Franciszku, powiedz im

Przyznam, że miała to być krótka notka o dwóch Franciszkach oraz naszym wyobrażeniu świętości lecz w miarę pisania wątków przybywało, niezdarny autor nie umiał z niczego zrezygnować, w rezultacie powstał wpis długi, choc mam nadzieję ciekawy i na czasie.

A zatem Franciszków dwóch: jeden mieszka w Polsce, to aktor Franciszek Pieczka a drugi ponad 800 lat temu urodził się w Asyżu i został świętym, patronem świata zwierzęcego i państwa włoskiego.

Pierwszy jest ikoną polskiego aktorstwa charakterystycznego, od kilkudziesięciu lat odtwarza role natchnionych proroków, wizjonerów, mędrców i świętych. W filmie „Quo vadis?” był świętym Pawłem, w „Jasminum” świętym Rochem, w „Konopielce” zagrał samego Pana Boga. Z filmu Jana Jakuba Kolskiego pamiętamy go jako Jańcia Wodnika. Co prawda Jańcio nie ma szans na kanonizację, ale biorąc pod uwagę ilość ponadnaturalnych zdolności, jakimi dysponował – na świętość, przynajmniej w ludowym rozumieniu, jak najbardziej zasłużył.
Franciszek Pieczka wykreował tę postać od początku do końca. Po kilkunastu latach od czasu powstania filmu nie sposób wyobrazić sobie w tej roli kogokolwiek innego. Hamleta mogą grać wszyscy po kolei, monolog Konrada z „Dziadów” wydeklamuje co drugi student a nawet studentka PWST, ale Jańcio Wodnik to tylko Pieczka.

W filmie „Jasminum” jest scena, w której św. Roch (Pieczka) obmywa nogi mnichowi Zdrówko (Gajos) a jednocześnie żali się, że ptaki zanieczyszczają jego gipsową figurę. Dialog jest banalny, ale scena nie pozostawia wątpliwości, że Roch, jak przystało na świętego, jest skromny, posłuszny prawom boskim, a jednocześnie oderwany od ziemskiej rzeczywistości. Jak zauważa narratorka, 8-letnia Gienia „on nie rozumie najprostszych rzeczy”. To się nawet zgadza z powszechnym wyobrażeniem świętego, który powinien być trochę „odjechany”. Jan Jakub Kolski obsadzając w epizodycznej roli zasłużonego aktora poszedł na skróty, właściwie użył gotowca, bo role pomazańców bożych tak do Pieczki przylgnęły, że wystarczy podstawowa charakteryzacja, czyli siwa broda i zgrzebna koszula, aby widz wstrzymał oddech w oczekiwaniu na natchnioną mowę wypróbowanego proroka i wielokrotnego świętego. Jesteśmy dziećmi popkultury, która niezależnie od intencji i deklaracji włada naszymi wyobrażeniami. Także wyobrażeniami o świętości.

Tak jak do wyobrażeń polskich widzów o filmowym świętym pasuje Franciszek Pieczka, tak do ogólniejszych wyobrażeń o tym, jaki powinien być święty oraz jakie cechy powinny wyróżniać go z tłumu śmiertelników pasuje Święty Franciszek z Asyżu. Oczywiście Kościół Katolicki może się poszczycić niepoliczalnym legionem świętych obojga płci. Przeciętny wierny na ogół o większości z nich nie ma zielonego pojęcia, ale o świętym Franciszku, tak jak o św. Mikołaju prawdopodobnie słyszeli wszyscy. Także ci niepraktykujący. Żeby odpowiedzieć na pytanie, co Franciszkowi z Asyżu zapewniło taką sławę, trzeba się zastanowić, do jakich wyobrażeń pasuje jego postać i czemu służy zbudowana wokół niego legenda.

Nie zaszkodzi najpierw przywołać paru ogólnie znanych faktów z jego życia. Jak wiadomo urodził się w Asyżu pod koniec XII wieku w rodzinie kupieckiej. Na chrzcie otrzymał imię Giovanni, bo tak chciała matka. Początkowo był więc Jankiem, a może nawet Jańciem. Franciszkiem został, gdy do domu wrócił ojciec Pietro di Bernardone, zamożny kupiec handlujący tkaninami i wełną. Imię Francesco przypominało mu Francję, do której często wyjeżdżał w interesach i dla której miał dużo szacunku.

