B jak bambuko

W Brugii sporo jest masywnych pałaców i całkiem pokaźnych kamienic, ale najmilsze są małe schludne domki wyglądające jak dekoracja dziecięcych zabaw. Filigranowe okienka, kształtne strome daszki, intensywne kolory, misterne zdobienia ponad drzwiami i oknami, czystość oraz skrzynki z kwiatami na parapetach nieodmiennie kojarzyły się ze scenografią Ulicy Sezamkowej. Mimo wysiłków nie udało mi się spotkać Wielkiego Ptaka, ani Elmo i Grovera czy innych bohaterów kultowego programu. Nie trafiłem też na ulicę, która, jak zgaduję, w języku flamandzkim nazywałaby się Sezaamstrat albo jakoś podobnie. Zwróciłem za to uwagę na coś innego: mnogość nazw zaczynających się na literę B. Brugia jak wiadomo leży w Belgii, następnie mamy Beginaż, bruki, bazylikę, barokowe budowle, malarstwo Boscha, w sklepach liczne bibeloty oraz bardzo-dobre-piwo w brązowych butelkach.

Do tego dochodzi częste bicie-dzwonów i wzmiankowany w każdym turystycznym bedekerze Buonarroti – autor mojej ulubionej rzeźby. Aż szkoda, że brugijska Madonna nie miała na imię Barbara…
Tak czy owak, nawet jeśli pominiemy angielskojęzyczne bridge, boats, bier i bed and breakfast lista i tak jest imponująca, więc staje się oczywistym, że sponsorem bloga w ostatnich błogich tygodniach jest literka B. Do zestawu dorzucę swojsko brzmiące bambuko, które w pewnej budowli na placu Burg pokazało swoje groteskowe i bezczelne oblicze.

Zacznę od tego, że po majowej wizycie miałem pewien niedosyt, więc pojechałem do Brugii ponownie tydzień temu z zamiarem obejrzenia dwóch wnętrz, na które zabrakło mi czasu poprzednio. O pierwszym z nich pisałem – to Muzeum Memlinga mieszczące się w Szpitalu Św. Jana. Drugą atrakcją miała być Bazylika Świętej Krwi, której fotografie i opisy mocno mnie zaintrygowały. Postanowiłem bazylikę obejrzeć – mimo fatalnej nazwy przywołującej odruchowe skojarzenia z rzeźnią i szamańskimi obrzędami kanibalów. Nawet angielskie słówko blood, które pasowało do mojej B-wyliczanki budziło nie mniejszy niesmak, wiadomo co kryje się za nazwą Bloody Mary albo Bloody Sunday. Krzyżowanie sacrum i profanum jest ryzykowne, choć dla badacza bywa kuszące. Idąc do Basilique du Saint-Sang chciałem się dowiedzieć czego w tej mieszance jest więcej. Krwi czy świętości? Rzeczywistość pokazała, że najwięcej było czegoś zupełnie innego.

Bazylika jest obiektem pamiętającym wczesne średniowiecze, znajduje sie w samym centrum Brugii, tuż obok dawnej siedziby książąt władających niegdyś Flandrią, Burgundią i Brabancją (znowu to B). Składa się z kaplicy dolnej o charakterze romańskim oraz znajdującą się bezpośrednio nad nią kaplicy górnej, którą w XV wieku poddano przeróbkom nadając jej styl gotycki. Nie do końca gotycki, bo wdarły się w niego elementy renesansowe a okna witrażowe utrzymane w późnogotyckiej stylistyce zostały wykonane dopiero w roku 1845, co wcale nie umiejsza ich dekoracyjności. Także ambona, którą zaliczyłbym do epoki art noveau w dziwny sposób pasuje do wnętrza. Malowidła ścienne z powtarzającymi się motywami winoroślinnymi nadają całości przyjemny kameralny charakter – je również wykonano w połowie XIX wieku.

Zwiedzanie zacząłem od kaplicy dolnej. Uderzyło mnie jej surowe mroczne wnętrze kontrastujące z przesadnie dekoracyjną fasadą samej bazyliki jak i budynków sąsiednich. Z głośników sączyła się monotonna muzyka chóralna wzmacniająca nastrój. Kamienne ściany i sklepienia, grube kolumny i wąskie okna w murach o ponad metrowej grubości wskazywały wyraźnie na styl romański. Budowla powstała w początkach wieku XII, w epoce wypraw krzyżowych. Niewielka świątynia pozbawiona była obrazów (logiczne, bo jaki obraz przetrwałby w tych warunkach przez 9 wieków?) a dekorację stanowiły prymitywne rzeźby wyglądające na autentyki. Wnętrze próbowały rozświetlać płomyki licznych świec, ale ich światło pochłaniały szare, chropawe kamienie ścian. Kilka halogenów oświetlało ołtarz główny.

