Doża i jego urząd

stół ogrodowy 086

Przed chwilą wąsaty woźny siedzący w komputerze zadzwonił na mnie mosiężnym dzwonkiem, dając do zrozumienia, że wakacje się skończyły, pora wracać do blogowej ławki i kontynuować pisanie. Żadnego dzielenia się wrażeniami z ostatnich podróży – upomniał mnie woźny – najpierw dokończ coś zaczął w maju, bo inaczej lufa za brak konsekwencji. I linijką po łapach.

Wracam więc do weneckiego pałacu dożów, w którym onegdaj oglądałem imponujących rozmiarów sale, przyprawiające o zawrót głowy malowidła stłoczone na ścianach i sufitach, kolekcję białej broni oraz kilka innych ciekawostek. Za czasów republiki weneckiej pałac nie służył oczywiście ekspozycji dzieł sztuki, sztuka miała wyłącznie podkreślać znaczenie tych, którzy stamtąd rządzili państwem. Niezwykłe to były rządy – musiały być niezwykłe, skoro siedziba władców nigdy nie była fortecą ani warownią a ten sam model władzy trwał w niezmienionym stanie przez tysiąc lat istnienia republiki weneckiej. Nie od rzeczy będzie więc zapytać, na czym polegał fenomen tej władzy i jej relacji z poddanymi. Oraz kim właściwie był doża?

Charakter jego urzędu – jak niemal wszystko w Wenecji – był unikalny. Doża – w uproszczeniu – był kimś łączącym funkcję administratora, prezydenta i udzielnego władcy równego książętom i królom europejskim. Tytularnym księciem nigdy żaden doża nie został, lecz nie z powodu braku ambicji czy bogactwa. Broniły mu tego rygory wynikające z obsesyjnego lęku patrycjuszy przed dyktaturą i tyranią. Doża (zazwyczaj) sprawował władzę dożywotnio a w czasie trwania kadencji nikt z jego rodziny nie mógł pełnić urzędów państwowych ani prowadzić interesów. Doża nie mógł bez świadków otwierać listów adresowanych do niego ani rozmawiać sam na sam z ambasadorem innego państwa. Każdą kwestię musiał konsultować z Wielką Radą a dodatkowo jego decyzje kontrolowało niezależne konsylium. Organów ustawodawczych i kontrolnych było w administracji weneckiej bez liku.

Wyczytałem gdzieś, że model rządów w Wenecji był „osobliwą mieszanką trzech różnych form sprawowania władzy”. I tak Wielką Radę (rodzaj parlamentu) wybierano w tajnym głosowaniu, składając ukłon w stronę demokracji. Potem był Senat, w którym zasiadali najbogatsi patrycjusze, tworzący arystokrację (jakkolwiek pozbawioną tytułów). Wyłaniany drogą elekcji doża był odpowiednikiem monarchy. Wybór doży odbywał się z użyciem skomplikowanych procedur: jedno gremium wybierało w tajnym głosowaniu reprezentację, która wyłaniała inne gremium uprawnione do kolejnego głosowania. Nikt nie wiedział, kto ostatecznie znajdzie się wśród 41 osób, które głosami większości powoływały nowego dożę na stanowisko. W ten sposób eliminowano możliwość „ustawienia” głosowania i tworzenia się frakcji lobbujących za konkretnym kandydatem.
Niezmieniony model rządów działał w Wenecji przez stulecia i co najważniejsze, był skuteczny. Republika nigdy nie miała kłopotów z własnymi obywatelami. Nigdy w Wenecji nie wybuchło powstanie czy bunt, choć nie wszystkim żyło się tam dostatnio i karnawałowo. Tajemnica tkwiła w dwu rzeczach: jedna z nich to strach przed potężną machiną urzędniczo-policyjną wspomaganą przez armię donosicieli i skrytobójców. Druga to pieczołowicie i konsekwentnie podtrzymywany mit o wyjątkowości Serenissimy i jej mieszkańców. Na tym drugim polu wielką rolę do spełnienia miał właśnie doża, którego jednym z podstawowych obowiązków było prowadzenie procesji religijnych, uczestnictwo w ceremoniach i obchodach licznych świąt.