Dorastajacemu Franciszkowi udzieliła się ojcowska fascynacja Francją, nauczył się biegle mówić po francusku a nawet śpiewał jako trubadur. Zgodnie z obyczajem panującym wsród bogatych młodzieńców ubierał się w kolorowe szaty, nie stronił od rozrywek. Zgodnie z wolą ojca został wprzęgniety w rodzinny interes – sprzedawał tkaniny na miejskim targu. W wieku lat dwudziestu wziął udział w wyprawie wojennej przeciwko Peruggi. Tam dostał sie na rok do niewoli, co odchorował po powrocie do rodzinnego domu, miał kryzys wiary. Kiedy poczuł się lepiej, ponownie zaciągnął sie do służby żołnierskiej. Wyjechał na kolejną wyprawę wojenną, ale pod wpływem dziwnych wizji zdecydował się na powrót do Asyżu. Mimo sprzeciwu coraz bardziej poirytowanego ojca i docinek ze strony kolegów Franciszek zerwał z dotychczasowym życiem, porzucił wojsko i rozrywki. Spedzał czas na modlitwach i „dobrych uczynkach”. Początkowo opiekował się trędowatymi w pobliżu rodzinnego miasta, potem udał się z pielgrzymką do Rzymu, gdzie u drzwi kościołów zbierał datki dla żebraków takich jak on. Żarliwe modlitwy doprowadziły go do kolejnych mistycznych wizji, a podczas jednej z nich usłyszał głos Jezusa: „Franciszku, Franciszku, idź i odbuduj mój dom, bo widzę, że popada w ruinę”

Franciszek potraktował tę komendę dosłownie: sprzedał partię tkanin z zapasów ojca a pieniądze przeznaczył na reperację kościoła, tego w którym się modlił podczas wizji. Zatarg z ojcem doprowadził ich obu przed sąd biskupi, gdzie Franciszek, pewien swojego powołania, wyrzekł się wszelkich związków z rodziną oraz jej majątku. Oddawszy ostatni płaszcz potrzebującym został pielgrzymującym kaznodzieją. Odziewał się w połatany habit przepasany sznurkiem, odżywiał tym, co dostał od ludzi. Odwdzięczał się pocieszeniem duchowym, współczuciem i pomocą niesioną potrzebującym. Zgodnie z zaleceniami Ewangelii żył w skrajnym ubóstwie i nigdy nie chciał zostać księdzem. Z czasem zdobył wielu naśladowców i zwolenników. Model „kościoła ubogiego” spodobał sie nie tylko biednym od urodzenia, zyskał sprzymierzeńców także wśród osób zamożnych i wykształconych. To za ich namową, a także za wstawiennictwem paru kardynałów Franciszek udał się do papieża prosić o zgodę na założenie zgromadzenia zakonnego.

Papieżem był wtedy Innocenty III – sprawny administrator zajety głównie przechytrzaniem konkurencji do tronu na Lateranie, wzmacnianiem swojej władzy nad książętami i królami europejskimi, ponadto ustanawianiem represyjnego prawa i organizowaniem zbrojnych wypraw przeciw „niewernym i heretykom” (skutkiem jednej z nich była masakra Katarów w Langwedocji, druga przyczyniła się do splądrowania chrześcijańskiego wówczas Konstatnynopola, co zapoczątkowało upadek Cesarstwa Bizantyjskiego i zwycięstwo sułtana Mehmeda II). Nic więc dziwnego, że Innocenty III szybko zaakceptował powstanie nowego zakonu. Franciszek oraz garstka jego „braci mniejszych” ograniętych misjonarskim zapałem i neoficką żarliwością dosłownie spadli mu z nieba. Poczciwi misjonarze mogli bardzo poprawić wizerunek Kościoła uwikłanego w wojny i intrygi. Poza tym lepiej było nieszkodliwych kaznodziejów przygarnąć i na znak posłuszeństwa ogolić im głowy (tonsury) niż pozwolić na rozrastanie się bractwa pod wodzą charyzmatycznego Franciszka poza obrębem Kościoła.
Hierarchowie pilnie potrzebowali takiego Franciszka i innych nawiedzonych biedaczków, aby legitymizować swoje coraz mniej widoczne związki z naukami Chrystusa. Symboliczny sen jednego z biskupów ukazywał Franciszka podtrzymującego budynek walącego się kościoła.

