Ponieważ blog żyje swoim własnym życiem, a autor, jakkolwiek nie zalicza się do grona „autorów niepokornych”, ulega czasem, jak każdy przerośnięty nastolatek, pokusie zamanifestowania swojej niezależności od kalendarzowych świąt, powszechnych trendów, utartych schematów i generalnie od wszystkiego! Dlatego właśnie dziś a nie 8 marca publikuje wpis poświęcony wybitnym kobietom renesansu.
Nie było ich wiele, w opasłej książce znalazłem zaledwie kilkadziesiąt nazwisk, które przebiły się do naszej świadomości. W większości były to władczynie lub co najmniej żony władców. Izabela Burgundzka, Katarzyna Medycejska, Elżbieta I oraz nieznana poza Polską królowa Bona Sforza to najbardziej oczywiste przykłady kobiet przebojowych, rozumiejących politykę, radzących sobie w świecie męskiego szowinizmu. Mężczyźni niepodzielnie dominowali w tych wszystkich dziedzinach, które tworzą historię. Kościół, rady miejskie, polityczne gremia na dworach, banki, gildie kupieckie i rzemieślnicze, żeglarstwo, nauka i sztuka niemal całkowicie pozostawały w rękach mężczyzn. Oni tworzyli Renesans, oni toczyli wojny, dokonywali wynalazków i przechodzili do historii. Dla kobiet była przewidziana inna rola – o czym wiemy także z literatury i obrazów stworzonych przez mężczyzn.
To w jaki sposób przedstawiali kobiety dużo mówi o nich samych i „ich” epoce triumfującego rozumu. Wiadomo, że miejsce kobiety uświęcone tradycją i naukami nieomylnego Kościoła katolickiego było w obejściu domowym i ewentualnie w kaplicy. Kobieta miała ogrom obowiązków i powinności związanych z uosabianiem cnót niewieścich, rodzeniem i wychowywaniem dzieci. W jej gestii leżała dbałość o służbę, bieżące zaopatrzenie spiżarń oraz dostarczanie przyjemności panu mężowi. Rodzina pełniła nadrzędną rolę w klasowym społeczeństwie a odpowiedzialność za trwałość życia rodzinnego spoczywała na barkach kobiet. Tych samych kobiet, o których Św. Klemens Aleksandryjski (ok. 150-ok. 215), teolog chrześcijański powiedział
„U kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd.”
Św. Augustyn, jeden z największych Ojców Kościoła (354-430) był bardziej precyzyjny:
„Kobieta jest istotą poślednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie.”
W XV wieku florencka rada miejska ustanowiła specjalne patrole mające napominać kobiety pokazujące się publicznie w strojach zbyt bogatych, aby
“te znane ze słabości istoty nie zapominały, iż mają być przede wszystkim podporządkowane swoim mężom. Albowiem ich obowiązkiem jest spłodzone przez mężów dzieci nosić w sobie niczym w worku aż do urodzenia.
…strojenie się w drogie szaty nie jest ani zgodne z naturą ani odpowiednie dla kobiet, gdyż mężczyźni chcąc uniknąć wydatków przewyższających ich możliwości, nie będą z takimi zawierać małżeństw, a tym samym ich naturalne męskie powołanie zostanie niespełnione. Rolą kobiety jest dopełnianie (uzupełnianie zasobów) naszego wolnego miasta i dochowywanie czystości małżeńskiej a nie wydawanie pieniędzy na złoto, sukienki i drogie kamienie.”
Na tych przykładach przezornie poprzestanę. Cytowanie wypowiedzi późniejszych i współczesnych nam „znawców tematu” niechybnie zaprowadziłoby mnie do tekstów kardynała Dziwisza o in-vitro. A tego mój niepokorny blog by nie zniósł.
Giorgione – „Wiejski koncert”
Od ogólniejszych wniosków jednak nie uciekniemy: w niemal wszystkich znanych kulturach kobieta stała w hierarchii społecznej niżej od mężczyzny. Nie inaczej było w Renesansie. Humanizm owszem, nowa filozofia i estetyka – tak, ale w pierwszym rzędzie dla mężczyzn. Kobieta służyła ku ozdobie, miała pieścić zmysły koneserów. Kobiety trafiły na obrazy, pozowały rzeźbiarzom, dawały natchnienie poetom, ale na tym ich udział w zdobyczach renesansu na ogół się kończył. Żadna z wybitnych kobiet tamtej epoki nie pochodziła z niskiej lub średniej warstwy społecznej (jak wielu znanych artystów i wynalazców), a już nie do pomyślenia jest, aby mogła być dzieckiem nieślubnym (jak Leonardo da Vinci).
Sztuka wczesnego renesansu unika pokazywania kobiet w ich naturalnym, wstydliwym środowisku. Wręcz przeciwnie, obrazy z ich udziałem lewitują wyłącznie w górnych rejestrach duchowości i wzruszeń. Na szczęście, pojawia się tam coraz więcej miejsca na zmysłowość. Kobieca uroda z religijnych obrazów van Eycka, Botticellego, Lippiego i Leonarda weszła do kanonu ponadczasowego piękna. Niezliczone Madonny, boginki, święte i anielice nie tylko uosabiają zestaw cnót pożądanych przez chrześcijańską moralność ale także prezentują swój wdzięk, swoje ciała. „Nic co ludzkie nie jest mi obce” – malarze chętnie wcielali tę maksymę w życie, zapraszając do oglądania świata wyidealizowanego, pełnego symboli, kolorowych kwiatów, muślinowych szat spod których przebija kształtne udo lub niesforna pierś kobieca. Do takiego quasi-pogańskiego świata tęsknili prawdziwi, wrażliwi, oczytani w antycznych poematach mężczyźni. Nikt zdaje się, nie pytał wówczas kobiet do czego one tęsknią. To było więcej niż oczywiste: do tego samego co mężczyźni.
