Brugijski zapiecek kapitalizmu

W XIV i XV wieku za sprawą ożywionego handlu morskiego z miastami południa i Bliskiego Wschodu oraz dzięki powstaniu pierwszych banków (założonych przez florentyńczyków) Brugia należała do najbogatszych miast Europy. Encyklopedie zaliczają to miasto do „kolebek kapitalizmu europejskiego” z czym oczywiście nie mam zamiaru polemizować, ale zamiast kolebki wolałbym zapiecek – dlaczego, wyjaśni się za chwilę.

Nie da się zaprzeczyć, że Brugia jest cukierkowym miastem dla turystów, (szczególnie wniebowzięci muszą być Amerykanie przyzwyczajeni u siebie do ogromnych przestrzeni, gabarytów i ogólnej gigantomanii, a tu okazuje się, że małe jest piękne). A więc jak opisywałem poprzednio, malowniczość flamandzkiego miasteczka rzuca na kolana, ale za fasadami piernikowych domków kryje się historia powstawania kupieckich i bankierskich fortun, które później posłużyły do rozwoju edukacji, nauki oraz dziedzin tak szlachetnych jak sztuka i muzyka. Nie cały kapitał wygenerowany przez wieki pochłonęły cegły, kamień i dachówki.
Zanim dojdę do zapiecka, jeszcze jedna dygresja. Brugia leży w tej części Europy, której generalnie się udało: korzystne nadmorskie położenie, bogate sąsiedztwo, szybkie przyswajanie nowych trendów w gospodarce, długotrwałe okresy pokoju i względna stabilizacja zapewniły jej mieszkańcom wyjątkowy w skali świata stopień zamożności. Miała Europa Zachodnia swoje wojny religijne, swoje rewolty i tumulty ale pułap, z którego wystartowała w wiekach wczesnego średniowiecza pozwalał jej na mozolny, niemal niezakłócony rozwój. Tego regionu Europy nawet wojny światowe nie dotknęły zbyt srodze, nie mówiąc już o warunku podstawowym dla długotrwałej prosperity – trwałości administracji, instytucji publicznych, banków i biznesu.
Nasza część Europy takiego szczęścia nie miała, a Polska należy chyba do krajów o najbardziej „burzliwej” historii. Co jedno pokolenie zbudowało, następne zburzyły. Niepoliczona ilość wojen, rozbiory (ich konsekwencją były zmiany administracji i języka urzędowego), prześladowania, przesiedlenia, pogromy i przywieziony na radzieckich czołgach socjalizm nie pozwoliły ani na długotrwały rozwój ani na zachowanie ciągłości instytucji czy działalności gospodarczej. Brugia jest bajkowa a my jesteśmy z innej bajki, dlatego tak łatwo dajemy ponieść się zachwytowi.

W dostatnich miastach, parkach i muzeach krajów zachodnich powraca do mnie świadomość, że – mówiąc słowami Herberta, jestem „barbarzyńcą w ogrodzie”. To dobrze i źle. Dobrze, że mam okazję ten ogród podziwiać z bliska. Źle, że podział na kraje bogatsze i biedniejsze zazwyczaj zostawiał nas po tej drugiej stronie. Lecz jednocześnie dobrze, że urodziłem się w mniej szczęśliwej części Europy, (a wychowałem na Ziemiach Odzyskanych, gdzie trudno było o poczucie trwałości i kontynuacji) bo bez tamtych doświadczeń mój obecny podziw dla dokonań cywilizacji byłoby mniejszy. A tak, co krok to niespodzianka i powód do rozwijania kolejnego kłębka skojarzeń i porównań.

Byłbym chyba reniferem o zamarzniętym na kość sercu, gdybym po wejściu do pubu Cafe Vlissinghe nie zastanowił nad fenomenem jego nieprzerwanej działalności od 1515 roku. Bo czy pamiętam jakikolwiek bar, hotel czy choćby zakład szewski, który miałby w Polsce szansę działać przez prawie 500 lat? Nie pamiętam. Jako przybysz z kraju targanego wojnami, rozbiorami, akcją „Wisła” i siermiężnym socjalizmem nawet nie przypuszczałem, że istnieją takie krany, z których piwo leje się od czasów Kopernika. Nie wykluczone, że do Cafe Vlissinghe przychodził van Eyck albo Durer. Wówczas z pewnością nie był to pub tylko tawerna, oberża, wyszynk czy jakoś podobnie. Przypuszczalnie nie było w nazwie słówka cafe, ponieważ kawę Europa poznała znacznie później. Najważniejsze, że od 1515 roku lokal działa nieprzerwanie i co więcej, zachował oryginalne wyposażenie. Do głównej sali wchodzi się z sieni po kilku schodkach i pierwsze co rzuca się w oczy to belkowany drewniany sufit, potem wzrok pada na dębowe stoły i stojące wokół nich krzesła obite skórą z nabijanymi połyskującymi ćwiekami. Bar z ciemnego drewna z elementami dekoracji zdradzającymi związki z renesansem oferuje piwo, wino, napoje i przekąski. Tylko błyszczące torebki z chipsami upchnięte w szklanej gablocie przypominają, że mamy XXI wiek i nie nastąpiło żadne przeniesienie się w czasie.