Nawet jeśli życie Franciszka wyglądało inaczej niż głosi legenda – samo jej powstanie w tym kształcie oraz późniejsze powodzenie dowodzą, że trafnie odczytano zapotrzebowanie wiernych na taki konglomerat ewangelicznych cech, z którymi mogli się utożsamiać. Lansowanie postawy franciszkańskiej było korzystne z punktu widzenia Kościoła. W długiej historii tej instytucji nie ma chyba przypadku, aby wsparty został jakiś projekt bez nadziei na własny zysk, choćby wizerunkowy. Zatem, mówiąc trywialnie, Franciszek stał się jasełkowym świętym, jego wyidealizowana legenda służyła do rozmiękczania serc wiernych opowieściami o oddanym płaszczu, o ptaszkach i obłaskawionym wilku. Za kulisami tego „przedstawienia” robiono zwykłe czyli brudne interesy. Aż chciałoby się zapytać, jakimi metodami nakłoniono Franciszka do wspierania instytucji, której „cele i zadania” były tak odległe od jego własnych przekonań?

Epoki w której żyjemy nie można nazwać na wskroś racjonalną, bo mimo rozwoju nauki i wzrostu świadomości, pod wieloma szerokościami geograficznymi rządzi przesąd i zabobon, choć niekoniecznie ma on podłoże religijne. Jednocześnie w tej naszej epoce, usiłujacej być racjonalną z rezerwą podchodzi się do opowieści o zjawiskach paranormalnych i o dokonaniach ludzi, którzy potrafili przekroczyć ograniczenia ludzkiej natury, dokonali rzeczy niepojętych i pozornie bezsensownych. Bo kto na przykład rozmawia z ptakami? Chyba opiekun w ZOO i nikt wiecej.

Święty Franciszek pochylający się nad biednymi, zatopiony w modlitwie, żyjący z myślą o innych, odrzucający doczesne dobra i przywileje bardzo przypominał buddyjskiego mnicha, jednego z wielu wędrujących w dawnych czasach po Indiach z miseczką na ryż i szukających oświecenia przez medytację. Tradycja buddyjska podkreśla nierozerwalność medytacji i cnotliwego życia w drodze do Oświecenia. Bez medytacji, bez współczucia dla wszystkich istot i bez wyrzeczenia się swojego „ja” zjednoczenie z Najwyższą Istotą (lub Kosmiczną Pustką) jest niemożliwe. Po osiągnięciu stanu „oświecenia” osoba oświecona rozpoznaje swoją jedność ze wszystkimi istotami i zjawiskami, dlatego działania na rzecz innych przychodzą jej łatwo i spontanicznie.

Tak więc legendarne miłosierdzie Franciszka obejmujące nie tylko ludzi ale i zwierzęta oraz odrzucenie osobistych potrzeb mogło wynikać z głebokiego wglądu w rzeczywistą naturę świata, który oświeconemu jawi się jako jedność. Buddyści to rozumieją, dlatego nie ma w nich agresji, bo każda potencjalna agresja skierowana jest przeciw agresorowi.
Jeżeli Buddyzm zaleca okazywać współczucie „wszystkim istotom”, to nie dlatego, że usiłuje ratować zwierzęta przed rzeźnickim nożem. Na okazywaniu współczucia najwięcej ma zyskać współczujący. Paradoks, który w Chrześcijaństwie nie znalazł zrozumienia i to mimo legendy o świętym Franciszku, którego Buddyści chętnie przyjęliby do grona Bodhisattwów czyli oświeconych i pracujących na rzecz oświecenia innych.
Przy okazji: Buddyści nie pytaliby czy Franciszek w drodze do oświecenia – czyli uzyskania najwyższej doskonałości dostępnej tylko istotom ludzkim – modlił się do „właściwego boga”. Wobec efektów jego pracy, ścieżka duchowa miałaby znaczenie drugorzędne albo żadne. Zazdrość o bóstwa to domena religii prymitywnych.

Judeo-chrześcijański dekalog jako podstawa zachowań etycznych nie jest obcy Buddyzmowi. Tylko że zamiast przykazań tam występują wskazania a nauczyciele podkreślają, że przestrzeganie norm społecznych (nie kradnij, nie kłam, nie cudzołóż, nie pożądaj) ma znaczenie nie ze względu na „zbawienie” duszy po śmierci, lecz ważne jest w bieżącym życiu, istotne dla bieżącej praktyki duchowej. Utrzymywanie „kręgosłupa moralnego” ma zapewnić komfort życiowy, umożliwić intensywniejszą praktykę i pozwolić na pełniejsze zrozumienie rzeczywistości. Człowiek zaplątany w swoje matactwa, żyjący na bakier z higieną, w strachu przed karą i w poczuciu winy ma niewielkie szanse na harmonijne współistnienie z innymi.