Życiu politycznemu w Wenecji towarzyszyła duża nieufność, a wzajemne szpiegowanie i powszechne donosicielstwo, jakkolwiek obrzydliwe w swej postaci, miało swoje pozytywne strony: urzędników powstrzymywało przed sprzeniewierzeniem się pryncypialnej zasadzie polegającej na przedkładaniu dobra republiki nad własnym interesem, a możnym patrycjuszom odbierało ochotę na spiskowanie i wchodzenie w ryzykowne układy z cudzoziemcami. Doża nie był wyjątkiem, jego również szpiegowano: w wielkim pałacu żył jak w domu „Wielkiego Brata”. Choć obdarzony wielkimi przywilejami, paradujący w atłasowym płaszczu, pozujący do portretu w wyszywanym złotem kaftanie nie miał zbyt wielkiej władzy realnej. Dla ludu był półbogiem, dla sąsiadów królem, w rzeczywistości jego urząd sprowadzał się do funkcji reprezentacyjnych. Prawdziwą grupą trzymającą władzę była Wielka Rada oraz tak zwana Rada Dziesięciu – gremium powołane do oceny napływających do pałacu sprawozdań i donosów oraz do sądzenia podejrzanych. Nieprzypadkowo z komnaty, w której nocami obradowała i przesłuchiwała podejrzanych Rada Dziesięciu najbliżej było na Most Westchnień. To przejście między budynkiem pałacu a ponurym więzieniem powinno raczej nazywać się Mostem Rozpaczy. Nieszczęśnicy prowadzeni tamtędy wiedzieli, że od postanowień rady nie było odwołania. Skazaniec nawet nie znał uzasadnienia wyroku. A wyrokiem najczęściej było wygnanie lub śmierć przez powieszenie. Oraz w obu przypadkach konfiskata mienia.

Obsesyjny strach patrycjuszy przed despotyzmem jednego człowieka (negatywnym wzorcem były rządy rodu Sforzów w Mediolanie i autorytarna władza papieży) nie uchronił Wenecji przed tyranią. Była to jednak tyrania przewidywalna, ujęta w ramy państwowości i tradycji, co nie znaczy, że mniej dotkliwa. Demokracji w tym modelu władzy było niewiele: Wielką Radę stanowili wyłącznie przedstawiciele patrycjuszy. A trzeba wiedzieć, że ta warstwa społeczna zazdrośnie strzegąca swoich przywilejów, liczyła nie więcej niż 5% populacji. Rządy sprawowała w istocie oligarchia, spośród której wyłaniano dożę, dając mu tyle władzy, ile potrzebne było do realizacji celów. Na liście 120 dożów reprezentujących Wenecję od VII do XVIII wieku bez trudu można znaleźć powtarzające się nazwiska. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że była to władza dziedziczna inaczej.

Portrety kolejnych dożów umieszczano na ścianie największej sali pałacu. Zachowały się wszystkie, ale jeden stanowi wyjątek, bo zamalowany jest na czarno. Zawieszony w miejscu, z którego zrobiono poniższe zdjęcie, portret przedstawiał dożę, który usiłował zagarnąć całą władzę dla siebie. Spisek został wykryty i doża Martin Falieri został przykładnie ukarany. Na monumentalnych schodach pałacowego dziedzińca ścięto mu głowę, a jego sprzymierzeńców powieszono w oknach wychodzących na plac św. Marka.

