Odkrywanie Lizbony

Po wizycie w Porto wybór kolejnego miasta był prosty. Lizbona, która w styczniu jest najcieplejszą stolicą europejską sama pchała się w ręce, musiałem tam polecieć, zobaczyć, porównać. W samolocie troszkę się zdrzemnąłem, obudziłem się kiedy już kołowaliśmy wybrzeżem, sunęliśmy właśnie nad rozlewiskiem rzeki Tag, dostrzegłem ogromny most i dachy domów. Lizbona dosłownie ścieliła się u stóp. Mogłem już wypatrywać placów, ulic i promenad, po których wkrótce miałem chodzić. Miłe jest odkrywanie nowych widoków. Pierwsze wrażenia najmocniej zapisują się w pamięci, spotkanie z nowym miejscem powoduje znajomy dreszczyk emocji i satysfakcji. Wcześniejsze „podglądanie” z góry przy użyciu Google Maps tego stanu nie zmienia.

_MG_6426

Czytałem kiedyś książkę, której akcja działa się w Lizbonie, opowieść o zakochanym mężczyźnie bodajże nosiła tytuł „Fado”. Fabuła uleciała mi z głowy, za to dobrze pamiętam klimat tej opowieści, jakieś włóczenie się po brukowanych uliczkach, zaglądanie do zadymionych knajpek, spotkania z tajemniczymi kobietami, wieczorne spacery po plaży i oczywiście muzyka fado, która targała emocjami głównego bohatera.

Jestem dużym chłopcem, umiem oddzielić życie od literatury ale jeśli kto mnie spyta, czy podświadomie liczyłem, że taki klimat w Lizbonie odnajdę – nie zaprzeczę. Czy znalazłem – nie wiem. Może nie byłem tym razem gotowy. Obiektywnie, nie ma czegoś takiego jak „klimat”. Owszem mówi się o genius loci – duchu miejsca – ale jako nieprzejednany racjonalista powątpiewam w jego bezwarunkowe istnienie. Faktem są jedynie legendy nadające temu lub owemu miejscu wyjątkowość, reszta jest kwestią zdecydowanie subiektywną. Odczuwanie niesamowitości i wyjątkowości to wynik osobistego nastawienia, na które wpływ mają wcześniejsze doświadczenia, oczekiwania, wiara w zasłyszane opinie itp. Znaczące są też bieżące emocje oraz – żeby zamknąć temat i nie popaść w kaznodziejstwo – wiek i płeć osoby. Ja wielkich uniesień w Lizbonie nie przeżyłem, ale wyłącznie z własnej winy, widocznie nie spełniałem warunków, żeby duchowi miejsca się poddać. Albo wypiłem za dużo wina.

DSC03620Z geniuszem czy bez Lizbona jest wyjątkowa. Jeśli ktoś tam pojedzie, musi być przygotowany na kilometry spacerów z góry i pod górę. Podobnie jak Rzym Lizbona jest miastem siedmiu wzgórz, na jednym z nich stoi kamienny zamek św. Jerzego. Oglądany z daleka wygląda jak forteca, której zamiast żołnierskich batalionów strzegą drzewa – ich zielone kapelusze wystają zza szarych murów, zupełnie jakby wypatrywały najeźdźców. Z bliska dominium św. Jerzego okazuje się uroczym parkiem, atrakcyjnym przez swoje wyniosłe położenie oraz obecność masywnych baszt i obronnych murów. Strefę zamkową otacza dzielnica niewielkich, gęsto pobudowanych domków. Domki są kolorowe, obok frontowych drzwi często wiszą klatki z papugami lub kanarkami, brukowane uliczki są wąskie i ciche. Jakiż kontrast w zestawieniu z rozległymi jasnymi placami i promenadami niższej części Lizbony. Miałem wrażenie, że znalazłem się w innym mieście, w innym świecie. Wyobraźnia podpowiadała mi, że zamiast ludzi mieszkają tam hobbity lub brodate skrzaty w czerwonych czapkach. Rozsądek zaraz przypomniał, że tylko ludzie hodują papugi w klatkach a ulica Skrzatów znajduje się w całkiem innej części świata czyli w Lublinie.

Różnice poziomów są w Lizbonie dość poważne, to nie to samo co „kamienne schodki starego miasta” na warszawskiej Starówce. Czasami wspinaczka powoduje zadyszkę, ale wytrwały piechur never gives up, bo wie, że widoczna z góry panorama będzie dostateczną nagrodą za wysiłek. Często obok tarasów widokowych można znaleźć kawiarniany stolik i wygodną ławeczkę, co jest oczywiście dodatkowym bodźcem do wspinaczki. W paru miejscach pomocna bywa winda (wypatrujcie nazwy elevador), można też skorzystać z tramwaju, któremu stromizny nie straszne, ale o tramwajach będzie za chwilę.