Obserwacje sposobu w jaki „mistrzowie” Kościoła Katolickiego prowadzą swoje „nauki duchowe” pozwala wysnuć tezę, iż nie zależy im na tym by wierni cokolwiek rozumieli z otaczającej rzeczywistości. Ilość „tajemnic” występujących w kościelnych tekstach o funkcjonowaniu świata, rozbudowana symbolika i piętrowe metafory stosowane do opisu rzeczywistości boskiej – wszystko to wespół z językowymi potworkami typu „przebóstwienie” pozwala wysnuć przypuszczenie, że chodzi bardziej o zaciemnienie obrazu niż o jego rozjaśnienie. Cnotą pochwalaną przez Kosciól jest „wiara w ciemno” a nie rozumienie złożonej rzeczywistości psychicznej i duchowej. Wmawianie wiernym, że obrzędy religijne służą „ubogaceniu” jest z gruntu nieuczciwe. Wewnętrzny rozwój, empatia i umiejętność samodzielnego wyciągania wniosków jest raczej zagrozeniem dla KK, budzi niepokój jego funkcjonariuszy. Na jakiej podstawie tak sądzę? Na tej, że to wierni KK stanowią w Polsce grupę społeczną najbardziej podatną na manipulacje, grupę osób nastawionych roszczeniowo i demagogicznie (patrz akcje w obronie multipleksu). Chętnie dają posłuch agresywnym pohukiwaniom polityków i kościelnych hierarchów.

Piszę ten tekst kilka dni po wystąpieniach polskich biskupów na Jasnej Górze. Jest paradoksem, że takie słowa wybrzmiały właśnie tam. Biorąc pod uwagę ładunek niechęci biskupów do władz państwowych i do społeczeństwa, któremu odpowiada ustrój demokratyczny – to miejsce winno się zwać „ciemną dziurą”…

Zaczynając pisać tę rozprawę, chciałem – metaforycznie rzecz jasna – zwrócić się do najbardziej szlachetnego i empatycznego świętego w tysięcznym panteonie chrześcijańskich świętych. Chciałem poprosić biedaczynę z Asyżu, aby powiedział swoim współwyznawcom na stanowiskach, aby nie jątrzyli, nie szczuli ludzi przeciw sobie i nie czynili z nich wilków. Aby nie wciskali ich serc i umysłów w koleiny zawiści, aby nie tworzyli wrażenia, iż powinnością katolika jest życie w oblężonej twierdzy…

Nie umiem jednak tego zrobić, bo jednak nie wierzę aby święty Franciszek miał dostateczny posłuch we współczesnym Kosciele. Biskupom Michalikowi, Ryczanowi czy Stefankowi taki dobrotliwy patron nie jest do niczego potrzebny, nie wiem czy jeszcze usiłują przedstawiać go wiernym jako wzór. Albowiem oni sami Franciszka z Kościoła dawno przepędzili. Uciekli przed nim swoimi limuzynami, zatrzasnęli przed nim drzwi swoich pałaców. Ich Kościół nie ma współczuć, tylko domagać się posłuszeństwa wiernych (oraz niewierzących!) oraz przywilejów dla kościelnej elity. Odziana w kolorowe szaty elita nie ma nieść wiernym pocieszenia ani wzmocnienia ich duchowosci. Elita – zgodnie ze średniowieczną tradycją – szykuje wiernych na kolejną wojnę z „niewiernymi”
Racje współczesnego KK reprezentowanego w Watykanie przez frakcje zwalczających się kardynałów, a w Polsce przez Ryczana, Michalika i Rydzyka opierają się na władzy i bogactwie. Oni nie zechcą wysłuchać Franciszka, zatem nie warto świętego fatygować. Niech lepiej karmi ptaki, obłaskawia wilki i trzyma się jak najdalej od upadającego Kościoła.


Tagi: , , , , ,

Komentarzy 25 to “Franciszku, powiedz im”

  1. Tetryk56 Says:

    Obłaskawienie biskupów czy polityków to znacznie ambitniejsze zadanie, niż z wilkami i ptakami… Tylko czy jakikolwiek święty jest dostatecznie ambitny i skuteczny ?

