Robert Emmet

Wspomniany w poprzednim wpisie budynek kościoła na Thomas Street w Dublinie. Przed fasadą znajduje się biała tablica poświęcona bohaterowi walk o wyzwolenie Irlandii – Robertowi Emmetowi. Widok z początku XX wieku i obecnie.

Robert Emmet urodził się w Dublinie jako najmłodszy syn zamożnego lekarza. Wydarzyło sie to w roku 1778, w czasie gdy Irlandia prawnie i formalnie należała do Korony Brytyjskiej, dopiero w 1800 roku podpisano traktat zjednoczeniowy przyznający Irlandczykom pewne prawa obywatelskie. Dzięki niemu mogli zasiadać w parlamencie irlandzkim, pod warunkiem, że byli wyznania anglikańskiego. Stanowiący zdecydowaną większość Katolicy nie mieli nawet prawa głosu. Doktor Emmet korzystał z posady rządowej (court phisician), co nie przeszkadzało jego synom angażować się w działalność nacjonalistyczną i wyzwoleńczą. Częstym gościem w domu Emmetów był Theobald Wolfe Tone, aktywista katolicki, prekursor i teoretyk republikanizmu irlandzkiego. Od niego młodziutki Robert przejął przekonania rewolucyjne.

Jako student dublińskiego Trinity College szesnastoletni Robert zaangażował się w działalność polityczną. Został sekretarzem tajnej organizacji narodowej, która przygotowała nieudaną rebelię za co został usunięty z uczelni. Groziło mu aresztowanie, ale w porę uciekł do Francji, która w tym czasie (1798r) przeżywała spazmy rewolucji i szykowała się do wojen napoleońskich w Europie. Anglia pod panowaniem wojowniczego króla Jerzego III była największym wrogiem Francji.

https://i0.wp.com/upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6a/Robert_Emmet--The_Irish_Patriot.jpg/432px-Robert_Emmet--The_Irish_Patriot.jpgRobert Emmet nie pojechał wypoczywać na Lazurowe Wybrzeże, ogarniety gorączką rewolucyjną szukał we Francji sprzymierzeńca do walki ze wspólnym wrogiem, jego celem było zaprowadzenie w Irlandii ustroju republikańskiego. Zabiegał o wsparcie u samego Napoleona, który młodzieńcowi pomocy wprost nie odmówił, ale postawił jeden warunek: wyśle żonierzy do Irlandii, kiedy powstanie już się zacznie. Dwudziestoletni rewolucjonista i marzyciel dał się nabrać. Tym gorliwiej szykował powstanie, kaptował ochotników, szukał nawet wsparcia w innych krajach Europy ale nie odniósł tam sukcesu. Wrócił do Irlandii w 1802 roku, zreformował organizację patriotyczną i rozpoczął przygotowania do rebelii. Nie wiadomo, czy gromadząc zapasy amunicji i polerując halabardy Robert śpiewał z towarzyszami Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie. Uważam, że to bardzo prawdopodobne.

Przez kilka miesięcy udało się utrzymać przygotowania w konspiracji. Niestety przypadkowy wybuch amunicji (trotyl!) w jednym z sekretnych magazynów obudził czujność policji i Emmet zmuszony był przyśpieszyć datę powstania. Tuż przed godziną „W” spotkał go zawód, bo wielu ochotników ze wsi i miasteczek przybyło do Dublina z nadzieją, że otrzymają obiecaną broń palną i amunicję. Gdy okazało się, że organizatorzy dysponują znikomą ilością karabinów za to mają pod dostatkiem okutych pałek i pik – waleczni hodowcy owiec wrócili na farmy. Uznali, że lepiej znosić upokorzenia i na torfowiskach destylować moonshine (tutejsza nazwa bimbru) niż dać się zastrzelić w stolicy pełnej wojska.