Architektura stolicy Portugalii jest łatwa do opisania: nie znajdziemy tam prawie nic, co pochodzi ze średniowiecza lub renesansu, dominuje osiemnastowieczny i dziewiętnastowieczny klasycyzm. Zachowała się katedra i wspomniany bastion na wzgórzu, ale to są właśnie te wyjątki. Jedna z architektonicznych perełek Lizbony, elevador de Santa Justa swoją urodę zawdzięcza ostrołukowym oknom i roślinnym dekoracjom właściwym dla gotyku, ale w oczywisty sposób nie jest to budowla średniowieczna. Budynek powstał w roku 1901, a jego unikalny wygląd jest wynikiem fascynacji neogotykiem. Początkowo do obsługi windy używano silnika parowego, później zastąpiono go elektrycznym. Z tarasu, na którym zatrzymuje się winda rozciąga się widok na najbardziej reprezentacyjną część Lizbony Baixa-Chiado. Tak jak w dzielnicach sąsiednich należących do strefy śródmiejskiej dominuje tu architektura klasycystyczna, powstała nie wcześniej niż w osiemnastym wieku. Z dołu i z góry widać, że ulice tej części metropolii są szerokie a place rozległe – rzecz nietypowa jak na miasto o ponadtysiącletniej historii, miasto, które pamięta czasy Fenicjan, a w zapiskach starożytnych Rzymian pojawia się jako Olissippo.

_MG_6375 Trzeba pamiętać o jednym: w 1755 roku Lizbona została dotknięta trzęsieniem ziemi. Tam gdzie dziś jest reprezentacyjny plac Praça do Comércio, stał królewski pałac. Epicentrum trzęsienia o mocy 9,5 stopnia w skali Rychtera znajdowało się pod oceanem w odległości 200 km od miasta. Ale to wystarczyło by 90% budowli, w tym przykłady unikalnego stylu manuelińskiego powstałego w renesansie, obrócić w gruz. Co nie zawaliło się od razu, zostało zmyte przez tsunami lub spłonęło w pożarach. W katastrofie zginęło około 100 tysięcy ludzi – najwięcej w historii trzęsień ziemi. Przetrwała romańska katedra, tylko z jej ścian i sufitu opadły dekoracje.

Podczas odbudowy prowadzonej przez koniec XVIII i cały wiek XIX Portugalia wciąż była państwem bogatym, zasilanym wpływami z eksploatacji kolonii zamorskich. Pozwoliło to zbudować Lizbonę na nowo, w stylu, który wtedy i teraz uznawany jest za szczyt wytworności i elegancji. Kiedy patrzy się na masywne kamienice, na potężne pałace, łuk triumfalny u wejścia do Baixa-Chiado lub choćby na budynek dworca kolejowego Rossio można sobie uświadomić skalę przedsięwzięcia. Skalę i wielkopańskie aspiracje inwestorów. Zauważalna także dziś elegancja, masywne zdobienia frontonów kamienic i mosiężne gałki w drzwiach nie biorą się z niczego.
Na obecny charakter miasta składają się głownie dziewiętnastowieczne budowle, place z fontannami wykładane brukową kostką w efektowne wzory, wyłączone z ruchu samochodowego ulice oraz liczne schody. Nie można zapomnieć o azulejos i tramwajach. Bez tramwajów nie byłoby Lizbony.
_MG_6723 Nie jest tajemnicą, że od paru dziesięcioleci Portugalia przeżywa coś w rodzaju odwrotności prosperity. Podczas spacerów spotkać można zamknięte na głucho sklepy, pustawe kafejki i ogromne biurowce do wynajęcia. W Lizbonie obraz dekadencji nie jest tak jaskrawy jak w Porto, ale i tam recesja daje się zauważyć – trzeba być na to przygotowanym. Sytuacja gospodarcza nie wpłynęła jednak na ogólne dobre wrażenie: ulice są czyste i spokojne, jedzenie smaczne a ludzie mili. Dlatego w dogodnej chwili chętnie poleciałbym do Lizbony po raz drugi a potem trzeci.
Ale dość tych marzeń, tekst się rozrósł ponad miarę, resztę dopowiem w następnym odcinku. Będzie wreszcie o tramwajach.