    • laudate44 Says:

      Niestety kłopot polega na tym, że wśród świętych za dużo jest takich, którzy na swej drodze do świetości korzystali z metod zabronionych w XXI wieku. Z pewnoscią byli dość ambitni i gdyby ich odpowiednio zmotywować, chętnie wzięli by się do pracy… Mają doświadczenie z „obłaskawieniem” innowierców, heretyków, dłużników, kobiet oskarżonych o czary i stosunki z diabłem. 😦

  2. kika_7 Says:

    Mam podobne przemyslenia. Jak sie ma przepych i wymagania doczesne naszych, pozal sie Boze, hierarchow do slow Jezusa np. o wielbladzie i uchu igielnym. Pomimo uplywu 2 tys. lat nic sie pod tym wzgledem nie zmienilo. Urzednicy KK moze i czytuja od czasu do czasu Pismo Sw., moze nawet niektorzy dobrze je znaja, ale nie po to, aby zyc wedlug tych wskazan. Przeciez jest tam duzo o wspolczuciu, dobroci, przebaczaniu, poszanowaniu rowniez wladzy, ubostwie. Ale przeciez ani to przyjemne, ani wygodne, ani wladzy nie daje.

    • laudate44 Says:

      Kiko, co napisałem powyżej, to nie są jakieś odkrywcze wnioski. Już 500 lat temu oburzano się na władców KK za ich rozrzutność i niezgodność uczynków z Ewangelią. Na bazie tego protestu powstał Luteranizm. Czy coś to instytucji rzymskiej dało do myślenia? Chyba tyle, że jak owce przychodzą, to trzeba je strzyc. I niech to będzie moje słowo na niedzielę 🙂
      Pozdrawiam

  3. Zbyniek Says:

    Laudate jak zwykle super napisane ale obawiam się że rozumiejących Twój tekst wśród 99% polskich katolików nie wielu znależć by można .
    Zobacz proszę co religia robi dziś z PO Ryczany Michaliki Rydyki odniosą nad nią zwycięstwo dzięki in vitro i Gowinowi wraz Godsonem

    • laudate44 Says:

      Zbyńku, co do pierwszego – nie mój problem.
      Co do drugiego – takie gowinowo-michalikowe „zwycięstwa” nie mają wielkiego znaczenia dla ogólniejszego procesu. Mogą go jedynie przyśpieszyć. Chodzi rzecz jasna o proces pustoszenia kościołów – zjawisko niewyobrażalne jeszcze 30 lat temu, a dziś tak oczywiste, jak następowanie po sobie pór roku.
      Poczytaj co w Newsweeku pisze Lis o przymierzu KK z rządem Tuska.

  4. marzatela Says:

    Jak zwykle tekst przeczytałam z zapartym tchem. Laudate, masz naprawdę niesamowity dar.
    Mam też nadzieję, ze go zrozumiałąm, gdyż nie jestem aż tak zarozumiała, aby zgodnie z wyliczeniam Zbyńka – zaliczać się do tego 1% wyliconego przez Zbyńka. Jestem osobą wierzącą i członkiem KK. Przynajmniej formalnie, gdyż słuchając naszych hierarchów czy też doniesień o działalności Ojca Dyrektora – coraz częściej mam wątpliwości, czy na pewno jest to mój Kościół. Efekty takich działań będą coraz bardziej widoczne – właśnie przez pustoszejące świątynie:

    http://mojawiarakatolicka.blox.pl/2012/06/Czy-i-dlaczego-przestajemy-chodzic-do-kosciola.html

    Wiesz, zawsze mi sie wydawało, że człowiek wierzący sam na siebei nakłada jakieś dodatkowe ograniczenia i nakazy. Nie zabijam nie dlatego, że jest taki paragraf w kodeksie karnym, ale dlatego, że opieram się na Dekalogu. I pamiętam o tym, że przy piątym pzrykazaniu nie ma żadnych gwiazdek, odsyłających do wyroków sądów jak najbardziej ludzkich – jestem przeciwniczką kary śmierci. . Jednocześnie jednak nie widze pwoodu, aby swoją wiarę czy swoje spojrzenie na świat narzucać innym czy zmuszać kogoś do podzielania moich wartości
    Ładnych kilka lat temu niechcący trafiłam do sąsiadów, którzy byli w trakcie świętowania poprawin po jakiejś imprezie. Lekko podchmieleni, próbowali we mnie też wmusić toast, nie chciałąm sie zgodzić i usłyszałam „co pani, Jehowa?”. Nie wiem, czy Świadkowie Jehowy faktycznie nie piją, ale od tamtego czasu tkwi we mnie refleksja – jaki jest znak charakterystycznu dla katolików? Coś, co powinno być teoretycznie oczywiste: „to dobry człowiek, na pewno katolik” wydaje się taką niedorzecznością, że aż żal.