Próbowałem wtopić się w nastrój, lecz coś mi przeszkadzało. Przez monotonne śpiewy od czasu do czasu, w nierównych interwałach przebijał się dźwięk obcy. Wsłuchałem się: nie pochodził z wnętrza kaplicy, miał swoje źródło gdzieś indziej, bo wyraźnie, zbyt wyraźnie dolatywał z głośników. Ki diabeł? – pomyślałem sobie. Jako wytrwały słuchacz muzyki Pink Floyd miałem pewne skojarzenia, bo dźwięk był metaliczny, coś jak odgłos zatrzaskującego się hełmu rycerskiego, albo kasy fiskalnej, ale nie chciało mi się drążyć tematu. Wyszedłem na zewnątrz, na oświetlony słońcem Burg.

Do zwiedzenia pozostała część górna bazyliki, ta jaśniejsza i kolorystycznie rozpasana. Było na co patrzeć. Gotycki ołtarz na tle gładkiej ściany prezbiterium, imponujące okna i harmonijne sklepienie stanowiły atrakcyjny dla oka konglomerat kształtów, linii i barw. Szacunek budziła jakość wykonania poszczególnych dekoracji, człowiek czuł się jak w bombonierce, nie było się do czego przyczepić, choć o modlitewnym nastroju odczuwalnym w dolnej kaplicy mowy tu być nie mogło. I jeszcze ten irytujący brzdęk dochodzący z głośników. Za chwilę miałem odkryć jego źródło. Pomogły mi w tym komunikaty nadawane w kilku językach przez obecne także tutaj głośniki. Spiker zachęcał zwiedzających aby korzystając z wyjątkowej sposobności (a great oportunity) przejść do sąsiedniej sali, w której znajduje się relikwia Świętej Krwi (sagrada sangre, holy blood, saint sang, heilig-bloed), następnie wejść na stopnie tronu i kładąc ręce na pulpicie oddać sie przez chwilę osobistej modlitwie. Pulpit był podświetlony, wewnątrz leżał cylindryczny szklany pojemnik zawierający malutką fiolkę.

Na czym polegała dobroczynność „wyjątkowej sposobności”, ani jakie są efekty działania relikwii, spiker nie mówił. Nie powiedział też, że za podejście do cudownej fiolki trzeba zapłacić. Miedzy kolejką chętnych a tronem ustawiona była skarbonka do której należało wrzucić datek. Najczęściej były to monety, co wskazywał metaliczny odgłos w głośnikach. Jak się już pewnie domyślacie, w skarbonce znajdował się mikrofon, który wychwytywał dźwięk spadających monet – w ten sposób widoczna na fotografii strażniczka relikwii wiedziała czy zbliżający się do pulpitu pielgrzym zasługuje na pamiątkowy certyfikat czy należy obdarzyć go tylko kwaśnym uśmiechem. Ponadto oczekujący dostawali jednoznaczny, choć nie werbalny, komunikat, jaki warunek należy spełnić by dostąpić tronu z magiczną relikwią. „Bez Boga ani do proga” głosi staropolskie porzekadło. W brugijskiej bazylice spokojnie można je było zastąpić innym: „Bez mamony nie działają zabobony”.

Spiker nie informował zebranych, że relikwia z rzekomą krwią Chrystusa (rzekomą, bo zgodnie milczą o niej czterej Ewangeliści) pojawiła sie w Brugii po 1250 roku, bo na to wskazują archiwalne dokumenty. Według legendy rycerz Thierry z Alzacji przywiózł relikwię z Jerozolimy, miał ją zdobyć podczas drugiej wyprawy krzyżowej. Była wtedy moda na relikwie zapewniajace posiadaczowi względy opiekuńczych bóstw, prestiż społeczny a nierzadko bogactwo. Relikwie miały swoją cenę. Całe średniowiecze to epoka masowego ćwiartowania zwłok, rozwożenia szczątków po najdalszych krainach oraz plądrowania grobów. Do tej pory w kościołach, klasztorach i kaplicach leżą tony kości, zębów i włosów pozyskane ze zwłok apostołów oraz niezliczonych świętych. Nie sposób ustalić ich autentyczności, a już zupełnie nieznaczący jest fakt multiplikowania relikwi. Istnieją dwa lub trzy sanktuaria przyznające sie do posiadania czaszki tego samego świętego.