_MG_3765

To jednak był wyjątek, jak na ponad tysiąc lat istnienia republiki doprawdy drobiazg. Pozostali dożowie godnie reprezentowali republikę, z poświęceniem obnosili swój majestat. Mieli obowiązki administracyjne i dyplomatyczne, ale ich prawdopodobnie najważniejszym zajęciem było uczestnictwo w niezliczonych procesjach, celebrach i świętach religijnych. Doża nie był przedstawicielem kościoła, obok niego w procesjach szli biskupi i księża, ale nie wolno zapominać, że im głębiej w średniowiecze tym sojusz tronu z ołtarzem był silniejszy. Ponadto w bogatej republice Weneckiej religijność miała specyficzne oblicze i często mieszała się z fanatycznym patriotyzmem. Znana była krnąbrna postawa patrycjatu i hierarchów weneckich wobec zwierzchnictwa w Rzymie. Mówiąc metaforycznie – przed świętym Piotrem zawsze szedł święty Marek – patron miasta zakochanego w sobie. Działo się tak niekoniecznie z powodów doktrynalnych, chodziło raczej o odrębność kulturową i niezależność gospodarczą od zachłannego papiestwa. Oficjalne nauki Kościoła – tak, ale od warunkiem, że nie stały w sprzeczności z tradycjami weneckimi. Procesje ku czci św. Marka i innych świętych katolickich zapoczątkowano w czasach, gdy w Wenecji wciąż silne były wpływy bizantyjskie i islamskie. Do tych ceremonii w sposób, nomen omen, płynny dochodziła coroczna parada okrętów na wodach zatoki, jedno z najważniejszych świąt w kalendarzu mieszkańców Wenecji – zaślubiny z morzem.

Uroczystości przewodniczył oczywiście doża, a wehikułem nieodzownym do sprawowania owego misterium był złoty galeon Bucentaur.
Na jego pokładzie doża w towarzystwie setek udekorowanych stateczków, łódek i galer wypływał na zatokę i na znak dominacji weneckiej floty wrzucał złoty pierścień do wody.

Zaślubiny, mające swój rodowód we wczesnym średniowieczu bez wątpienia były obrzędem pogańskim, choć dla uśpienia czujności tropicieli herezji powtarzano je corocznie w Dniu Wniebowstąpienia. Niewykluczone, że pierścień, który w kulminacyjnym momencie doża wrzucał w spokojną toń Adriatyku, wcześniej był pokropiony przez biskupa. U podstaw ceremonii musiało leżeć założenie, że w morskich głębinach mieszka władca podwodnego świata Neptun, który w rewanżu za piękny gest i prezent obdarzy Wenecję bogactwem wysypanym z rogu obfitości, jak na obrazie Tiepola.

Mitem założycielskim Wenecji jest legenda o św. Marku, który w drodze do Rzymu znalazł się na bezludnej lagunie. Tam we śnie odwiedził go anioł ze słowami „Pokój Tobie Marku”, co stało się impulsem do założenia miasta, które w miarę rozkwitu nabrało ambicji by być „drugim Rzymem”, lub jeszcze lepiej „drugą Jerozolimą”. Jeden mit o skromnym świętym z lwem okazał się niewystarczający. Wenecjanie aby utwierdzić się w przekonaniu, że żyją w najwspanialszym mieście świata potrzebowali nowych mitów, nowych świętych a najlepiej cały panteon rzymskich bogów i boginek, z którymi mogliby się identyfikować.

Jak wiadomo, Wenecja nie posiada dziedzictwa antycznego, w czasach Cesarstwa Rzymskiego po lagunie chodziły mewy. Z tym większym upodobaniem, odkąd zezwalały na to obyczaje, szukano w Wenecji odwołań do rzymskich bóstw a budowle weneckie chętnie przyozdabiano ich wizerunkami. Liczne Diany, Junony, Kupidyny, Centaury i boginie Venus zaludniły dzieła malarzy weneckich a wykute w kamieniu posągi Marsa i Neptuna zdobią wielkie schody na dziedzińcu pałacu dożów. Dla mieszkańców laguny żyjących w symbiozie z morzem Neptun stał się szczególnie bliski. W nim musieli upatrywać swojego opiekuna i władcę. Stąd prawdopodobnie wzięła się tradycja zaślubin z morzem. Misterium połączone z demonstracją siły, bogactwa i splendoru.