Pod najdłuższą ścianą stoi żeliwny piec z długą rurą, która zanim osiągnie pozycję pionową i schowa się w kominie służy jako płyta grzewcza dla kilku żelazek. Według zapewnień barmana, piec jest sprawny i podczas chłodów zapewnia ciepło gościom. Pozostałe sprzęty oraz bibeloty na półkach też są oryginalne, a żelazka mają dusze, bo jakżeby inaczej. W lokalu, gdzie życie towarzyskie toczy się nieprzerwanie od czterystu dziewięćdziesięciu siedmiu lat, na ścianach wiszą wiekowe obrazy i nawet nazwa przybytku pozostała niezmieniona – wszystko musi mieć duszę. W ciągu tych stuleci przez to przytulne miejsce musiało przewinąć się tysiące kupców, rzemieślników, nauczycieli i artystów. Autentyczne meble pozwalają snuć przypuszczenia, że ci ludzie jeszcze tu wrócą, zamówią po szklance aromatycznego piwa Zott i będą się chwalić jak im idzie interes, jakie mają pomysły na rozwój firmy, albo będą pytać kompanów, gdzie kupić towar lub zdobyć tani kredyt bankowy. Wariantów jest nieskończenie wiele, ale pewne jest to, że ten wyszynk, oberża a później pub z żeliwnym piecem pośrodku ma swój udział w kształtowaniu się kapitalizmu i powstawaniu dobrobytu, na który wiele narodów patrzy z zazdrością.

Z Cafe Vlissinghe nie chce się wychodzić, najwyżej na wewnętrzny dziedziniec, żeby zaczerpnąć powietrza lub puścić dymka. Fotografie zamieszczone w książce z końca XiX wieku pokazują, że na tym dziedzińcu spotykali się szacowni panowie w eleganckich garniturach, w cylindrach, wykrochmalonych kołnierzykach. Prawdopodobnie byli nimi celebrujący branżowe święta członkowie bractw kupieckich lub rzemieślniczych. Albo bankierzy, którzy wznosili toasty za stabilizację, wysokie obroty giełdy i pomyślność kredytobiorców. To tylko przypuszczenia, pewności jakiejkolwiek brak, bo książka pisana była w języku flamandzkim a nie chciałem dopytywać barmana o tłumaczenie. Wystarczającą grzecznością było, że mi ją udostępnił. Fotografować tez pozwolił, a bywalcy nawet nie zwrócili uwagi na trzaskanie migawki – przyzwyczaili się.

Siedząc w kąciku, obok młodej pary mówiącej po rosyjsku, zastanawiałem się jak wyglądała Europa w czasach powstania tego przybytku. Zdołałem ustalić parę faktów w pamięci, resztę sprawdziłem w encyklopediach. W roku 1515 złoty wiek w Brugii jeszcze trwał, ale gospodarcza zapaść była już blisko. Kanał łączący Brugię z otwartym morzem uległ zamuleniu do tego stopnia, że wieksze okręty musiały zawijać do portów sąsiednich.(zyskała na tym Antwerpia, która w krótkim czasie stała się najbogatszym miastem Europy). Nazwa pubu nawiązuje do problemów jakie wówczas dotykały Brugię. Słowo Vlissinghe w języku flamandzkim oznacza łachę rzeczną, rodzaj mielizny utworzonej przez naniesiony piach.

W 1515 roku w Rzymie na tronie zasiadał rozrzutny Leon X (Giovanni Medici) a Michał Anioł wykańczał właśnie posąg Mojżesza, centralnej postaci monumentalnego nagrobka Juliusza II. Działalność obu papieży nie przyniosła chluby Kościołowi rzymskiemu. W Niemczech praktyki sprzedawania „odpustów” budziły coraz wiekszy sprzeciw, Luter wygłaszał odczyty i nawoływał Rzym do opamiętania, być może zaczął już spisywać swoje tezy.

Wenecja po wojnach z Juliuszem II i utracie licznych terytoriów nie była już państwem tak silnym jak kiedyś. Skurczyła się jej dominacja w regionie Adriatyku, zmieniła sytuacja społeczna w samym mieście, czego efektem będzie założenie pierwszego w dziejach getta dla Żydów w dzielnicy Cannaregio.