Tak jak Gowin słyszy płacz zarodków, tak Emmet słyszał wołanie Ojczyzny o wyzwolenie spod angielskiego buta. Pełen wiary w swój geniusz militarny, przekonany, że walczy o sprawę słuszną moralnie wydał rozkaz. Powstanie wybuchło 23 lipca 1803 roku. Co prawda siły rewolucyjne nie zdobyły silnie strzeżonej warowni Dublin Castle, ale za to wszczęły walki uliczne. Na Thomas Street tłum zrzucił z konia jednego żołnierza i przedziurawił jego ciało pikami. Przerażony Emmet próbował powstrzymać dalszy rozlew niewinnej krwi i nawoływał do zaprzestania walk, ale było już za późno. Ofiarą wściekłego tłumu po chwili został główny sędzia Sądu Najwyższego, którego wywleczono z powozu i zasiekano na śmierć maczetami. Sporadyczne bójki wybuchały w różnych dzielnicach miasta i trwały aż do zmroku, dopóki wojsko nie pojmało prowodyrów. Ogółem zginęło 20 osób z formacji militarnych i 50 rebeliantów. Robert Emmet, wiedziony szóstym zmysłem w porę usunął się z terenu walk i uniknął pojmania. Przez miesiąc ukrywał się u swojej narzeczonej w dzielnicy Harold’s Cross, przypuszczalnie w pobliżu mostu noszącego dziś jego imię.
Tam go wytropiono i zaprowadzono przed sąd. Proces trwał trzy tygodnie, przyjaciele Emmeta próbowali przekupić skład sędziowski ale ta próba, tak jak próba powstańcza też się nie powiodła i 25-letni porywczy patriota został uznany winnym zdrady i skazany na śmierć. Egzekucji dokonano w miejscu, które opisywałem w poprzednim wpisie, na Thomas Street. Tablica pamiątkowa stanowi przypuszczalnie namiastkę nagrobka. Po powieszeniu wodza rewolucji jego ciało poćwiartowano i zabrano. Nikt nie wie gdzie zostało pochowane i czy w ogóle.
Stara rycina przedstawia egzekucję Roberta Emmeta, 20 września 1803 roku

Tagi: , , , ,

Komentarzy 13 to “Robert Emmet”

  1. Tetryk56 Says:

    Kto by pomyślał: 209 lat minęło, a tyle odniesień do naszej współczesności… Czyżbym tak znacząco niedoszacowywał anachronizm niektórych naszych polityków?
    Cieszę się, że ukoiłeś moje lęki 🙂

    • laudate44 Says:

      No nie wiem, jak to jest z Twoją oceną obecnych polityków „urodzonych rewolucjonistów”, w każdym razie ja czytając pierwszy raz o Robercie Emmecie nie mogłem się uwolnić od refrenu autorstwa Gombrowicza „bohater, bohater ale i gówniarz…”
      Nawet mi troche tego gówniarza żal… Ale cóż, takie są skutki gdy się dziecko nałyka rewolucyjnych idei.
      Dobrej nocy. Godot przyszedł 🙂

  2. Tetryk56 Says:

    No właśnie motyw tych nałykanych dzieci ostatnio mnie mocno uwiera. Było u nas takich mnóstwo, że wspomnę tylko o Orlętach Lwowskich, a później młodocianych powstańcach warszawskich… Celebrowanie i propagowanie takich postaw prowadzi do naśladownictwa, nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy?) gdy realne przesłanki takich postaw tracą na znaczeniu.
    Nie zdziwiłbym się, gdyby kult Emmeta był jedną z przyczyn eskalacji walk religijnych w Irlandii Północnej.
    W takiż sposób „prawdziwi patrioci” zaczadzają obecną młodzież, wmawiając jej że najważniejszym obowiązkiem jest kłaść życie w zastaw forsowanych przez nich ideologii.

    • laudate44 Says:

      Zaczadzanie młodzieży albo nawet dzieci to – jak sam wiesz – stara praktyka. Wystarczy wspomnieć krucjaty dziecięce (wyjątkowe skurwysyństwo) albo hordy nawiedzonych dzieciaków pukające do bogatych domów lub napastujące przechodniów w imię religijnych dogmatów głoszonych przez Savonarolę.
      Temat wart obszerniejszego omówienia BTW 🙂

      • wiedźma Says:

        Na pewno….temat gorzki i wart omówienia, bo młodocianych żołnierzy w świecie nie brakuje i teraz.:(

  3. wiedźma Says:

    Dobry wieczór ! Biedny bohaterski gówniarz ? Naiwny aż do bólu. ..ale 25 lat to juz nie jest ta najmłodsza młodość…..juz mógłby coś rozumieć, na przykład to, że nie idzie się z pałkami na karabiny, co jego trzeźwi ochotnicy dobrze rozumieli. I pomyśleć, że 200 lat później nasi zawodowi wojskowi zrobili to samo. Ich już nie usprawiedliwiało nic…
    Wydaje mi się, że w tych porywach ludzi naprawdę młodych tkwi też niewiara we własną śmiertelność. To z latami przychodzi świadomość niepowtarzalności każdego dnia i kruchości naszego życia….i to przekonanie staje się przedmiotem manipulacji cyników.
    Horacego ” dulce et decorum”… pochodzi z pieśni ” werbunkowej”, zachęcającej do zaciągania się do armii, a to nie znaczyło, że koniecznie trzeba składać ofiarę z młodego życia. .