Bucentaur był statkiem flagowym floty weneckiej, przeznaczonym dla doży i jego gości. Na jego pokładzie doża odwiedzał sąsiednie wyspy i terytoria zamorskie, wypływał nim na zatokę, żeby powitać przybywających do Wenecji dostojników. Używał go także podczas świąt, z których najważniejsze były zaślubiny z morzem. Bucentaur był pływającym pałacem, liczył 35 metrów długości (mowa o ostatniej wersji), do jego poruszania potrzeba było mięśni 168 wioślarzy oraz dodatkowych 40 osób obsługi. Na górnym pokładzie przeznaczonym dla gości mieściło się 90 osób, dla których przygotowano bajecznie dekorowany salon wyposażony w kanapy z czerwonego atłasu. Dominowało złoto obecne na zewnątrz jak i we wnętrzach. Nawet wiosła pomalowane były na złoto a przepych i nagromadzenie dekoracji przeszło do legendy. Widok galeonu wzbudzał niekłamany zachwyt. Oraz szczerą zawiść.

Model Bucentaura w muzeum

Pod wrażeniem Bucentaura był Goethe, który w roku 1786 oglądał uroczystość zaślubin z morzem. W notatkach niemieckiego poety pojawiło się wiele pochwał pod adresem wspaniałej galery: Okręt jest sam w sobie ornamentem, choć może się znaleźć ktoś, kto powie, że ilość zdobień jest przesadzona, że to pływająca masa bezużytecznych i niepraktycznych dekoracji. W rzeczywistości ten galeon jest monstrancją…
Metafora śmiała ale trafna: monstrancja służy do przenoszenia czegoś o wyjątkowym, mistycznym znaczeniu, a kimś takim dla Wenecjan był doża.
Bucentaur znakomicie świadczył o wielkości Wenecji, odpowiadał wyobrażeniom jej mieszkańców o nich samych. Był symbolem weneckiej potęgi, więc jak to z symbolami bywa – po zajęciu Wenecji w 1798 roku został na rozkaz Napoleona splądrowany, spalony i przykładnie zatopiony. Doża ustąpił kilka dni wcześniej, do jego pałacu wdarła się tłuszcza. Wenecja została upokorzona.

Tagi: , , , , , ,

Komentarzy 15 to “Doża i jego urząd”

  1. pangrabek Says:

    Wreszcie koniec wakacji 🙂
    Podobno o wewnętrznym spokoju Wenecji decydował też brak większych placów w mieście, gdzie mogłaby się zgromadzić zbuntowana tłuszcza. W mieście o wąskich uliczkach i jednym wielkim placu (pl. św. Marka – zgaduję, że pilnie strzeżonym) nie jest łatwo „wyjść na ulice” bo ulice zalane wodą, z jasnych względów nie nie postawi się też barykady…
    Szkoda tego Bucentaura. Toż to idealna łódź na triumfalny „wjazd” cesarza np. Tamizą do Londynu 🙂

    • laudate44 Says:

      Jaki cesarz, taka łódka – chciałoby się powiedzieć. Miał rację Goethe, bo doża był nie lada klejnotem dla Wenecjan, więc należała mu się porządna łajba.
      Parę placów w Wenecji widziałem (one dla odróżnienia od Piazza San Marco mogą się nazywać jedynie Campo…), ale bez względu na rozmiary i ilość placów – lud nie porywał się z motyką na władzę, bo po pierwsze był nieźle indoktrynowany, po drugie trzymany żelazną ręką za twarz.

  2. pangrabek Says:

    Oczywiście Serenissimę trzeba by przemalować na trójkolorowo. Nakrycia głowy nie ma co zmieniać – idealnie pasuje na czapkę frygijską 🙂

    • laudate44 Says:

      Ona z figury bardziej mi przypomina królową Victorię, ale zostawmy, bo powstaje zupełny kociokwik. 🙂

      Przy okazji Bucentaura ciekawostka: to z jego pokładu doża Alvise Mocenigo witał w Wenecji króla Henryka Valezego świeżo zbiegłego z Krakowa.