    • laudate44 Says:

      Marzatelo, tekstowi daleko do doskonałosci, starałem się pisać go przejrzyście, mimo, że obejmuje odległe wątki i wkracza w dziedzinę tak delikatną jak osobista wiara. Nie mam pokusy by narzucać innym swoje poglądy (mam jakieś?), daleki jestem od wytykania palcem praktykujących katolików.
      Owszem, dziwi mnie czasem niekonsekwencja osób, które uczestnictwem we mszach wspierają instytucję, do której mają szereg zastrzeżeń – czyt. widzą jej komercyjny, uzurpatorski, daleki od ideałów ewangelicznych charakter.

      Faktem jest, że silną w wielu ludziach potrzebę życia skromnego, współczującego i duchowego (cokolwiek pod tym pojęciem rozumiemy) KK wykorzystuje w sposób niecny. Przykładów dookoła aż nadto. Częste ostatnio przekonanie „ja chodzę do kościoła nie dla księdza a dla pana Boga” , mimo szczerych intencji wypowiadającego te słowa też wzmacnia instytucję kościelną w jej obecnym niedobrym kształcie. Bo uczestników mszy można policzyć a arogancja biskupów w prostej linii wynika z poczucia, iż za plecami mają „rzeszę wiernych” otwierających portmonetki na skinienie.
      Z tego powodu odwiedzam koscioły tylko wtedy gdy nie ma nabożenstw, w ten sposób nie trafiam do statystyk, Żaden bp w Audi A8 nie będzie pasożytował na moich potrzebach duchowych. (cokolwiek to pojęcie wyraża)
      Pozdrawiam

      • marzatela Says:

        Nie bądz taki skromny – Ty naprawdę piszesz tak ciekawie, że czyta się to z wielką przyjemnością. I nie jestem jedyną, która tak uważa.
        Wracajać do meritum – zdaję sobie sprawę, że tkwie w tych statystykach, ale nie zrezygnuję z praktykowania wiary i sakramentów tylko dlatego, że nie podoba mi się kilku hierarchów. Wiesz, Kosćiół to nie tylko duchowieństwo, ale również (przede wszystkim?) wszyscy wierni. Owszem, nie ma tu demokracji, ale jeżeli Kościoła od środka nie zreformują ludzie otwarci i myślący – to kto? Czuję się jakoś zobowiązana do tego, żeby z szacunkiem wspominać abpa Życińskiego, poprzeć ks.Bonieckiego, na msze chodzić do dominikanów, czytać „Tygodnik Powszechny” itd. – wcześniej czy później to moje (i nie tylko moje) poparcie będzie potrzebne.

      • laudate44 Says:

        Marzatelo, ja Twój punkt widzenia rozumiem, chociaż go nie podzielam. Mam zresztą przyjaciół, którzy stoją dokładnie na tej samej pozycji co Ty. Pięknie, że umiemy rozmawiać (Twoja zasługa jest tu większa – wiem jak drażliwe potrafią być osoby przywiązane do swojej religii) a ja nie usiłuję ani w realu ani w Internecie „przeciągać na swoją stronę”.
        Bo może jakikolwiek podział na strony jest iluzoryczny?
        Poza tym, są ludzie którzy jeżdżą na wakacje z biurem podróży, i są tacy, którzy wolą zapłacić więcej, ale zwiedzać samodzielnie. O sobie wiem, że należę do tych drugich, co nie znaczy, że mam prychać widząc „zorganizowane wycieczki”. W końcu ta nasza podróż trwa i tak krótko…

      • marzatela Says:

        Zasada jest banalnie prosta: inny nie oznacza gorszy.
        Ani ja Ciebie, ani Ty mnie nie próbujesz na siłę przekonywać do swojego swiatopoglądu, potrafimy dyskutować, szukając tego co nas łączy, a nie podkreślajac różnice. Różne spojrzenia na to samo, wzbogacają nas.
        W sytuacji panującego w wielu miejscach szukanie wroga i niszczenia go za wszelką cenę i w imię „najmojszej racji” wydaje się to rzadkością. A przecież powinno być powszechne.

