Zupełny!!!

  4. guciamal Says:

    Ja co do muzyki, jeśli miałoby jej nie być w zaświatach to ja się wypisuję z takich zaświatów:) A co do szkła, podobnie jak Ty stałam z nosem wlepionym w wystawowe dekoracje; jakoś tak przyciągały wzrok i powodowały uśmiech na twarzy i dziwną błogość. Podczas pierwszej (wróć drugiej) wizyty w Wenecji nie mogłam przestać się gapić na sklepowe witryny pełne tych szklanych wyrobów z Murano i muranopodobnych. I choć nie jestem typową kobietą i biżuterii nie noszę, wszystkie te kolorowe kuleczki korali i bransoletek tak mnie zaczarowały, że nabyłam ich trochę i za każdą wizytą powiększam me zbiory. Potem prawie ich nie noszę…

    • laudate44 Says:

      Ha! Gdybym był kobietą (nawet taką, co biżuterii nie nosi) też bym te szklane drobiazgi kupował 🙂 🙂
      Ale gdzieś musi być granica szaleństwa! Wystarczy mi jedno niewieście hobby: porcelana 🙂

      PS. Pierwsze zdanie Twojego komentarza zdecydowanie podoba mi się. Nie będziesz zła, jeśli je użyję w jutrzejszym wpisie?
      Może uda mi się czymś podobnym odwdzięczyć…
      Sharing is caring 🙂

Dodaj komentarz