Tagi: , ,

Komentarzy 13 to “Odkrywanie Lizbony”

  1. Tetryk56 Says:

    Czy jest jakaś miara dla ciekawego tekstu? Zasadę „od stołu należy odchodzić nieco głodnym” zawsze traktowałem jako legendarny masochizm przodków! 😉

    • laudate44 Says:

      Kiedyś rzeczywiście pisałem obszerniejsze teksty. Ale i tak każdą relacje z podróży musiałem dzielić na kilka części, inaczej lektura byłaby utrudniona. Dlatego od teraz 1000 słów i basta! Blog nie tramwaj, daleko nie odjedzie 🙂

  2. guciamal (małgosia) Says:

    Zawsze podróżuję czyimś śladem i często jest to ślad literacki i napiszę więcej, że jeśli tego śladu nie odnajduję to czuję się zawiedziona. Dlatego zanim gdzieś pojadę wcześniej wynajduję sobie taki literacki przewodnik mający mnie wprowadzić w klimat (którego nie ma?). Lizbona nie przyciągała, bo nie miałam tych śladów do podążania. Oczywiście później te ślady stają się moimi własnymi, ale zawsze poszukuję punktu wyjścia. Tym razem zakupiłam w serii Zeszytów Literackich Lizbonę oraz wypożyczyłam Saramago Oblężenie Lizbony (albo coś o podobnym tytule, książka jeszcze tkwi w torebce, niewypakowana). Ale też zdarza się, że podążam śladami znajomych blogerów. Może więc podążę Twoim śladem 🙂 i może właśnie w tym roku. Wybór miejsca podróży wciąż jeszcze niesprecyzowany aczkolwiek Lizbona zajmuje w nim poczesne miejsce.

    • laudate44 Says:

      Witaj Małgosiu, rozumiem tę potrzebę zasilania wyobraźni literaturą, kiedy byłem młodszy też tak miałem 🙂 Po Bieszczadach chodziłem z głową pełną wierszy Harasymowicza (bynajmniej nie pasjonował mnie Hłasko).
      A na oglądanie Lizbony czaiłem się parę lat, pierwszeństwo dałem miastom włoskim, ale w końcu dojrzałem, pojechałem i… cmoknąłem z uznaniem na jej widok.
      Ukłony!

  3. znowwedrujemy247 Says:

    1000 slow o duchowym klimacie Lizbony z tramwajami w tle zatem 🙂 chyba, ze nadmiar wina poważnie zaburzyl lub odebrał te czesc przeżyć 😉

    • laudate44 Says:

      o duchowym niech się wypowiadają duchowni, ja będę trzymał się tego co na ziemi. 1000 słów wystarczy, zobaczysz. 🙂

      • Znowwedrujemy247 Says:

        Kobiety takich spraw jak limity nie rozumieją 🙂 ale to co na ziemi owszem trafia tam, gdzie trzeba, chyba ze to kompletny zgrzyt architektoniczny, wtedy trafia ‚mnie’ jeszcze bardziej ale zupełnie inaczej 🙂 typowa reakcja pięknoduchów zarówno 1.jak i 2.

  4. Eva70 Says:

    Z tym większą przyjemnością towarzyszyłam Ci w tym „odkrywaniu” Lizbony, że sama, niestety, nie będę już mogła jej odkrywać. Muszę się zadowolić poczytaniem, pooglądaniem ilustracji i oczywiście mogę też posłuchać fado, co zresztą uwielbiam, zwłaszcza w wykonaniu Amalii Rodrigues i Marizy (pewnie nie tylko ja, bo i Andrzej Stasiuk nadał tytuł „Fado” jednemu ze zbiorów swoich esejów, i Marek Dyjak wydał album pt. Moje fado, widziałam też powieść „Ostatnie fado” nieznanej mi autorki). Dzięki za ten tekst i piękne ilustracje.
    PS. Czy ktoś tak wrażliwy na sztukę i w ogóle piękno może być „nieprzejednanym racjonalistą”? 🙂

  5. Tetryk56 Says:

    I tak niepostrzeżenie uciekła nam miesięcznica… 😉

    • laudate44 Says:

      Ano uciekła. Ale blogomaster ma się dobrze. Znajduje rozkosz w niepisaniu 🙂
      Oraz wybiera się na koncert Tomasza Stańki w tutejszym National Hall – 10 kwietnia to jest dobry dzień na porcję jazzu na światowym poziomie…
      Ukłony dla wsiech.

  6. Vela Says:

    Zazdroszczę ponieważ jest to jedno z miejsc, które niezwykle chciałabym odwiedzić i podziwiać. 🙂

Dodaj komentarz