      • laudate44 Says:

        Pewnie znasz anegdotę o tym, jak jeden cadyk odwiedził drugiego i kiedy się przywitali, zasiedli naprzeciw siebie i długo nic nie mówili.
        Spotkanie się skończyło, a kiedy chasydzi zaczęli pytać „Rebe, dlaczego nie porozmawiałeś z tak mądrym i szanowanym gościem” Cadyk odparł: „on wszystko wie, ja wszysko wiem. O czym tu rozmawiać?” 🙂

  5. Alexandra Says:

    Witaj, wczoraj skusiłam się na przypomnienie filmu „Jańcio Wodnik” , w końcu tyle lat 🙂 Wrażenie niezmienne zarówno z powodu gry aktora jak i „przeszywającej” na wskroś oprawy muzycznej.
    Masz zupełną rację, dobrego Franciszka dawno wypędzili z kościoła.Współcześni jeszcze bardziej są pazerni na życie w luksusie, jak dawniej (takiej techniki nie było):) Wówczas zabawy, wino i kobiety, dzisiaj można zwiedzać cały świat w ciągu paru godzin a to wyklucza jakiekolwiek wyrzeczenia:).i całą resztę uciech.Buddyści na przykład, nie pytają czy dla uzyskania doskonałości ktoś modli się do „właściwego” Boga, czy nie.Dla nich ważne są efekty pracy.Ścieżka duchowa jest sprawą drugorzędną.Mówią, że zazdrość o bóstwa to domena religii prymitywnych.
    I pod tym oczywiście mogę się podpisać. W każdym razie dojście do” Nirwany” wespół zespół z K.K :)) jest i było z góry niemożliwe. Raczej każde cierpienie jest czule „pielęgnowane” i wykorzystywane do umocnienia i poszerzania władzy kościelnej. Post nawet jakby był 3 razy dłuższy to również bym przeczytała z przyjemnością .. 🙂 to może od razu pisz książkę? Grubiutką i o wszystkim? :)) Miłej niedzieli:))

    • laudate44 Says:

      Fajne to: „grubiutką i o wszystkim…” 🙂
      Pozdrawiam, cieszę się, że przywołałem dla Ciebie tego pierwszego Franciszka – czyli Jańcia Wodnika.
      Pochwał dla nich obu 🙂 nigdy dość!

  6. Onibe Says:

    dla mnie znamienny był tekst smardzyka – zapytany czemu jeździ majbachem rzekł, że przecież nie będzie osiołkiem się woził. Ten sam tzw. duchowny tłumaczy wiernym, że ubóstwo jest cnotą. Wobec takich sprzeczności nie jest niczym dziwnym, że kościół ciągle stosuje nomenklaturę uników i wypaczonych znaczeń. W objawieniach kościelnej mądrości więcej jest cwaniactwa niż głębokiego przywiązania do „duchowej równowagi”. Ech, szkoda gadać…

  7. Eva70 Says:

    Piękny tekst, Laudate, o niezwykłym świętym i niezwykłym artyście. Ja chyba raz w swoim życiu spotkałam takiego „franciszkańskiego” duchownego – był nim ks. Jan Zieja, ale to wielka rzadkość. Kiedy czytałam Twój post przypomniałam sobie „Lament na św. Franciszka” Antoniny (Tosi) Krzysztoń, który miałam na wydanej w stanie wojennym drugoobiegowej kasecie i bardzo często słuchałam z podobnym uczuciem. Nie mam już tej kasety i tego magnetofonu, zapamiętałam tylko melodię i fragmenty tekstu: Gdzie się podziałeś św. Franciszku, kamracie wilka, jaskółki…”, „mija mnie dumna twarz biskupa i spada pieniądz złoty”. Okazało się, że na You Tube jest wiele nagrań tego utworu w jej wykonaniu, ale ja przypadkowo odsłuchałam nagranie z występu w Lęborku 26 lipca 2009 r. Z wielką przykrością stwierdziłam jednak, że artystka już nie ta sama (nie chodzi o to, że ma więcej lat), że śpiewa ten tekst inaczej, bez tej rozpaczliwej tęsknoty za takim św. Franciszkiem, jakim go opisałeś. Na dodatek, po odśpiewaniu „Lamentacji..”, artystka dziarsko wykrzyknęła: „Franciszek jest!”. Nie wiem, jak to się dzieje, że utalentowana artystka może do tego stopnia stracić wrażliwość. Pozdrawiam i dziękuję za formę, treść i ilustracje (a poprzedni wpis też przeczytałam z przyjemnością).