Historia z krwią Chrystusa pozyskaną ponad tysiąc lat po jego śmierci to jednak grube nadużycie. Druga wyprawa krzyżowa odbyła się w latach 1147–1149, czyli równo sto lat przez przywiezieniem fiolki do Brugii. Bardziej prawdopodobne jest, że rycerz Thierry zdobył ją w jakiejś kobiecej alkowie w 1203 lub 1204 roku, gdy głodne łupów rycerstwo północnej Europy podpuszczone przez dożę weneckiego, który wynajął im okręty w zamian za udział w zyskach ruszyło nie na Jerozolimę lecz na Bizancjum.

Norman Davies:
Tym razem miasto Konstantyna zostało gruntownie splądrowane, kościoły złupione, mieszkańcy wyrżnięci, ikony potrzaskane. W katedrze św. Zofii patriarcha wenecki ukoronował hrabiego Flandrii Baldwina jako „Bazylego” – władcę cesarstwa łacińskiego.

To była niesławna czwarta wyprawa krzyżowa, która nie miała nic wspólnego z przywracaniem „prawdziwej wiary” w Jerozolimie i Ziemii Świętej. Po niej w Brugii zaczęto budować światynię poświęconą św. Bazylemu a jej fundatorem był hrabia Baldwin. I to w niej od początku przechowywana jest relikwia Świętej Krwi.

Na bizantyjskie pochodzenie fiolki wskazują badania naukowe. Nie objęły one nigdy samej substancji, ponieważ fiolka jest z obu końców zalutowana. Ustalono tylko, że pochodzi z Konstantynopola, wykonano ją w XI lub XII wieku z kryształu górskiego a oryginalnie takie fiolki służyły zamożnym bizantyjskim kobietom jako naczynia na perfumy. Kto wie, gdyby znalazł się świętokradca, który otworzyłby buteleczkę z rzekomą krwią Jezusa, w bazylice zapachniałoby orientalnymi perfumami. I cały krwawy biznes szlag by trafił. Bambuko niejedno ma imię.

Tagi: , , ,

Komentarzy 11 to “B jak bambuko”

  1. Tetryk56 Says:

    “Bez mamony nie działają zabobony”. Celne!

    • laudate44 Says:

      Czasem mnie stać na rym własnego wypieku. 🙂
      Tym bardziej, że po wizycie w Holyblood jeszcze nie otrząsnąłem się z szoku. Chyba… że bliskośc relikwii zadziałała ozywczo na moje szare komórki.

  2. Hirundo Says:

    Bardzo barwne bajanie – błyskotliwe, biegnące bystro brukiem brugijskiego Burgu. Byliśmy „burakami” :), będziemy brugianami 🙂

  3. Onibe Says:

    krew Jezusa… hmmm… w moim lokalnym kościele był bodaj piasek z miejsca ukrzyżowania Jezusa, a nieodmiennie modne są także drzazgi z jego krzyża. Ktoś kiedyś podliczył, że uwzględniając wszystkie te relikwie, Jezus musiał być przybity do krzyża wielkości – nomen omen – bazyliki.

    • laudate44 Says:

      Mam trochę wyrozumiałosci dla ludzi średniowiecza, którzy praktykowali kult relikwi, bo z naszej perspektywy czasowej ci ludzie byli nieokrzesani. Nie mając kontaktu z nauką, karani za próby samodzielnego myślenia pozwalali aby ich życiem rządziła magia i zabobon. Ale teraz? Czy nic sie przez 1500 lat nie zmieniło??? Pobieranie szczątek osób zasłużonych dla KK to aberracja i tyle. Kościół jest cofnięty nie tylko o 200 lat ( jak uważa włoski kardynał Martini) a co najmniej o 800.

      „W ostatnich dniach życia papieżowi pobrano krew do transfuzji w szpitalu, jednak ostatecznie jej nie przetoczono. Krwi nie zniszczono, ale przelano do czterech małych pojemników i podzielono: dwa dla kard. Stanisława Dziwisza, dwa dla szpitala. Teraz – podobnie jak kości i inne części ciała – jest to relikwia I stopnia.
      Kardynał Stanisław Dziwisz odpiera zarzuty o rozpowszechnianie kultu papieskiej krwi. Uważa, że są też inne relikwie, II stopnia, czyli przedmioty należące do świętego, w tym ubrania. Jednak większość polskich proboszczów wolałaby mieć w parafiach choć kroplę krwi Jana Pawła II. Dlatego księża zaczęli się masowo ubiegać taki dar. Po beatyfikacji kardynał nie odmawiał – takie relikwie są już w ok. 80 polskich kościołach.