W Hiszpanii trwała gorączka związana z wyprawami zamorskimi. Z polecenia króla Hernan Cortes i Francisco Pizarro werbowali najemników, szykując sie do bezprecedensowych masakr i grabieży. W następnych latach złoto przywiezione z kraju Inków i Azteków zakłóci równowagę ekonomiczną Europy.

Anglią od kilku lat rządził energiczny Henryk VIII. Jeszcze miał nadzieję na męskiego potomka z łona Katarzyny Aragońskiej, jeszcze nie wysyłał kardynałów do Rzymu z żądaniem unieważnienia małżeństwa i nie ogłosił się głową Kościoła anglikańskiego. Zatem głowa Anny Boleyn też jeszcze nie spadła.

W Polsce nikt jeszcze nie napisał fraszki „Na lipę”, bo Jan Kochanowski miał się urodzić za 15 lat. Na tronie wawelskim zasiadał Zygmunt Stary, którego mądra polityka zapewniła Polsce lata prosperity na cały XVI wiek. Król był już wdowcem, dlatego na książęcy dwór w Mediolanie wyprawił posłów, którzy mieli przygotować jego ślub z Boną Sforza. Polska była potęgą terytorialną, jej granice sięgały od morza do morza. Ale mając agresywnych sąsiadów trudno było o pokój – zaledwie rok wcześniej utracono Smoleńsk, który zajął car Wasyl III, który rychło zaczął dogadywać się z Krzyżakami wspólnie uderzyć na Litwę.

W Moskwie nie było jeszcze brukowanych ulic, po ulewnych deszczach ludzie chodzili po drewnianych kładkach lub brodzili w błocie. Piotrogrodu też nie było – miał powstać dopiero za 200 lat.

Za to w oberży Vlisinghe już lało się piwo, beczki z winem wtaczano do piwnic. Podchmieleni goście siedząc przy rozgrzanym piecu rozmawiali i śpiewali. Każdego wieczora kapitalizm zyskiwał kolejną szansę.

http://cafevlissinghe.be/

Tagi: , , ,

Komentarzy 21 to “Brugijski zapiecek kapitalizmu”

  1. wiedźma Says:

    Dobry wieczór !… przekrój, pokazanie Brugii na tle… i jak nie kochać Twoich opowieści ?
    Na załączonych zdjęciach bibeloty są tak zadbane, że aż trudno uwierzyć….że to jest możliwe. Pewnie dlatego, ze one żyją , nie stoją schowane w muzealnej gablocie. I tym dziwniej się na nie spogląda w naszej epoce rzeczy generalnie do jednorazowego użytku ( powiedzmy : do krótkotrwałego użytku).
    I powiedz, kto teraz bywa w tym Cafe ? turyści? a może tez i miejscowi ?

    • laudate44 Says:

      Spędziłem tam trochę czasu 🙂 i z obserwacji wynika, że Vlissinghe ma stałych bywalców, ale zagladają też turyści, chociaż Cafe położona jest w bocznej uliczce pozbawionej innych atrakcji handlowo-gastronomicznych.
      Nie ma to nic wspólnego z muzeum, z dziedzińca wchodzi się do kolejnych sal konsumpcyjnych – znaczy że lokal ma powodzenie.
      PS. Niechcący blog zmienił się w przewodnik Pascala, niedługo zacznę przyznawać lokalom swoje „gwiazdki” 🙂 Zobaczymy, czym zaskoczy mnie Kraków – lecę tam we wtorek, blog przez dwa tygodnie będzie nieczynny.

      • wiedźma Says:

        Kraków …. dla mnie jednak magiczny. Życzę Ci udanego pobytu i mam nadzieję, że nie zrażą Cię braki tak jeszcze widoczne poza ścieżkami dla zwyczajnych turystów.
        Który to Twój pobyt w Krakowie ?:)
        Nie będę się wobec tego żaliła, ża jestem jak ten Puchatek, co to zagląda i zagląda.
        Baw się nie tylko dobrze….. baw sie doskonale 🙂
        Pozdrawiam najserdeczniej.

      • laudate44 Says:

        Dziękuję, wracam 5 sierpnia, ale może wcześniej będzie niespodzianka. W PL też mają komputery 🙂 i prąd 🙂

  2. Tetryk56 Says:

    Hmm… Zaskoczyły mnie te żelazka. Do czego one służą w kawiarni? W tej ilości?