    • laudate44 Says:

      Evo, pamietam te kasetę! W 1993 miałem oficjalne wydanie z obrazem Henryka Wańka na okładce.
      Bardzo mi się wtedy głos pani Tosi podobał, a potem nie wiem gdzie odpłynęła… Zresztą ja też odleciałem.
      Franciszka z Asyżu lubię na tej samej zasadzie jak lubi go wielu ludzi – franciszkańska pokora, dobroć, współczucie i inne cechy z najwyższej etycznej półki są ujmujące. Chcielibyśmy żyć w idealnym świecie, dlatego podskórnie tęsknimy do tego co reprezentuje Franciszek. To takie ludzkie przecież.
      Ma być sympatycznie, więc całą resztę pomijam…) 🙂

  8. wiedźma Says:

    Aż dziw, że św. Franciszek się ostał, chyba na zasadzie kuriozum ? Dobrze się czyta o pokornym i szlachetnym świętym, ale żyć wg jego zasad ?
    Bogactwo, wystawność, teatralność gestów i liturgii była i jest obliczona na zrobienie wrażenia na maluczkich i na imponowanie. To tez takie ludzkie.
    Tylko, że świat się zmienia …. co z trudem, albo i wcale dociera do możnych KK.
    Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy czytając „Rozmowy z katem ” Moczarskiego, napotkałam zdanie, że on wierzy iż w betlejemskiej stajence narodził się Zbawiciel. Warto byłoby zadać to pytanie polskim katolikom , a przedtem podac im serum prawdy….
    A religie…. tez umierają……

    • laudate44 Says:

      A, to jednak się pojawiłaś? Bo już myślałem, że bojkotujesz św. Franciszka i Franciszka Pieczkę 🙂 🙂
      Bojkoty teraz podobno w modzie, choć sensu w nich nijakiego…
      A co do stajenki: fajnie jest w coś wierzyć, wierzyć szczerze. Tylko w przypadku wydarzeń sprzed tysięcy lat i ubogiego ówczesnego piśmiennictwa, nie wiadomo, czy nie mamy do czynienia z legendą skrojoną na potrzeby „bieżącej polityki”. 😦 Prócz ewangelii zatwierdzonych pzrez KK krążą po świecie tak zwane apokryfy, które tu i ówdzie zmieniają wydźwięk i kontekst. Niepokalanie NMP? Jakie niepokalanie? Która ewangelia o tym wspomina?

      Dlatego ja byłbym raczej za poznawaniem procesów psychiczno-duchowych niż za wiarą w cuda, choćby one były najsłodsze i obfitowały w egzystencjalną pociechę.

      • wiedźma Says:

        Myślę, ze najtrudniej jest przyjąć do wiadomości, ze tak naprawdę nic nie wiemy… ani o początku ani o końcu tego świata. I co naprawdę robimy na tym znanym nam świecie.:) Są ludzie obdarzeni ” łaską wiary”, to może być godne zazdrości, bo jest wielkim oparciem.
        Ja do takich osób nie należę; w wielość sposobów wyznawania wiary w Boga dowodzi, moim zdaniem,potrzeby oswojenia tego co pozostaje i tak nieznane.
        W moim pojęciu – religia to sposób na organizowanie życia ludziom, ustalanie zasad co jest dobre a co złe i jako czysto ludzki wytwór bywa obarczone wszystkimi ludzkimi wadami i zaletami.

  9. bb Says:

    Dzień dobry:-)
    Kilka dni temu zupełnie przypadkowo natknęłam się na Twój blog i dawkuję go sobie po trochu, bo teksty są niezwykle zajmujące. Jest to miłe tym bardziej, ze nie mylę się chyba co do tożsamości autora:-) Pozwolę sobie na sprostowanie nieścisłości, która wkradła się do powyższego tekstu. Otóż w filmie „Dwa Księżyce” w roli modela Pana Boga obsadzony został Radek Skrzeczkowski, którego imię nosi kazimierska kawiarnia „U Radka” (znasz ją z pewnością). Głosem Boga w filmie był Aleksander Fogiel, natomiast Franciszek Pieczka, którego kocham nad życie, nie grał Boga a Żyda Szulima.
    Pozdrawiam,
    Beata

    • laudate44 Says:

      Nie mylisz się. Masz rację w obu sprawach: roli pana Boga i mojej tożsamości. Przepraszam, że dopiero odpisuję, ale byłem w… Lublinie. Pozdrawiam. Zapraszam do dalszych lektur 🙂 M.

Dodaj komentarz