Malarstwo renesansowe najwięcej zawdzięcza kobietom, bez nich nie byłoby niczego – jak mawia klasyk. Ale to nie był triumf kobiet. One pozowały do obrazów przeznaczonych dla mężczyzn. To był triumf mężczyzn, którzy znaleźli sobie jeszcze jeden sposób „korzystania” z kobiet. Poszerzyli obszar swoich przyjemności, skorzystali z faktu, że moralność i przyzwoitość są pojęciami względnymi i wprowadzili zmysłowe naguski do malarstwa. Nie tylko dla własnej przyjemności, bo „malarstwo wenusjańskie” zawierające tyle nagich torsów i pękatych pośladków, ile dało się upchnąć na płótnie stało się chodliwym towarem. Zapotrzebowanie na „soft-porno” sprawiło, że w scenach mitologicznych kobietom pozwala się odsłaniać coraz więcej ciała, aż w XVI wieku można je malować zupełnie nago i to bez żadnego literackiego anturażu. Przykładem jest śpiąca Wenus autorstwa Giorgione.
Zupełnie inaczej miała się rzecz z portretami: artyści XV i XVI wieku malowali wyłącznie kobiety dostojne, w nieskazitelnych strojach, z rękami złożonymi do modlitwy lub spoczywającymi na oparciu krzesła. Natomiast drugorzędne postacie biblijne, mitologiczne driady i nimfetki mogły się prezentować w jednoznacznie seksualnych pozach. Bronzino, który zapoczątkował i rozwinął we Florencji styl statycznych portretów arystokracji, jest równocześnie autorem jednego z najbardziej zmysłowych obrazów swojej epoki „Junona i Kupidyn”.
Powyższy przykład pokazuje, że kobietom w czasach renesansu przypisywano wachlarz ról zgodny z zapotrzebowaniem mężczyzn. Tym bardziej na uwagę zasługują kobiety, które potrafiły uwolnić się ze schematu pobożnej żony-matki. Było kilka takich, które dzięki własnym talentom i determinacji zdołały osiągnąć niezależność. Wysokie urodzenie było nieodzowne, ale nie ono przesądzało o sukcesie. Przekonamy się o tym w kolejnym wpisie. Jeszcze dziś, póki trwa Dzień Kobiet Renesansu.
Tagi: Bronzino, Giorgione, kobieta w renesansie, malarstwo renesansu, Tycjan, Św. Augustyn
8 kwietnia 2013 o 20:40 |
Też muszę się zgodzić z klasykiem 🙂 zwłaszcza w odniesieniu do portretów renesansowych (tych florenckich) Ghirlandaio to umiał pięknie portretować „worki na dzieci mężów” dyć to w pięknej Giovannie Tornabuoni zakochał się niejeden!

8 kwietnia 2013 o 21:36 |
Bo to w ogóle była epoka częstych zakochań, ten Renesans. 🙂 Szczególnie jak panna była tak bogata jak Tornabuoni (rodzina skoligacona z Medicimi).
8 kwietnia 2013 o 20:59 |
Jedną z nielicznych społeczności europejskich, w których rola kobiety nie była sprowadzana do rozrodu i ozdoby, była ponoć społeczność Wikingów. Matki wikińskich wojów miały sporo do powiedzenia i ślady tego pozostały w mentalności Skandynawów do dziś, mimo kilkuset lat od „rozpłynięcia się” Wikingów. Faktem jest, że nie pozostawili po sobie tak wybitnego malarstwa.
Dla porządku dodam, że pierwszy po świętych słowach świętych mężów obraz to „Betsaba w kąpieli” Gentileschiego. Jego Betsaba podoba mi się znacznie bardziej, niż bardziej znana Betsaba Rembrandta. Może coś jest na rzeczy z tym domaganiem się urody od kobiet?
8 kwietnia 2013 o 21:20 |
Racja Tetryku, uroda kąpiących nagusek zawsze mnie rozprasza – zapomniałem podać tytuł obrazu.
8 kwietnia 2013 o 21:36
Ha, a mnie wujek podpowiedział, że jest to obraz Artemizji Gentileschi, kobiety zdaje się niebanalnej i utalentowanej. Temat na c.d.n. ?
8 kwietnia 2013 o 21:37
Tak masz rację, rozproszenie moje wynika z pośpiechu, bo walizka niedopakowana… 🙂 Ostatecznie zdecydowałem sie zamenić obrazek, bo Artemizja to już inna epoka a Giorgione należy do renesansu, więc lepiej pasuje do tematu. Przepraszam za zamieszanie, chodzi o porządek chronologiczny.
8 kwietnia 2013 o 22:20 |
Dobry wieczór ! Tak ci i było… z tymi kobietami, które podporządkowane i wychowywane do służenia mężczyźnie tylko wyjątkowo mogły pokazać na na je stać. Jak wolno zmieniają się obyczaje… Gdyby nie wojny światowe … pewnie do dziś niewiele by sie zmieniło.
8 kwietnia 2013 o 22:27 |
Prawdziwa i smutna Twoja konstatacja: trzeba aż wojen światowych żeby wymusić zmiany.