    • laudate44 Says:

      Obecnie do dekoracji, ale przed wiekami kawiarnia mogła pełnić inne dodatkowe funkcje… Albo ten piec sprowadzono z jakiejś pralni czy magla.
      Jak będę tam ponownie, zapytam barmana w Twoim imieniu. 🙂 Ale bardziej interesuje Cię ilość żelazek czy ich pochodzenie? 🙂 A może duszyczki…?

  3. Bobik Says:

    Sorry, na razie nie mogę o Brugii, bo z radosnym osłupieniem odkryłem, że być może jesteśmy z Gospodarzem w Krakowie w tym samym – przynajmniej częściowo – czasie. Laudate, jeżeli to prawda, to zajrzyj, proszę, do poczty i to pilnie. 🙂

  4. Malina M* Says:

    przypadkiem trafiłam tu z liil i zachwycił mnie ten Twój blog , świat zabytków to też mój świat tylko ja opisuję te które znam najbardziej, to znaczy te, do których ratowania przykładam ręki
    Gratuluję tak pięknie prowadzonych wpisów i pędzę zapromować bo warto
    pozdrawiam

  5. laudate44 Says:

    Hm.. Wypadałoby już popełnić nowy wpis, ale jak to zwykle po wakacjach bywa, nadrabiam zaległości w dyscyplinach pozablogowych. Lub oddaję się lenistwu ogródkowemu… 🙂
    Wszystkim którzy lubią czytać opisy podróży i ogladać fotki polecam blog Agnieszki, która w ostatnich wpisach nadaje „na żywo” z Norwegii z okolic Bergen. Niektóre zdjęcia jak z Marsa – wygląda na to, że Autorkę też zawiodła tam „Ciekawość”.

    http://zpolnocynapoludnie.blox.pl/html

    • wiedźma Says:

      Witaj i odpoczywaj szybko ! 🙂 Dzięki za link do bloga Agnieszki. Bergen jest najpiękniejszym miastem Norwegii, ja byłam oczarowana i położeniem i zabytkami, a przede wszystkim rododendronami, które kwitły w czerwcu jak szalone. Miasto dostało w prezencie 10 tys. sadzonek, nie dziw więc, że to był jeden wielki bukiet. Nie pamiętam kto był ofiarodawcą……
      Miałam dużo szczęścia, bo było ciepło i słonecznie, a mieszkańcy Bergen mówią, że deszcz u nich pada 365 dni w roku… 🙂

  6. laudate44 Says:

    To już miesiąc milczenia na blogu, sam się temu dziwię…
    Jakoś tak wakacyjnie mobilizacja pisarska opadła… choć tematów nie brakuje (choćby Kraków!)
    Wrócę do pulpitu skryby już w następnym tygodniu – tymczasem jeszcze jedna letnia wycieczka, co by wrażenia utrwalić 🙂
    Pozdrawiam wsiech czitatieli 🙂

    • Tetryk56 Says:

      No! Już się co nieco martwiliśmy, czy aby pióra nie złamałeś! 🙂

      • laudate44 Says:

        Pióro złamałem, ale jako majster „złota rączka” zabieram się do jego reperacji z użyciem niezawodnego kleju Wikol 🙂

  7. wiedźma Says:

    A jednak się doczekamy ! 🙂

  8. Er Says:

    pozdrawiam i zapraszam do mego skromnego blogu a propos:
    http://thedeadcityblog.blogspot.com/
    Er.

  9. Hirundo Says:

    22 lipca Wiedźma zadała retoryczne pytanie: jak nie kochać Twoich opowieści? Kochać, kochać – świetnie się czytało i odkurzyło historyczną wyliczankę, tak lekko podaną, że wsie czitatieli mogą wziąć udział w teleturnieju. Następny tydzień zacznie się za dwie godziny – rozpoczęłam odliczanie 🙂

    • laudate44 Says:

      Ups… słowo się rzekło, rzucam się na klawiaturę, może do jutrzejszego południa uporam się z lawiną tematów.

      PS. Ta czujność w Narodzie oraz wymóg punktualności chwilami bywają nieznośne i zatrważające 🙂

  10. Hirundo Says:

    Laudate – moja 22, to Twoja 21. Masz godzinę nadkładu – dasz radę 🙂 A mnie coraz bardziej chce się jechać do Brugii.

    • laudate44 Says:

      Robię co mogę 🙂 U Was północ już minęła, ale tydzień na dobre jeszcze się nie zaczął…
      A do Brugii na razie Hirundo nie jedź, poczekaj aż skończę pisać kolejne odcinki podróżnej relacji. Wczoraj stamtąd znowu wróciłem, zatem są „nowe wstrząsajace fakty” 🙂 🙂
      Oraz zdjęcia.

      • laudate44 Says:

        Wpis gotowy – czeka na poprawki i korektę. Po południu będę miał na to czas.

Dodaj komentarz