      Niejedna parafia chciałaby również mieć choć kilka włosów papieża. „To prestiż” – mówią zainteresowani. Hierarchowie, pytani, czy w takim rozdawnictwie nie ma nic niepokojącego, odmawiają komentarzy. Kult relikwii rozwija się żywiołowo i oddolnie, zawsze tak było w pobożności ludowej, którą Kościół nie pogardza – powiedział „Gazecie” krakowski biskup Grzegorz Ryś.
      Kult relikwii (od łacińskiego „reliquiae” jest znany od IV wieku, gdy pielgrzymowano do grobów męczenników. W średniowieczu przybierał groteskowe i straszne formy – zdarzało się, że z ciała wybijano zęby i ucinano palce. Dzisiejszy kult krytykują m.in. niektórzy religioznawcy. Profesor Zbigniew Mikołejko nazywa go „wtłaczaniem chrześcijaństwa w formę naturalistycznej magii”.
      RMF FM 10. Grudnia 2011

      Jak pisałem wyżej: bambuko niejedno ma imię. 😦

      • Onibe Says:

        nasza religia jest bardzo pogańska – wchłonęła pogańskie obyczaje w ramach krzewienia wiary, ale któregoś dnia słoneczko wstało i okazało się, że nie ma już granicy pomiędzy twardym kultem chrześcijańskim a pogańskimi naleciałościami. No, może ofiar krwawych nie składamy – jeszcze, ale jak widać z przytoczonego przez Ciebie cytatu, krwią handlujemy…

      • laudate44 Says:

        Pogańskim obyczejm jest święcenie samochodów, sprzetu AGD, lotnisk, nowych dróg etc. Jak zauważa prof. Mikołejko, „w gruncie rzeczy to nic innego niż archaiczna magia, przykryta chrześcijańskim obrzędem. Nowe przedmioty poddawane są praktykom oczyszczającym.”

        PS. Twoje komenty lądują w pudle ze spamem, nie wiem dlaczego – wyciagam je, ale z opóźnieniem. Sorry

  4. wiedźma Says:

    Dobry wieczór ! Po lekturze ” Krzyżaków” żadne relikwie mnie juz nie dziwią 🙂 Swoją drogą, że też skarby Sanderusa nie zostały przez nabożnych oprotestowane ? I Sienkiewicz nic a nic na tym nie ucierpiał, nadal jest prawy katolik i Polak…..to dopiero jest zastanawiające:)
    No i proszę : brugijska relikwia też za pieniądze…. jak to nic się nie zmienia i święta Mamona ma się dobrze….
    Wydaje mi się jednak, że Brugia z ta jedną kroplą w fiolce i tak nie ma szans w porównaniu z Włochami….. tamtejsze kościoły to jest dopiero skarbnica…… w Padwie żuchwa św. Antoniego, w Sienie fragment św. Katarzyny w relikwiarzu o kształcie głowy…. itd itp…
    Bardzo, bardzo budujące .brrrrrr

    • laudate44 Says:

      I tym ostatnim zdaniem dopisałaś się do mojej B-listy 🙂
      Z Włochami zgoda – sam opisywałem wizyty w miejscach nafaszerowanych szczątkami oprawionymi w szkło, cynę i srebro, ale nigdzie nie spotkałem takiej tandetnej zagrywki jak mikrofon w skarbonce i wielojęzyczna zachęta do czynności magicznych.
      Toż to działanie podprogowe 🙂 i powinni tego zabronić… 🙂
      Oczywiście żartuję, bo niby kto miałby to zrobić?
      Miłej niedzieli

      • wiedźma Says:

        To, co opisałeś, jest działaniem prostym, i rzekłabym, ciut nachalnym. Taka, na przykład, Czarna Madonna z Monserrat, brzydka, mała, drewniana figurka, obudowana jest nie tylko kościołem, ale i kompleksem handlowo – turystycznym. Za obejrzenie jej nie płaci się w towarzystwie głośników, tam pieniądze można zostawić za wszystkie produkty miejscowego zakonu….żadne cuda, ale z odpowiednim opakowaniem. Cała okolica ma z tego profit, bo i drgoa zacna w górach i obsługa liznych pielgrzymów.
        My też mamy takie sanktuaria, oj mamy. 🙂
        W świetle tego…..brugijski patent wprost urzeka prostotą, omal nie napisałam, że jest protestancko surowy i roześmiałam się z tego w głos.

Dodaj komentarz