      • pangrabek Says:

        Ciekawe, czy Bonę w 1556 r. też na tej łodzi witali? Wszak ona również z Krakówka uciekła (zahaczając oczywiście o Wenecję). Stary szlak zbiegowski.

  3. Tetryk56 Says:

    Witaj, nie ma to jak dobry wypoczynek 😉
    I nie mam tu bynajmniej na myśli losu doży po 1798-ym …

    • laudate44 Says:

      O tak, masz zapewne na myśli wypoczynek na łodzi. Czy widziałeś na Mazurach jakiego Bucentaura? 🙂 A może całe stado?
      Pozdrawiam, życzę udanego roku szkolnego!

  4. Eva70 Says:

    Co za nadzwyczajna punktualność i słowność! Sądząc po tekście urlop był nie tylko udany ale również owocny. Cieszę się, że wróciłeś.
    Okręt rzeczywiście jest niezwykły a postać kobieca przypomina nie tylko Victorię ale również pomnikowe wizerunki Katarzyny II. Serdecznie pozdrawiam.

    • laudate44 Says:

      No wiesz, Evo, zbyt szanuję swoich Czytelników, żebym po tak długim milczeniu ośmielił się spóźnić 🙂
      Wyprawa była owocna, ale ponieważ podróżuje częściej niż piszę – postanowiłem trzymać się chronologii i dlatego „wykańczam” tematy z poprzedniej wycieczki…
      Co się odwlecze to nie uciecze. Podkręcam tempo, jutro kolejny wpis. Pozdrawiam.

  5. Wiedźma Says:

    Witaj po wakacjach…. chętnie podarowałabym Ci nie tylko złote pióro ale i złoty piórnik 🙂
    Napoleon kazał zniszczyć Bucentaura, bo nie mógł go przenieść na Sekwanę ? Co znaczyła nazwa „Bucentaur „…. jest jakieś objaśnienie ?
    Mnóstwo myśli nasuwa Twój opis rządów w Wenecji……

    • laudate44 Says:

      Nad Sekwaną Bucentaur nadal byłby „wspaniałą galerą wenecką” i pokazywałby wielkość Serenissimy. Zawistnikowi chodziło o upokorzenie mieszkańców Wenecji i zniszczenie ich ukochanego symbolu. 🙂
      O pochodzeniu nazwy galery celowo nie wspominałem, bo sprawa jest zawiła – istnieje kilka domysłów, a każdy jakoś mało przekonywujący. Wenecjanie używali nazwy Bucintoro i najprostszy domysł jest taki, że to zbitka dwu słów: burcio = łódka oraz oro czyli złoto.
      Inni badacze podważają tę wersję, powołuja się na stare kroniki weneckie, sięgają do mitologii greckiej, gdzie występuje „boukentauros” czyli bykocentaurus (pół-byk, pół-człowiek, jednym słowem strasznie mącą… 🙂
      Opis rządów, choć może nudnawy, pojawił się tu nieprzypadkowo. Im mniej złudzeń w sferze polityki, tym spokojniejszy żywot. 🙂
      Pozdrawiam

      • Wiedźma Says:

        Dziękuję… tę nazwę kojarzyłąm z mitologią grecką, na którą Wenecjanie się chętnie powoływali, ale ” złota łódka ” brzmi przekonywująco. A może to dwa w jednym ?
        Wcale nie nudnawy był ten opis rządów….. I bardzo jasny, bo jednak dotychczas dożę widziałam bardziej władczo niż reprezentacyjnie! Rada Dziesięciu była czymś w rodzaju szarej eminencji… schowanej poniekąd za plecami doży, a przeciez zdecydowanie rządzącej…. Skąd my to znamy 🙂

  6. Kanadol Says:

    Welcome back…

  7. Weneckie blaski i cienie | Laudate Says:

    […] odświętnie dekorowane łodzie, barki i gondole sunące po wodach zatoki podczas ceremonii zaślubin z morzem. Wielkich wydarzeń w tym unikalnym miejscu więcej. W 1989 roku na specjalnej platformie […]

Dodaj komentarz