  4. eliza Says:

    „Niech nikt nie napisze po moim odejściu epitafium… Niech mnie zostawią w mroku i pokoju, a mój grób pozostanie nieznany, a pamięć niech idzie w zapomnienie, aż do innych czasów kiedy inni będą w stanie oddać sprawiedliwość moich motywów działania. Kiedy mój kraj zajmie swoje miejsce wśród narodów ziemi, a następnie, tylko wtedy, niech epitafium zostanie napisane. Tak postanawiłem”.
    Robert Emmet

    Pozdrawiam

  5. Malina-M Says:

    Wiem, że się Wam narażę ale zadam pytanie – a co by było, gdyby Orląt Lwowskich nie było ?
    ilu ludzi wtedy pomyślało – skoro takie dzieci mogły, mogę i ja … a może bez Orląt nie byloby następnych, może nie chcieliby już walczyć, może by uznali że wygodniej się poddać, przecież wtedy też normali ludzie żyli, nie bohaterowi, wątpili jak i my.
    Teraz łatwo ocenić bo nikt nie wie co, by było. Można układać świat bez romantyków ale czy bez nich w dzisiejszej układance bylibyśmy tam gdzie jesteśmy ? Może gdzieś zupełnie indziej.
    Niestety pis zohydza to wszystko, co kiedyś było bliskie i wydawało się naturalne, przywłaszczając sobie bezprawnie i wsadzając na własne sztandary rodzi sprzeciw i bezczelnie niszczy. Katyń – dla nas dawniej największa świętość, słowo za które można było z choćby z uczelni wylecieć – co teraz znaczy ? zatarło się kompletnie, pis zakrył smoleńskiem i wszystko wymieszał w papkę której młodzi nie tykają.
    Mój Dziadziu był takim romantykiem, przed wojną w sądzie pracował, działo mu się świetnie. po wojnie z Kresów przyjechał transportem na Zachód, znajomy sędzia chciał załatwić mu pracę ale on powiedzia nie – w komunistycznym sądzie, nie dla komunistów nie i zajął się reperowaniem zegarków bo tego nauczył się na wojnie. Biedowali przez długie lata, jeszcze ja tę biedę pamiętam, mieszkał z nami wię jak rodzice pracowali on mnie wychowywał. I muszę wam powiedzieć że za nic bym nie oddała tego co mi przekazał, dlatego zawsze będę za romantykami

    • wiedźma Says:

      Malino…. ja to rozumiem inaczej. Jest takie słowo : ODPOWIEDZIALNOŚĆ. To słowo, w pierwszej kolejności powinno zobowiązywać przywódców i polityków.
      Czym innym jest entuzjazm i wiara młodych ludzi, a zupełnie czym innym wysyłanie do walki nieuzbrojonych i nieprzygotowanych i powoływanie się na wszystkie świętości….. romantyzm, przodków co walczyli jako te lwy i inne takie. … imponderabilia.
      Nie ośmieliłabym się szydzić z ofiary jaką złożyli młodzi ludzie, ale ich wodzów zapytałabym dlaczego strzelaliśmy z brylantów do wroga. Dlaczego w ten sposób niszczyliśmy substancję narodową , bo może z tymi młodymi nasz świat byłby lepszy i mądrzejszy ?

    • laudate44 Says:

      Malino, przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam – nie było mnie tutaj przez kilka dni.
      Masz rację mówiąc, że „teraz łatwo jest oceniać, bo nikt nie wie co by było.” Nie możesz mieć jednak do nas pretensji za to, że krytycznie oceniamy młodzieńcze porywanie się z motyką na słońce. To niepotrzebny heroizm a właściwie głupota podniesiona (przez tych co oceleli) do rangi bohaterstwa. Dać się zabić to żadne bohaterstwo. Szczęśliwie Twój szanowny Dziadek nie należał do tych nierozważnych młodzieńców, którym ideały przysłoniły instynkt samozachowawczy.
      Postawa patriotyczna pojmowana w kategoriach przed-pisowskich to nic złego, ale rzucanie się z bagnetem na oddział wojska to dziwny odruch i dla dobra następnych pokoleń nie należałoby z takich napalonych i naiwnych młodzieńców robić bohaterów.
      Więcej dali światu ci co przeżyli.
      Dzięki za głos w dyskusji.

  6. Piotr Opolski Says:

    Bardzo przepraszam ale ja może nie na temat i może jestem jakimś dinozaurem. Im bliżej „ostatecznego rozwiązania” zaczynam odczuwać coraz większy głód wiedzy. Z coraz większym apetytem konsumuje teksty i o Australii czy Californii, Irlandii, dawnych kresach wschodnich /pozdrawiam alEllu/ oraz zawiłe historie rodzin od traficznych do tragikomicznych /pozdrawiam malinko/.
    Troszke mi sie przespało zycie.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz